Afera podsłuchowa
Państwo polskie istnieje tylko teoretycznie
Chuj, dupa i kamieni kupa
My chcemy ŚWIĘTEGO SPOKOJU
- Leming o aferze
Afera podsłuchowa 2014 – zbrodnia przeciwko rządowi, afera obniżająca wiarygodność Polski na arenie międzynarodowej, woda na młyn dla wszystkich miłośników teorii spiskowej, przykład działania rosyjskich agentów oraz spisek PiS-u. Jak sama nazwa wskazuje, wybuchła w roku 2014, za sprawą opublikowania przez tygodnik Wprost nagrań dokonanych pod stołem VIP-roomu restauracji Sowa i przyjaciele, a także w innych miejscach, daleko bardziej kameralnych.
Ujawnione fakty
- W Polsce nie ma nic i nie będzie. Zresztą samo państwo istnieje tylko teoretycznie, aby garstka łże-elit, cierpiących na kompleks małego członka, mogła trzepać
kapucynakasę i bawić się w drogich restauracjach. Ponadto owe elity mają trudności z wyrażaniem myśli w zrozumiały sposób, czerpiąc garściami z języka dresiarskiego i podwórkowej angielszczyzny. - Donald Tusk ma coś wspólnego z katastrofą smoleńską, ale nikt nie chce powiedzieć co. Może to być wszystko od wspólnego zdjęcia z Putinem po wspólne spiskowanie i agentowanie na rzecz Rosji.
- Zakłady stomatologiczne przynoszą ciągłe straty i tylko dzięki oszustwom podatkowym mogą przynosić jakiekolwiek dochody.
- Sojusz NATO to tak naprawdę pic na wodę, nie wart więcej niż sojusz Aliantów w czasie dziwnej wojny[1].
- Marek Belka ma członka jak… belka.
- Jacek Rostowski, gdy nikt nie widzi, udaje, że jest niemieckim hrabią.
- Donald Tusk ma kłopoty rodzinne i przez to nie wie, co porabia jego syn.
- Mateusz Morawiecki przewidział kryzys migracyjny i chciał wojny.
Skutki
W wyniku afery działania podjęła prokuratura, wkraczając brawurowo w asyście funkcjonariuszy ABW do redakcji Wprost. W czasie akcji słowa Na ziemię, ka! padły 138 razy, złamano 12 kości dziennikarzy oraz 3 długopisy. A mimo to i tak funkcjonariusze zostawili po sobie czarną teczkę z materiałami dowodowymi. Brutalną akcję potępiło Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, OBWE oraz Towarzystwo Miłośników Puchatych Chomiczków. Wielu polskich lemingów również otworzyło oczy i stwierdziło, że nie licuje to z postępowaniem państwa demokratycznego, a nawet normalnego.
Premier Tusk nie widzi jednak żadnego problemu i stwierdza, że w czasie prywatnych rozmów w VIP-roomie nie zostało złamane prawo. Prawo złamał jedynie dokonujący nagrań, wszakże polityków nagrywać nie wolno. Zostało to odczytane przez Sylwestra Latkowskiego, redaktora naczelnego Wprost jako wezwanie do opublikowania wszystkich, ale to wszystkich nagrań.
Ponadto pierwszy minister, mimo zapewnień, że nic się nie stało, zapewnił, że zdymisjonuje głównego bohatera pierwszej części nagrań, Bartłomieja Sienkiewicza, zaraz po tym jak przestanie haratać w gałę na orliku w Sopocie.
Afera ujawniła też słabość polskich organizacji rządowych odpowiedzialnych za wywiad i bezpieczeństwo. Żadna z dziewięciu takowych, nie potrafiła znaleźć i zneutralizować podsłuchów.
Kto nagrywał?
Przychodzi taki moment w życiu, gdy trzeba zrobić rachunek sumienia i znaleźć winnego. Ten jednak wciąż się ukrywa.
- Zdaniem Gazety Wyborczej, nagrania prowadzili posłowie PiS-u, zgodnie z zasadą, że co złego to PiS.
- Inna teoria środowisk skupionych wokół czerwonego kwadratu[2] głosi, że za podsłuchy odpowiedzialność ponosi spisek trzech kelnerów, którzy postanowili obalić jeden święty i powszechny rząd.
- Zdaniem Wprost odpowiedzialny za to jest anonimowy biznesmen.
- Zdaniem prokuratury bezczelnej zbrodni nagrywania dopuścił się manager restauracji Sowa i przyjaciele.
- Zdaniem wSieci odpowiedzialni za wszystko są rosyjscy agenci, w tym Tusk.
- Zdaniem przeciętnego użytkownika Onetu, nagrania prowadził Sienkiewicz, aby testować skuteczność podległych służb, ale ktoś mu je ukradł[3].