Nonźródła:Pan X i antyutopia
Mężczyzna wstał z zimnej podłogi. Cztery ostatnie godziny jego życia stanowiły ciemną plamę. Był w słabo oświetlonej celi, w której oprócz niego, było jeszcze kilka osób, głównie zabiedzonych mężczyzn. Powoli przypominał sobie ostatnie chwile. Szedł ulicą, gdy nagle napadło na niego kilka umundurowanych funkcjonariuszy tutejszej policji. Miał tylko odwiedzić swojego kuzyna w Londynie. Nie mógł wiedzieć, że nagle przemianowali nazwę tego miasta na Pas Startowy Jeden i gwałtownie zmienili ustrój.
Teraz znajdował się w ponurym, szarym pomieszczeniu, wraz z ludźmi wyglądającymi na niedożywionych robotników z chińskiej kopalni. Wszelkie próby konwersacji kończyły się skowytem i chwytaniem za głowy z okrzykiem nic o tym nie wiem. X nie popierał nigdy stereotypów, ale zawsze sądził, iż Anglicy powinni być bardziej rozmowni.
Wówczas do celi wpadło kilku strażników i jeden dobrze zbudowany agent. Promieniował od niego spryt i szaleństwo;
- – Wiedziałeś o tym Winston – zwrócił się do jednego z więźniów – Nie oszukuj się, dobrze o tym wiedziałeś.
Po tym nastąpiły tradycyjne ciosy pałką i Winstona wyprowadzono. X został w końcu sam. Ludzi wyprowadzano i już nie wracali. Został zupełnie sam. Zresztą nawet, gdy ktoś był to wiele się nie nagadał. Wstał i oparł się o pryczę;
- – Obywatel 45999!!! – krzyknął głos z monitora ustawionego w kącie – 45999 eee... X! Nie wolno opierać się o prycze!
Nie znali jego imienia i nazwiska, więc przyznali mu pseudonim X. Nie wiedzieli, że pod tym przezwiskiem był znany na świecie. Zgodnie z życzeniem głosu przestał się opierać o prycze i stanął na środku sali. Podrapał się po głowie z zastanowienia;
- – Obywatel 45999! X! Nie wolno drapać się po głowie!
Opuścił rękę i tupnął ze złości nogą;
- – Obywatel 45999! Nie wolno tupać nogą! – głos z monitora stał się głośniejszy i jakby bardziej zdeterminowany.
Zachowanie osoby po drugiej stronie ekranu było co najmniej nietypowe. X usiadł na podłodze, ponieważ prycze były niewygodne, po czym pogrążył w zadumie. Wtedy do sali wszedł ów agent, który wyprowadził pana Winstona. Uśmiechnął się, ukazując rząd niewinnie białych zębów;
- – My się jeszcze nie znamy. Jestem O'Brien, członek Partii i pomocnik Wielkiego Brata – rzekł, nie ukrywając nawet dumy w głosie.
- – Miło mi cię poznać O'Brien, ale... – zaczął X, ale nie dokończył.
Do celi wkroczyło bowiem dwóch strażników o wielkości dorodnego byka. Ich wygląd nasuwał X–owi skojarzenia z książką Quo Vadis, jednak sam nie wiedział dlaczego. Wzięli go pod ramię i wyprowadzili. X nie stawiał oporu, gdyż panicznie bał się uderzeń pałką (pozostałości po nieszczęśliwym wypadku w tartaku).
Leżał na czymś w rodzaju stołu operacyjnego – białego i zimnego jak lód. Był przywiązany i nie mógł ruszyć żadną częścią ciała za wyjątkiem głowy. Ostatni lekarz z głupawym uśmieszkiem, który zrobił mu zastrzyk, poszedł przed chwilą na – jak się wyraził – szklankę herbaty. W normalnych warunkach byłoby to towarzystwie uznane za dobry żart, ale w tych warunkach przypominało raczej surrealistyczną parodię jakiejś książki o charakterze antyutopijnym. X miał czas wyciągnąć małą, magiczną, metalową płytkę, która przejmowała impulsy elektryczne (nagroda zdobyta w konkursie na najszybsze jedzenie homara w sosie tabasco). Rozpoznał bowiem maszynę do tortur, do której był podłączony. Tarcza powyżej, która informowała o sile tortury, miała skalę od jeden do dziesięć, oraz minki pod każdym numerem – od smutnej, przez płaczącą, wrzeszczącą, aż wreszcie trupią czaszkę. Do sali nagle wszedł dumnie O'Brien. Na garniturze miał resztki lukru i śladowe ilości dżemu wokół ust;
- – No i co X, wiesz czemu tu się znalazłeś? – spytał z sadystycznym uśmiechem.
- – Nie wiem – przyznał zgodnie z prawdą X.
- – Jesteś tu, bo nie uwierzyłeś w Wielkiego Brata. Wierzysz Wielkiemu Bratu? – spytał tubalnie O'Brien, idąc zgodnie z rutyną.
- – A ty wierzysz w latające słonie, O'Brien?
Agent podkręcił wskazówki na czwórkę i prąd przeszedł przez ciało X–a, skupiając się jednak na metalowej płytce. Obywatel starał się jak mógł, aby udawać, że bardzo cierpi. Szczęśliwie warsztaty aktorskie nareszcie się na coś przydały;
- – Pytam jeszcze raz, wierzysz w Wielkiego Brata?! – spytał tubalnie O'Brien, na jego okrągłej twarzy rysowało się oczekiwanie na zadawanie kolejnych tortur.
- – A ty wierzysz w elfy, krasnoludy, smoki i orki? – X nie dawał za wygraną. – Bo ja wierzę, widziałem je.
- – Nie... – O'Brien był zbity z tropu, nagle gdy zrozumiał, poczerwieniał ze złości. – Jesteś zerem X!
Podkręcił wskazówki na ósemkę. Płytka stawała się powoli ciepła. Na szczęście jej działanie przeczyło wszelkim działaniom fizyki.
- – Ile palców widzisz?! – krzyknął O'Brien pokazując cztery palce.
- – Aaa... to jest względne – odpowiedział X ze stoickim spokojem.
- – Zapytam inaczej – agent wyciągnął monetę. – Wypadnie reszka, czy profil Wielkiego Brata?
- – W ogóle nie spadnie... No, ta moneta nie spadnie na ziemię – powiedział X równie spokojnie, jakby ta rzecz była najnormalniejsza na świecie.
O'Brien podrzucił monetę, która nieoczekiwanie zawisła w powietrzu. Po chwili wpatrywania się w nią z tępym wzrokiem, wściekły agent włączył dziesiątkę i wyszedł z celi. Wrócił po godzinie, z niesmakiem wyłączając narzędzie tortur. Obywatel odetchnął z ulgą, bo płytka była już gorąca;
- – Teraz rozbierz się X i przeglądnij w lustrze – powiedział nieco spokojniej O'Brien (medytacja mu pomaga), uwalniając go z pęt.
X zgodnie z życzeniem rozebrał się i skierował do lustra. Zobaczył siebie, tylko że nagiego. W tym momencie wpadł mu do głowy wspaniały pomysł;
- – Tu nie ma żadnego lustra – stwierdził X. – To sama oprawa.
- – Co ty wygadujesz X?! – krzyknął O'Brien i zbliżył się.
Na ten moment X czekał. Chwycił agenta za garnitur i rzucił o lustro. Z zaskoczeniem obserwował, jak O'Brien przelatuje wrzeszcząc przez szkło, niczym przez taflę wody. Nie tracąc czasu X ubrał się i wybiegł z sali tortur. Biegł korytarzem w górę, bez żadnego problemu ze strony straży, która stała wstrząśnięta faktem, że komuś udało się uciec. Odetchnął pełną piersią, gdy znalazł się na zewnątrz tego dziwnego budynku. Pospiesznie oddalił się w stronę parku, nie zaszczycając nawet wzrokiem dwóch oniemiałych strażników przy wejściu.
Siedząc na parkowej ławce, obserwował wielki portret równie Wielkiego Brata. W tej pozie wyglądał niczym pewien rewolucjonista z Ameryki Południowej. Pod zdjęciem znajdowało się kilka typowych haseł propagandowych charakterystycznych dla Oceanii. Ktoś też dopisał kilka przekleństw w stronę aktualnej władzy i ustroju. Nawet tak stanowcza, nie powstrzymała wandalizmu. Wtedy X zauważył spacerującego Winstona. Był nieco bardziej osowiały. W ręce trzymał złożone pudełko szachów;
- – Hej! My się chyba znamy... – zagadnął mężczyznę.
- – Jestem Winston Smith i kocham Wielkiego Brata – odpowiedział Winston niczym zahipnotyzowany.
- – To wiem, ale... – odpowiedział zbity z tropu X.
- – Oceania górą... hę? Co proszę? – obudził się z transu i przetarł oczy.
- – Chyba wiem jak ci pomóc, jak nam pomóc – powiedział X telepiąc wciąż oszołomionym Winstonem.
- – Jak... jak?
- – Musimy obalić Wielkiego Brata! – krzyknął stłumionym głosem X.
Winston Smith zrobił wielkie oczy i pociągnął X–a za pobliski budynek. Uciszył go palcem i pokazał pewną mapę;
- – Tu jest wejście do tajnego pokoju Wielkiego Brata w budynku rządowym. Hasło do środka brzmi Kocham–cytryny–zmieszane–z–czekoladowym–budyniem–w–żarze–flamandzkiego–zachodzącego–słońca.
- – Kocham–cytryny–zmieszane–z–czekoladowym–budyniem–w–żarze–flamandzkiego–zachodzącego–słońca?
- – Kocham–cytryny–zmieszane–z–czekoladowym–budyniem–w–żarze–flamandzkiego–zachodzącego–słońca.
- – Kocham–cytryny–zmieszane–z–czekoladowym–budyniem–w–żarze–flamandzkiego–zachodzącego–słońca?
- – Kocham–cytryny–zmieszane–z–czekoladowym–budyniem–w–żarze–flamandzkiego–zachodzącego–słońca!!! Niech moc będzie z tobą!
X jeszcze raz przeanalizował mapę. Gdy podniósł głowę, Winstona nie było z nim.
Choć nie znał Londynu i kierował się intuicją, X w ciągu godziny odnalazł biuro Wielkiego Brata. Wpisał kod do budynku (miał pamięć do haseł) i znalazł się naprzeciwko pokoju Wu–Be;
- – Nie zbliżaj się! – powiedział głos z głośników nad drzwiami.
X zrobił krok;
- – Naprawdę! Nie zbliżaj się! Tu Wielki Beratyzator!
X był już przy drzwiach, gdy głos znów zabrzmiał. Był już bardzo przerażony;
- – Błagam, nie rób tego!
Nacisnął klamkę i wszedł, głos już się nie odezwał. A może to było jego sumienie? Sala była duża i wypełniona dziwną aparaturą głównie do nagrań. Po środku stał fotel odwrócony do wejścia tyłem. Nie było widać czubka głowy osoby siedzącej, więc albo uciekła, albo jest tak niska. X z dudniącym sercem zbliżył się do fotela i odwrócił je. Była na nim marionetka przedstawiająca miniaturkę Wielkiego Brata. X uznał to za bardziej zaskakujące, niż wyniki wyborów w Białymstoku. Wziął marionetkę i pociągnął za sznurek, wystający jej spod prawego ramienia;
- – Miłość to nienawiść! – krzyknęła cieniutkim głosikiem. – Pokój to wojna! Prawda to kłamstwo! Głosuj na Wielkiego Brata, twojego jedynego kandydata!
Bohater oglądnął ją z kilku stron i zauważył mały guzik. Po jego naciśnięciu otworzyła się klapka z bateriami. Sięgnął po bateryjki i wówczas marionetka odezwała się beznamiętnym głosem;
- – Co robisz, X?
Obywatel 45999 chwycił czym prędzej za baterie, po czym cisnął je w kąt sali. Lalka Wielkiego Brata opadła bezwładnie i nie sprawiała już kłopotów.
Następnie zajął się przeczesaniem pomieszczenia. Na jednym z ekranów, zauważył fragment filmu przedstawianego w Dwóch Minutach Nienawiści. Zgodnie z instrukcją leżącą na fotelu Wielkiego Brata, Dwie Minuty Nienawiści były programem czysto propagandowym i miały budzić w ludziach niezdrowe emocje. X postanowił zrobić psikus i podmienił nagrania. Następnie chwycił za marionetkę i uciekł z tego przeklętego miejsca.
Tym czasem O'Brien ciężko ranny wyczołgał się tylnym wyjściem z tego piekielnego hotelu, w którym zabawiali się nim bardzo okrutnie. Musiał czym prędzej wrócić do swojego świata, gdyż jako jedyny znał sekret Wielkiego Brata, a bez niego już nigdy nie uda się zniewolić świata i uzyskać władzy. Gdy zobaczył wyjście, w jego sercu pojawiła się nadzieja, która jednak umarła po chwili. Musiał przejść przez zawieszony nad rzeką lawy drewniany most, obleczony drutem kolczastym i z huśtającymi się wahadłami. O'Brien jęknął i wyzionął ducha.
X podkradł się do miejsca, w którym odbywały się Dwie Minuty Nienawiści. Chciał zobaczyć jak wypadł jego psikus. Ekran włączył się i ukazał twarz premiera kraju, z którego X pochodził. Padły znamienne słowa; Nic nie przekona nas, że białe jest białe, a czarne jest czarne. Z uśmiechem na ustach, bohater wracał do domu. Za nim rozlegały się wyraźne krzyki zniesmaczenia.
- – I jak podobało ci się w Londynie? – zagadnął przyjaciel X–a.
Opowiedział mu ze szczegółami, co go spotkało;
- – Hmm... brzmi ciekawie. Chyba napiszę o tym książkę. – odrzekł przyjaciel z zastanowieniem.
- – Świetnie! Na pewno zyska ogromną popularność – powiedział wesoło X i ruszył do domu. – Do zobaczenia George! – rzucił na pożegnanie.
Po drodze zobaczył, jak zza rogu ulicy wyjeżdża samochód wyborczy PiS. X znów wpadł w zadumę.
Zobacz też
- Pierwsze opowiadanie: Pan X jedzie na wakacje
- Drugie opowiadanie: Pan X kontra pan Cogito
- Czwarte opowiadanie: Koniec gry, panowie
- Piąte opowiadanie: Blast Jeżozwierz
- Szóste opowiadanie: Śmierć Pana X
- Siódme opowiadanie: Pan X i Evangeliony
muskając rzeczywistość jak najrzadziej da się...
skarbnicy darmowych, aczkolwiek całkowicie nonsensownych, tekstów: