Rammstein
Rammstein – niemiecki zespół metalowy. Według większości Polaków, jedyna obok piwa, Haribo i samochodów, dobra rzecz pochodząca z Niemiec.
Powstanie
Wszystko zaczęło się od Richarda Kruspe, który zorientował się pewnego dnia, że chce być sławny, mieć dużo pieniędzy, dużo alkoholu i dużo kobiet. Postanowił więc założyć najbardziej kontrowersyjny i wywołujący u staruszek zawały serca zespół. Tak powstał Orgasm Death Gimmick, jednak okazało się, że pieniędzy z tego jest mniej niż ze zbierania złomu. Rysio wynajmował mieszkanie z dwoma facetami, którzy zgodzili się dopłacać do czynszu i wódki, a byli to Oliver Riedel i Christoph Schneider. Christoph, zapalony perkusista i ekolog (miał perkusję z pojemników na śmieci) grał już wcześniej w Die Firma i Feeling B. Natomiast Oliver umiał grać na basie, więc chłopcy po namyśle stworzyli coś o nazwie The Inchtabokatables. Z powodu braku wokalisty tę funkcję przejął Richard. Jemu nie podobało się to zbytnio, tak więc gdy usłyszał swojego znajomego, Tilla Lindemanna, nucącego utwory o wyraźnym zabarwieniu erotycznym przy wyplataniu koszyków, postanowił zrzucić na niego to brzemię i samemu oddać się jedynie brzdąkaniu na gitarze. Później Richard miał tego gorzko pożałować, ponieważ to Tillowi przypadł status super-mega-hiper-ubergwiazdy, jednak nie wyprzedzajmy faktów.
Do powstającego zespołu wepchał się jeszcze jeden gitarzysta, Paul Landers. Pięciu facetów to już wystarczająco dużo, jednak oni uparli się, że potrzebują jeszcze klawiszowca. Usiłowali podkraść z Feeling B kolesia o nazwisku Christian Lorenz. Ten robił im na złość i ciągle odmawiał przyłączenia się, jednak oni byli tak upierdliwi, że zgodził się dla świętego spokoju. W takim składzie Niemcy rozpoczęli podbój świata[1] jako Rammstein. Nazwa pochodzi od miasta Ramstein, ale jakiś baran zapisał to przez dwa „m”, a potem już nikomu nie chciało się tego zmieniać. I tak powstał jeden z techno metalowych zespołów o darciu japy potocznie znanym jako język niemiecki.
Koncerty
Wizyta na koncercie Rammstein jest marzeniem każdego piromana. Till, który nie wyrósł z bawienia się ogniem mimo przestróg mamy, chciałby aby na scenie wszystko co się da stało w płomieniach. Płonie scena, płoną instrumenty, a także muzycy, jednak oni jako typowi gruboskórni Niemcy nie zwracają na to większej uwagi[2]. Do innych ich wyczynów należy między innymi gotowanie Lorenza w wielkim kotle za pomocą miotacza ognia lub symulowanie przez Tilla pewnych czynności z wcześniej wymienionym.
Albumy
Herzeleid (1995)
Trudno sobie wyobrazić, że gdyby nie lokalny konkurs na najlepszy zespół nie usłyszelibyśmy nigdy tego sekstetu złożonego niegdyś z rozmaitych rzemieślników. Tillowi tak zależało na wygranej, że mimo przeciwności losu oraz bardzo niewyrozumiałej rodziny nagrywał linie wokalne w nocy pod kołdrą. Uzyskany klaustrofobiczny efekt dopasował się do stylistyki grupy tak bardzo, że pościelowy industrial metal na dyskę konkurs owy wygrał. Niemniej album z drobną pomocą managera się udał, a po tym, jak David Lynch, szukając zespołu grającego utwory tak bezsensowne jak jego filmy, wykorzystał dwa utwory Rammstein w swojej Zagubionej autostradzie.
Jego tytuł, oznaczający po niemiecku ból serca, pochodzi najprawdopodobniej stąd, że członkom zespołu krajało się serce, gdy kolejna kobieta spławiała któregoś z nich. Potem napalone fanki waliły do nich drzwiami i oknami, a chłopców bolało zupełnie coś innego.
Sehnsucht (1997)
Członkowie grupy wykazali się iście wielkim talentem do zbijania pieniędzy i wydali tę płytę w sześciu wersjach, każda z gębą innego z Kamieni przyozdobionym w różne żelastwa zabrane dzieciom bawiącym się w piaskownicy na okładce. Każdy prawdziwy fan Rammstein ma za punkt honoru posiadanie ich wszystkich na ołtarzyku razem z resztą dyskografii, swoją kolekcją ubiorów z logo zespołu, biletami z koncertów i wygrzebanymi z kontenera pod domem Tilla chusteczkami i zużytymi prezerwatywami.
Słowa utworu Engel napisał Richard po tym, jak założył się z Tillem o butelkę napoju magicznego, że on też potrafi pisać teksty. W kawałku Tier Till udowadnia, że pochodzi od małpy, tak więc jego miłość do zwierzątek jest całkowicie uzasadniona. Jednak kradzież pożyczanie riffów z innych utworów już nie. Cała sprawa rozstrzygnęła się w sądzie. Wygrał lider Die Krupps, który miał lepsze argumenty.
Live aus Berlin (1999)
Chłopaki, jesteśmy sławni! Musimy wydać DVD koncertowe!
Nagranie z kilku koncertów Rammsteina przepełnionych ogniem, brzydkimi Niemkami pod sceną i owłosionymi męskimi torsami. Kiczowate sekundowe efekty są tu powtarzane po kilka razy, bo czemu by nie. Warto też dodać, że gitarzysta Paul Landers był podczas nich kompletnie pijany, a mimo tego świetnie dał sobie radę.
Mutter (2001)
Po wyjeździe na pierwszą trasę koncertową po świecie członkowie zespołu zorientowali się, że nie ma kto im prać majtek i gotować, po czym zatęsknili za mamusiami.
Reise, Reise (2004)
Album nagrany w słonecznej Hiszpanii i równie ciepłej Szwecji. Okładka płyty nawiązuje do katastrofy lotniczej, w której rozbił się japoński samolot z 500 osobami na pokładzie. Niestety, nikt do dziś nie odgadł, co to ma wspólnego z zespołem. Z utworów warto wymienić Mein Teil, jeden z singli, mówi o kanibalu z Rotenburga i jego popisowym daniu – „Penisie Babuni w sosie własnym”. W teledysku… mój Boże… nieważne…
Rosenrot (2005)
Rammstein uważał Reise, Reise za tak zajebistą płytę, że z obierków, niedopałków, niewybuchów i innych odpadów po niej sklepał następny album, Rosenrot. Zadowoleni byli tylko ekolodzy, słuchacze woleli zatkać uszy dyszami od miotaczy ognia.
Na uwagę zasługuje utwór Mann Gegen Mann, w którego teledysku można zobaczyć 50 chłopa posiadających łącznie jedną parę damskich butów i skórzane stringi. Płyta kończy się utworem Ein Lied, podziękowaniem dla fanów zespołu, którzy zdołali do niego wytrwać.
Völkerball (2006)
Koncert w Nimes. Nowością w porównaniu do poprzednich tego typu produkcji Rammsteina było nagranie video podczas koncertu we Francji, a nie w rodzinnym NRD. Istniało przez to niebezpieczeństwo, że obecni na imprezie Francuzi, znający z niemieckich słówek tylko „Berlin”, „Nicht schießen” oraz „Heil Hitler”, zamiast śpiewać, zaczną jeść bagietki i palić samochody zaparkowane w okolicy. Na szczęście dla zespołu, publiczność reagowała żywiołowo, zwłaszcza po skierowaniu w jej stronę dyszy miotacza ognia i udawała, że dobrze się bawi.
- Liebe ist für alle da (2009) – chłopcy przestali ukrywać w swoich utworach różne aluzje i walą prosto z mostu: Chodzi nam o seks!
- Made in Germany (2011) – zespół zamierza wypuścić składankę najlepszych swoich utworów i (aż) jeden nowy, chociaż nagrany sto lat temu.
- In Amerika (2015) – gdy zaczęła kończyć się kasa po trzech latach nicnierobienia, postanowili wydać wideo z koncertu, który odbył się pięć lat temu.
- Paris (2017) – jak widać, historia lubi się powtarzać.
Przypisy