Nonźródła:Dzień z życia Ala Bundy'ego: Różnice pomiędzy wersjami

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
M
Linia 1: Linia 1:
{{SDU/wstawka|2020-12-10}}
{{Al Bundy }}
{{Al Bundy }}
<center>{{font|Monotype Corsiva|gold|25|Dzień z życia Ala Bundy'ego}}</center>
<center>{{font|Monotype Corsiva|gold|25|Dzień z życia Ala Bundy'ego}}</center>

Wersja z 17:26, 10 gru 2020

Szablon:Al Bundy

Dzień z życia Ala Bundy'ego

Występują

Akt I

Scena I

Wnętrze sklepu obuwniczego w Chicago. Sprzedawca siedzi na krześle i z uśmiechem przegląda pisemko dla panów , co chwila szczypiąc zdjęcia cycków. Nie zwraca najmniejszej uwagi na otyłą klientkę, siedzącą przed nim.

Klientka: Proszę pana, miał mi pan powiedzieć, które buty będą na mnie pasować.

Al odkłada gazetę i z nieskrywanym obrzydzeniem spogląda na klientkę.

Al: Żadne. Dla pani stóp nadałyby się tylko podkowy, aby mogła pani ciągnąć wóz, bo pewnie już zjadła pani konia, który wcześniej go ciągnął.
Klientka: Jak Pan śmie! Podam pana do sądu!
Al: A sędzią będzie pewnie druga świnia, która je z panią w chlewie.
Klientka:Zaraz pójdę do mojego prawnika!
Al: Nie pójdzie pani. Zaraz pani grube nogi popędzą galopem do fast fooda, gdzie pani oślizgly jęzor będzie lizał lody, a pani ohydna szczęka będzie przeżuwać 400 hamburgera.

Obrażona klientka wychodzi, trzaskając drzwiami.

Al: Nawet się nie pożegnała. Te grube baby są coraz mniej kulturalne. Nieważne, zaraz wrócę do domu, rodziny. O Boże! Czemu mi to robisz? Nie dość, że tu pracuję, to musiałeś mnie jeszcze pokarać rodziną! Czemu? Czemu?

Al pada na kolana i zanosi się płaczem. Nie zauważa, że do sklepu weszła Marcy.

Marcy: Widzę, że masz ciekawe zajęcia.

Al natychmiast się podnosi.

Al: Czego chcesz?
Marcy: Jadę do Polski.
Al: Słyszałem, że jedzą tam wywar z martwych kurczaków. Musisz uważać, żeby jakiś polski rolnik cię nie oskubał i wrzucił do gara.
Marcy: Ciebie nie zjedliby nawet, gdyby przymierali głodem. Jadę tam w interesach. Dopilnuj, aby Jefferson poszukiwał pracy.
Al: Co się takiego stało, że spuszczasz męża ze smyczy?
Marcy: Nieważne. Żegnam.
Al: Uważaj na Polaków. Oni kradną. Zaraz stracisz stanik. Chociaż nie... kto zauważyłby takie maleństwo?
Marcy: Pewnie to samo mówi ci Peggy, gdy zdejmujesz majtki.

Marcy wychodzi.

Al: No cóż, trzeba już iść.

Al wychodzi ze sklepu.

Scena II

Dom państwa Bundych. Peggy, Bud i Kelly siedzą na kanapie, rozmawiając ze sobą.

Peggy: Nie mam. Pożyczcie od ojca.
Bud: Przecież on sprzedaje buty.
Kelly: Bądźmy optymistami, na pewno da nam kilka tych no... jak to się nazywa?
Peggy: Dolarów?
Kelly: No, właśnie.

Al wchodzi do domu, trzaskając drzwami.

Al: Dobrze, że mamy lata dziewięćdziesiąte. Już niedługo do tego końca świata. Do sklepu weszła gruba baba. Powiedziałem jej kilka uprzejmości i się na mnie obraziła.
Peggy: A co mnie to obchodzi? Dzieci chcą od ciebie 200 dolarów na koncert.
Al: Co? Przecież ten dom nie jest tyle warty.
Kelly: Ale będzie grał zespół Jelita Rozkoszy.
Peggy: Komu to mówisz? On nawet nie wie co to rozkosz.
Al: Skoro za ciebie wyszedłem...
Bud: To tylko 200 dolarów.
Al: Idźcie do pracy. A teraz wynoście się stąd pijawki.

Bud i Kelly idą do swoich pokoi, a Peggy podnosi się z kanapy.

Al: Co się takiego stało, że podniosłaś tyłek z kanapy? Wyprowadzasz się? Czyżby mój sen miał się spełnić?
Peggy: Daruj sobie te marzenia. Idę na zakupy. Nie chcę pieniędzy, wczoraj ci je wzięłam, gdy spałeś .

Peggy wychodzi.

Al: Po co ja brałem ślub? Mogłem od razu się powiesić.

Al siada na kanapie i włącza telewizor. Przez pół godziny ogląda Tatę Psychopatę.

Tata psychopata! Zabił żonę ważącą tonę! Tata psychopata!

Potem wyłącza telewizor. Wchodzi Jefferson.

Jefferson: Cześć Al.

Dosiada się do Ala.

Al: Marcy była w sklepie i prosiła, żebym cię popilnował.
Jefferson: Tak wiem, nieznośny kurczak. Zabrałem jej 500 dolarów, pójdziemy do domu łaskotek?

Al natychmiast podnosi się z kanapy.

Al: Gdzie balony jak z bajki a ich właścicielki to dajki. Bar ze striptizem!
Jefferson: Dobra, koniec wierszyków. Idziemy.
Al i Jefferson wychodzą, co chwila się śmiejąc i mówiąc „Balony, cycuszki, bufory, chodźmy do baru, bo nasze żony to zmory. ”

Scena III

Al i Jefferson bawią się w barze ze striptizem i wkładają tancerkom pieniądze do ubrań raczej intymnych.

Al: Patrz na tą. Ta dopiero ma odpowiednie kwalifikacje.
Jefferson: Daj spokój. Marcy i Peggy nie są takie złe.
Al: Są złe, bo się z nami ożeniły.
Jefferson: Masz rację. Chyba pora już wracać.

Spogląda na swój zegarek, Al robi to samo.

Al: Masz rację. Trzeba iść. Ech, „Tata Psychopata” nie ma problemów z żoną. Robi to co należy robić z kobietą. I nie chodzi tu o seks. Seks uprawia się z dziewczynami. Kobietę można tylko poczęstować kulką z kałacha. Szczególnie jeśli jest gruba i żeni się z tobą. Kto jeszcze nie ma problemu z kobietami? Oczywiście geje, ale oni nawet nie wiedzą co to żeński striptiz. Bóg na pewno sam jest kobietą. Stworzył Adama, który był szczęśliwy, ale On musiał też stworzyć Ewę. To była pierwsza kobieta. Pierwszy z potworów, którzy od wieków atakują mężczyzn straszliwą bronią – małżeństwem. Teraz jeden z tych potworów mieszka u mnie.

Potwór mieszkający u Ala


Jefferson: Ty to masz życie. Ja przynajmniej ożeniłem się z bogatą kobietą i nie pracuję.
Al: Ale ty się z nią ożeniłeś po pijaku. Właściwie ja też. Po jaką choCenzura2.svgę mówiłem „tak”? Jej ojciec by mnie zastrzelił i żyłbym teraz w niebie grając w niebiański futbol i leżąc na niebiańskich balonach.

„Niebiańskie balony” według Ala

Jefferson: A pamiętasz jak zrobiłeś mi i Marcy wesele w twoim ogródku? Buck był taką piękną druhną. Aha, jeszcze jedno. Dzięki, że wtedy powiedziałeś Marcy, że byłem w więzieniu.
Al: Czego nie robi się dla kumpli?
Jefferson: Gdyby nie ty, nie wie działbym co to znaczy dostać patelnią po głowie od kobiety, wyglądającej jak kurczak. A byłem kiedyś w CIA...
Al: Ja też mam osiągnięcia. Zdobyłem cztery przyłożenia w jednym meczu. Potem jakiś diabeł podkusił mnie do seksu z Peggy w dodge'u. Ale skąd miałem wiedzieć, że jeszcze ją będę widział po wszystkim?
Jefferson: Te kobiety. Dobra, idziemy.
Al i Jefferson wychodzą z baru i kierują się do swoich domów.

Akt II

Scena I

Al wraca do domu i zastaje Peggy siedzącą na kanapie obok kilku toreb, wypełnionych ubraniami.

Peggy: Cześć kochanie. Jak było w domu łaskotek?
Al: Świetnie. Kupiłaś coś do jedzenia?

Peggy zaczyna się śmiać.

Peggy: Chciałaś, żebym ci coś kupiła? Tobie?

Al: Ale jestem głodny.
Peggy: Miałam ten sam problem, ale poszłam do knajpy i kupiłam sobie hamburgera. Tobie nie kupiłam, bo przecież jesteś tylko moim mężem, który pracuje na mnie.
Al: Jakie to szczęście, że się z tobą ożeniłem. Zapłaciłaś chociaż rachunki?

Peggy śmieje się jeszcze głośniej.

Peggy: Może mam jeszcze dla ciebie gotować? Wiesz jak się męczę siedząc na kanapie? Nie mówiąc już o taszczeniu tych toreb i uprawianiu seksu z tobą.
Al: Każdy niesie swój krzyż. Twój to torba na zakupy, a mój jest rudą bestią z tyłkiem doczepionym do kanapy.
Peggy: Nie przeszkadzaj, zaraz będę oglądała Ophrę.
Al: O, nie! To Oprah nauczyła ciebie i inne kobiety sztuki dręczenia mężczyzn. Nie pozwolę na to, aby cię hipnotyzowała. Obejrzymy wartościowy serial – „Tatę Psychopatę ”. Przynajmniej się dowiesz co powinna robić kobieta, zanim będziesz uczestniczyła w swoim pogrzebie, a ja będę zabawiał się ze striptizerką.
Peggy: Och, zamknij się.
Al: Nie obejrzysz już Ophry. Skorzystam z męskiego prawa weta.

Peggy nie zwracając uwagi na Ala, włącza telewizor.

Al: Weto, weto!

Peggy udaje, że nie słyszy męża i ogląda kolejny odcinek Oprah Winfrey Show. Po obejrzeniu wyłącza telewizor i odwraca się do Ala


Peggy: No, czego tam chciałeś?

Al: Już nic ty mój rudy wampirku. Późno już, idę do łóżka.
Peggy: Zaraz do ciebie przyjdę.
Al: Nie wolałabyś tak dla odmiany wypić szklankę soku z arszenikiem?
Peggy: Oboje wiemy, że nie stać cię ani na sok, ani na arszenik.

Al idzie do sypialni.

Scena II

Sypialnia Bundych. Al i Peggy leżą na łóżku. Peggy przytula się do męża, który próbuje wydostać się z jej objęć

Peggy: Och, Al!
Al: Czego?
Peggy: Może się zabawimy?
Al: Przecież kochaliśmy się 3 miesiące temu.
Peggy: Tak, pamiętam. Tego samego dnia wziąłeś prysznic. Tylko, że wtedy ze mną nie skończyłeś, bo nagle zachciało ci się myć.
Al: Myślałem, że utopię się pod tym prysznicem.
Peggy: Nie gadaj tyle, tylko bierz się do roboty!
Al: Czekaj, coś słyszałem.
Peggy: Nie wymiguj się od małżeńskiego obowiązku.
Al: Naprawdę coś słyszałem. Dźwięk dochodzi z salonu. Muszę to sprawdzić.

Al kieruje się w stronę salonu, a Peggy idzie za nim.

Scena III

Salon Bundych. Kelly całuje się z chłopakiem na kanapie. Nie zauważa swoich rodziców.

Al: Hej Kluseczko.

Kelly natychmiast się podnosi.

Kelly: Cześć tato. To jest...eee... kochanie jak się nazywasz?
Al: Nieważne. Oprowadzę twojego znajomego po domu.

Al „oprowadza” chłopaka Kelly, przy okazji waląc jego głową o ścianę i drzwi. Wreszcie, po chwili dosłownie wyrzuca go na podwórko.

Al: Poleciał pięć centymetrów dalej niż poprzedni. Pobiłem nowy rekord.
Peggy: Wolałabym, żeby te pięć centymetrów było w innym miejscu.

Obrażona Kelly idzie do swojego pokoju.

Peggy: Co się jej stało?
Al: A skąd mam wiedzieć? Zresztą nieważne. Podnieciłem się, chodźmy na pięterko!

Al i Peggy z pośpiechem biegną po schodach do sypialni.

Ciąg dalszy raczej nie nastąpi.