Nonźródła:Schody w remoncie. Prolog
Prolog
Pewnych rzeczy nie powinno się robić. Na przykład mieszać. Chociażby alkoholu lepiej nie mieszać. Czasem jest jednak tak, że pewne wydarzenia przyćmiewają rozsądek. Na przykład wypite przed chwilą pół litra. Problem pojawia się jednak i tak dopiero wtedy, gdy przychodzi za tę głupotę zapłacić. Można na przykład obudzić się w towarzystwie siedmiu gołych facetów, chociaż to chyba częściej przydarza się dziewczynom. Swoją drogą jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś miał przyjemność obudzić się w towarzystwie siedmiu gołych dziewczyn, ale cóż... takie życie. Czasem jednak zdarza się, że konsekwencje są dużo poważniejsze, tak jak na przykład w moim przypadku. Dlatego idę teraz tym przyjemnym ciepłym tunelem w stronę światła zastanawiając się, co mnie tam czeka.
Wrodzona ciekawość nakazuje mi podążać w kierunku owej jasności, nie bacząc na rozmazującą się świadomość. Z drugiej strony nie mogę oprzeć się poczuciu niesprawiedliwości mojego losu. Nie naraziłem się przecież Bogu. Chyba. Owszem, nie prowadziłem się najlepiej, ale i tak lepiej od księdza z mojej parafii, słuchałem trochę metalu, ale nigdy nie sięgałem po Black metal. Ba! Nawet przymykałem oko na poczynania przytoczonego wcześniej księdza, dopóki nie zaczął składać mi dwuznacznych propozycji. Znaczy się w zasadzie te propozycje nie były dwuznaczne, ale doszukiwałem się w nich drugiego znaczenia, gdyż jeśli bym się go nie doszukiwał to pozostałoby to, które bynajmniej mi się nie podoba. Z jakiej więc racji ja, dusza towarzystwa, młody chłopak, miałem umierać w wyniku przedawkowania alkoholu? A w sumie to nawet nie do końca dlatego. Ale historię tę wypada opowiedzieć chyba dokładniej. Co prawda niewiele z tego pamiętam, ale co nieco jestem w stanie otworzyć.
Wyszedłem na dwór przewietrzyć się. W głowie szumiało przyjemnie świeżo spożyte przed chwilą czterdzieści procent. A nawet chyba więcej niż szumiało, bo pamiętam, że zwróciłem część zawartości żołądka na trawnik. Zobaczyłem czarną Wołgę wtaczającą się na pobliski parking. Biorąc pod uwagę, że GAZ-21 stanowi obecnie niezwykłą rzadkość, a ja uważam się za miłośnika motoryzacji, postanowiłem się mu bliżej przyjrzeć. Szybko pożałowałem swojej decyzji. Z samochodu wysiadło dwóch osobników wyglądających jak kapłani Bhalla z Baldurs Gate... Nie grałeś? Dobra, niech będzie, masz szerszy opis. Mieli na sobie czarne zbroje i takie śmieszne czapeczki. Obaj byli łysi i mieli po dwa metry wzrostu, a jedynymi punktami wyzierającymi z czerni ich wykrzywionych szaleństwem twarzy były ich przekrwione, czerwone ślepia. U pasa mieli krótkie, lecz zapewne śmiertelnie niebezpieczne pałki. Krzyczeli coś niezrozumiale w swoim gardłowym języku przypominającym metalowy growl. Zrobiłem to, co każdy uczyniłby chyba na widok tak straszliwych demonów. Wrzasnąłem:
- – Odejdźcie, demony piekielne! Odejdźcie sodomizować Szatana w jego plugawym dominium! Czas Apokalipsy jeszcze nie nadszedł! Apage Satanas!!!
Demony popatrzyły na mnie podejrzliwie i wymieniły kilka zdań między sobą, po czym dobyły pał. Próbowałem uciekać, ale jak wiadomo nie jest to łatwe, gdy jest się świeżo po spożyciu... w sumie to nie pamiętam, co dokładnie wtedy piłem. Tak czy inaczej, dorwali mnie szybko. Próbowałem się szarpać. Krzyczałem, ale ciosy pał spadały na mnie nieubłaganie. W końcu mój i tak skołatany mózg poddał się ostatecznie. Straciłem przytomność.
Obudziłem się w jakimś samochodzie. Chyba w tej pechowej Wołdze, chociaż to dziwne, bo nie zauważyłem legendarnej, czerwonej niczym Rewolucja, tapicerki. Jak łatwo przewidzieć głowa bolała mnie okrutnie, a i żołądek nie oszczędzał jakoś specjalnie. Chciałem poprosić o szklankę wody. Jedyne co uzyskałem to groźne warknięcia jednego z bucowatych demonów siedzących z przodu i, jak się okazało po dojeździe na miejsce mojego przeznaczenia kolejny łomot.
Obudziłem się w celi. Tym razem bolało już naprawdę wszystko. Podniosłem się z nie pokrytej niczym, a nawet nie wyrównanej betonowej wylewki robiącej tutaj za podłogę. Rozejrzałem się. Przede mną kraty, za którymi okrutnie świeciła kilkudziesięciowatowa żarówka niemiłosiernie męcząc skołatane oczy. Za mną również kraty, tyle że w niewielkim okienku bez szyby, przez które wdzierał się chłód nocy. Po swojej prawej miałem zaś metalowe łóżko, do którego przykuto mnie kajdankami za kostkę. Jednym słowem znajdowałem się w typowym areszcie na jakimś zadupiu. Zacząłem wrzeszczeć, że jestem niewinny i żądam wypuszczenia. Nie pomogło jednak nic, nawet straszenie znajomościami w marionetkowym rządzie czy świętej opozycji. Policjanci pozostali głusi na moje wezwania, jedyne co osiągnąłem to pojawienie się niewysokiego brodatego karzełka o górnych kłach sięgających podłogi. W zasadzie jego pojawienie się mogłem wytłumaczyć uszkodzeniami mózgu w skutek nieustannego pałowania, ale czy ktokolwiek w takiej sytuacji zdobyłby się na logikę? Przerażony uskoczyłem do tyłu, niestety potykając się o nierówność w podłodze. Usłyszałem chrzęst łamanych kości. Właściwie nie zdążyłem poczuć bólu i już podążałem korytarzem w stronę światła.
I podążam tak coraz dalej czując jak moja świadomość rozrywana jest przez nieznane siły. Urywają one drobne, właściwie niezauważalne jej kawałki. Z czasem zapominam kim byłem. Zresztą czy ja w ogóle byłem? Liczy się wszakże tu i teraz, niejasny otaczający mnie bezkres tajemniczej rzeczywistości. Z czasem tylko wszechogarniające białe światło. A potem nie ma już niczego...
Notatka policyjna z dn. 15.07.2011, dołączona w charakterze dowodu w sprawie karnej nr 15678/3
Podczas rutynowych czynności patrolowych wykonywanych w dn. 14.07.2011 przeze mnie i młodszego aspiranta Czcibora Askenazego Kowalskiego natrafiliśmy na element niebezpieczny w postaci nastoletniego osobnika pod wpływem środków odurzających. Postanowiliśmy działać tak, jak zazwyczaj w takich wypadkach. Podszedłem do niego, kazałem się uspokoić i okazać dowód tożsamości celem jej ustalenia. Element wyzwał nas od, cytuję: „Demonów sodomizujących Szatana w obliczu nihilizmu plugawego realizmu nadciągającego Armageddonu”. Nie zrozumieliśmy połowy słów, więc uznaliśmy, że bredzi, ale zbyt skomplikowanie na pijanego, więc jest pod wpływem narkotyków. Młodszy aspirant, który przez rok studiował medycynę, ale został wyrzucony, bo sprzedawał części zwłok z uczelnianego prosię proso miejsca składowania trupów, ustalił nawet, że był pod wpływem SLD. Założyliśmy więc, że mamy do czynienia z niemaniem dokumentu tożsamości przystąpiliśmy do wykonywania czynności mających na celu unieszkodliwienie elementu niebezpiecznego zgodnie ze schematem 3P, tj. pała, pała, pała, w celu przewiezienia go do izby wytrzeźwień w Warszawie. Zgodnie z procedurami, gdy element przestał się ruszać opierać załadowaliśmy go do radiowozu. Po dojeździe na miejsce okazało się, że placówka jest w remoncie, więc wróciliśmy z elementem na komisariat w Świniotopie. W międzyczasie element zaczął się znów awanturować i wyklinać „latające ponad uwielbieniem matrioszki Rosyji bluźniercze kotlety zła”. Doszliśmy do wniosku, że element jest do tego wysłannikiem wspaniałego państwa sowieckiego wrednym szpiegiem podłych Rusków, więc zaczęliśmy pilnować go ze zdwojoną uwagą. Po dojeździe na miejsce zamknęliśmy go w celi i przykuliśmy do łóżka, uprzednio powtarzając zasadę 3P. Mimo to element niebezpieczny dalej się szarpał i krzyczał. Po dwóch godzinach przestał, ale nikt nie sprawdził dlaczego, bo za pięć minut był koniec naszej zmiany. Następni też nie sprawdzili, bo był cicho. No to ja na drugi dzień poszedłem i sprawdziłem. Element leżał w kałuży krwi nadziany na łom wystający z nogi łóżka, który musiał zostać po którymś z poprzednich aresztantów. Postępowałem dalej zgodnie z procedurami, czyli powiadomiłem przełożonych. A teraz muszę kończyć, drogi pamiętniczku, bo przyjechała delegacja z komendy głównej. Pewnie chcą mi wręczyć odznaczenie albo i awans za unieszkodliwienie niebezpiecznego szpiega.
(Jeszcze) Starszy Aspirant Zenobiusz Dolnogórny z komendy w Świniotopie
Prolog • Vol. 1 • Vol. 2 • Vol. 3 • Vol. 4 • Epilog |