Depeche Mode
Depeche Mode – brytyjski zespół założony w 1980 r. przez czwórkę ambitnych pracowników poczty, których celem było rozpropagowanie mody na śpiewane depesze. Wokół zespołu powstało coś w rodzaju kultu.
Historia
===Historia z Vince Clarkiem===
Zespół zadebiutował w 1981 r. depeszą „Dreaming Of Me”, której wysłuchało... no, sam nie wiem ile, ale wiele osób. W każdym razie był to pierwszy sukces DM i jak dotąd – nie ostatni.
Gdy odbiorcy depesz przestali marzyć o mnie, zespół zaproponował im nowe życie („New Life”), którego nie mieliby dosyć („Just Can't Get Enough”) podczas mówienia i literowania („Speak And Spell”).
Historia bez Vince'a Clarke'a
Jednak jeden z członków zespołu (Vince Clarke), najwidoczniej najbardziej zawalony pracą, odmówił posłuszeństwa i poszedł własną drogą, zakładając konkurencyjny zespół: „Yazoo”. Reszta depeszonoszy kontynuowała swoją działalność, nie bez pewnych wątpliwości. Jedna z pierwszych depesz po odejściu Clarke'a głosiła, iż również zamierzają odejść, ale w milczeniu („Leave In Silence”). Zanim jednak to uczynią, chcieliby zobaczyć ciebie („See You”), by poznać znaczenie miłości („The Meaning Of Love”). Ckliwe to i sentymentalne, ale cóż poradzić? Takie są zazwyczaj początki grup roznoszących śpiewane depesze...
Jakby było tego mało – wydali kolejny zestaw śpiewanych depesz, zatytułowany buńczucznie: „A Broken Frame”.
===Historia z Alanem Wilderem===
Gdy zamówienia na śpiewane depesze zaczęły spływać coraz szerszym nurtem, palącym (zazwyczaj: Marlboro) problemem stało się dołączenie nowego depeszonosza do grupy. Wybór padł na ambitnego, młodego i zdolnego pracownika poczty brytyjskiej – Alana Wildera. Wraz z nim zespół zawiadomił depeszobiorców o potrzebie skierowania wagi w prawo („Get The Balance Right”), przy jednoczesnym przeliczeniu wszystkiego („Everything Counts”) i poznania miłości samej w sobie („Love In Itself”). Krytycy zauważyli w tym przesłaniu ślady współczesnej myśli prawicowej (patrz: Krzysztof Kononowicz), choć nie wyklucza się tajemnych prób nacisku na grupę w celu reklamowania ściśle określonych racji politycznych.
Kolejne depesze zaczęły sie sypać jak gruszki po deszczu. Zespół zaczął propagować filozofię („People Are People”), związki sado-maso („Master And Servant”) i salonowy satanizm („Blasphemous Rumours”), w celu uzyskania jednej wielkiej nagrody („Some Great Reward)”, by wreszcie strząsnąć zarazę („Shake The Disease”), która nazywa się, nie wiedzieć czemu, sercem („It's Called A Heart”). W tym czasie popularność zespołu wzrosła tak bardzo, że jeden z członków musiał przebierać się za kobietę, by móc dotrzeć do klientów.
Kolejnym krokiem było odprawienie czarnej celebracji („Black Celebration”), podczas której członkowie zespołu obnażali się publicznie („Stripped”) i kwestionowali pożądanie („A Question Of Lust”) i czas („A Question Of Time”), by w końcu stworzyć muzykę dla mas („Music For The Masses”).
Rosnąca popularność zespołu zmusiła naszych poczciarzy do stworzenia w/w muzyki, która będzie kolportowana hurtowo. Depesze opatrzone tą muzyką okazały się hitem. Choć propagowały dziwnąmiłość („Strangelove”) i błagały o to, by adresat nigdy nie robił ze mnie downa, znów („Never Let Me Down, Again”) za kółkiem („Behind The Wheel”), to jednak odbiorcy okazali wysokie zrozumienie dla problemów egzystencjalnych zespołu.
Rok 1990 był przełomowy. Do tradycyjnej oferty śwpiewanych depesz zaczęto dołączać róże, nazywając je przemocerzami („Violator”). Jakby tego było mało, akcja promocyjna została jeszcze bardziej rozszerzona (mniej więcej tak, jak plastikowy woreczek w który chcesz włożyć sokowirówkę) i adresaci uzyskali możliwość wysłuchania świeżutkiej, nowej i pachnącej jeszcze depeszy o osobistym Jezusie („Personal Jesus”) przez telefon. Gdy już dowiedzieli się, iż ktoś słucha twej modlitwy i dotknęli wiary (niektórzy w tym miejscu usłyszeli: „Richard, touch his face”...), nadszedł czas na rozkoszowanie się ciszą („Enjoy The Silence”), co okazało się tak fascynującym zajęciem, iż wielu ludzi, którzy nigdy nie słyszeli o depeszach, nie mówiąc już o ich wersji śpiewanej, nagle zapałało wielką i nieugaszoną miłością do tej grupy, twierdząc, na dodatek, że od zawsze ich słuchali i od zawsze zamawiali ich usługi śpiewacze. Idąc za ciosem, zespół opowiedział się za polityką prawdy („Policy Of Truth”), pytając retorycznie: czy te oczy mogą kłamać? („World In My Eyes”).
Od tego czasu miliony depesz śpiewanych zaczęły krążyć po świecie – jedne bardziej, inne mniej oficjalnie, ale zawsze skutecznie. Powstał silny, zwarty i gotowy krąg fanów zespołu, gotowych otrzymywać nowe, gorące jeszcze depesze o każdej porze dnia i nocy. Wielu z nich kroczyło śladami naszych poczciarzy, dopadając ich nawet podczas zakupów w sklepie. Ścisk niekiedy był tak wielki, a ciała niemyte, że członkowie grupy stworzyli kolejną depeszę opisującą swój survival w tłumie fanów: („I Feel You”). To jednak nie wzruszyło fanów i nacisk tłumu na grupę powiększył się do tego stopnia, że członkowie zespołu zaczęli narzekać, iż ktoś zakosił im buty i chodzi w nich („Walking In My Shoes”), a w ogóle to wszystko jest jednym wielkim przekleństwem („Condemnation”). Na domiar złego, do jednego z członków grupy (David Gahan) wpadła policja i znalazła narkotyki w twoim pokoju („In Your Room”).
Tak intensywny tryb życia spowodował perturbacje w zdrowiu niektórych członków grupy. Jeden z nich – Alan Wilder dostał pewnego razu tak gwałtownych odrzutów („Recoil”), że aż wyleciał z zespołu. Od tej pory opracowywaniem i wysyłaniem śpiewanych depesz zajęli się pozostali trzej członkowie.
Historia bez Alana Wildera
Jednak od tej pory zaczął się powolny upadek grupy. Spowodowane to było kilkoma czynnikami, z których głównym było szerokie rozpowszechnienie telefonów komórkowych, a zwłaszcza jednej z ich głównych funkcji – SMS-ów, będących jawną konkurencją dla depesz. Nawet tych śpiewanych. Mimo znacznego zradykalizowania („Ultra”) swoich postaw życiowych, zakupu baryłki z bronią („Barrel Of The Gun”) i wykrzykiwania bezużytecznych („Useless”) haseł w rodzaju: to nie jest dobre! („It's No Good”), członkowie grupy musieli uznać, że czas już do domu („Home”), gdyż sami się w tym wszystkim pogubili („Only When I Lose Myself”). Jeszcze jeden ekscytujący („Exciter”) podryg, wypełniony marzeniami („Dream On”), poczuciem bycia kochanym („I Feel Loved”), wolnąmiłością („Freelove”) i... dobranoc, kochani („Goodnight Lovers”).
Niestety, zgrywanie aniołków („Playing The Angel”) nic tu nie da, choćby było najdelikatniejsze („Precious”), pełne doznwanego bólu („A Pain That I'm Used To”) w samym środku studni cierpień („Suffer Well”). Nawet Jasiu Oświeciciel („John The Revelator”) nic tu nie pomoże! pozostało juz tylko kombatanctwo („Martyr”), czego nikomu, ale to nikomu nie życzymy.