Nonźródła:Koniec gry, panowie

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

20 maja, 2007 rok.

Kolejna błyskawica przecięła niebo, rozświetlając ciemności. Deszcze padał rzęsiście uniemożliwiając spokojny spacer ulicami miasta. W domach zaczęły gasnąć światła, a ludzie kładli się spać. W tym czasie, w pozornie spokojnym domu, sześciu mężczyzn zasiadło do stołu. Mieli na sobie garnitury i całą gamę charakteru i wyglądu. Zachowywali się dość swobodnie i całkiem radośnie, mimo pogody. Nie oznacza to jednak, że grali w „Twistera” albo „Monopoly”. Nie wiedzieli też, jak bardzo będą wkrótce walczyć o przetrwanie.

W pokoju panował niezwykły zaduch, ale jakoś nikt nie kwapił się otworzyć okna. Sześcioro mężczyzn powoli traciło zapał i poczęli zerkać na zegarki.

– Roman się spóźnia... – powiedział gruby człowiek. Miał łysą głowę i posturę zapaśnika, oczywiście gdyby nie te kilogramy.
– To pewnie przez tą cholerną pogodę – odrzekł chudy mężczyzna z krótkimi, jasnymi włosami i w okularach z grubą, czarną obwódką.

Nagle najstarszy z grona krzyknął, jakby sobie coś przypomniał. Wstał błyskawicznie, aż słychać było chrupanie kości, a następnie pobiegł do kuchni. Wrócił po chwili ciągnąc po ziemi worek z czymś dużym i szamoczącym się w środku.

– Macie, żeby się rozerwać! – powiedział wesoło.

Wyciągnął z worka chłopaka w wieku szesnastu lat. Był chudy, miał kruczoczarne włosy, zielone oczy i... bliznę. Wszyscy nagle zaczęli świecić z radości, za wyjątkiem blondyna, który bulgotał w bezsilnej nienawiści.

– Patrzcie! To ten Potter! – krzyknął facet o ponurym wyrazie twarzy.
– Kimkolwiek jesteście, radzę wam odejść – powiedział chłopak wyciągając różdżkę.

Rozległ się wesoły rozgardiasz, gdy grupka pięciu mężczyzna, rzuciła się na czarodzieja. Harry Potter został czterokrotnie opluty, spoliczkowany i podrapany. Po chwili stał w żałosnym stanie na środku pokoju.

– Poczekajcie, pójdę po wiertarkę! – zadeklarował się mężczyzna wyglądający, jak wokalista Emperora.

Wówczas gość w okularach, który dotychczas stał na uboczu, nie wytrzymał nerwowo. To działo się jak w zwolnionym tempie. Rzucił się na uda dzieciaka z ciężkimi butami. Słychać było trzask łamanych kości udowych. Potter krzyknął z bólu i upadł na ziemię wpatrując się w napastnika. Agresor, po wymierzeniu kilku ciosów w twarz, przydeptał następnie dłoń młodocianego czarodzieja, która w końcu przykleiła mu się do podeszwy buta. Krzyk przerodził się we wrzask. W końcu mężczyzna sięgnął po różdżkę i wbił ją prosto w czoło oznaczone blizną. Harry Potter zabił jeszcze kilka razy w ziemię nogami i rękami, a potem odszedł do drugiego świata. Mężczyzna otarł twarz z krwi i wstał.

– Pieprzony okultysta! – krzyknął w stronę zwłok.

Reszta wpatrywała się w milczeniu. Najstarszy zamknął wreszcie usta i wymamrotał;

– Eee... Wojtku... chyba nie powinieneś tak robić.

Gdy atmosfera w domu wreszcie się rozrzedziła, a Potter został wyrzucony do piwnicy, mężczyźni zasiedli przy stole.

– Nie ma Giertycha, więc zaczniemy bez niego – powiedział milczący dotychczas wampiropodobny typ.

Odetchnął i kontynuował;

– Jak dobrze wiecie, świat ujrzała gra pod tytułem Rządy babci Róży – zrobił teatralną przerwę na westchnienie. – Niesie ona ze sobą wiele zagrożeń, takich jak demoralizacja i zwiększenie agresji wśród młodzieży.

Zebrani pochylili głowy ze zrozumieniem i jakby wstydliwie. Gdy tylko wampir miał zacząć kontynuować, rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Gruby wstał z głupawym uśmieszkiem i skierował się w stronę wyjścia. Był pewien, że oto ujrzy przed sobą klatkę piersiową wicepremiera i usłyszy gruby głos mówiący: Co tam u ciebie, Michale?. Ze zdziwieniem odkrył, że za drzwiami nie ma ministra, ale stoi młoda dziewczyna z pistoletem wymierzonym wprost w niego. Zdążył się spocić.

– Koniec gry, panowie – powiedziała i strzeliła.

––––

X obserwował jak De Aunchair podnosi właz do kanałów. To tutaj szepnął Francuz i zszedł w dół. Obywatel zrobił to samo. Poczuł od razu zapach zgnilizny i starości. Odetchnął i stwierdził, gdy tylko zeskoczył na grunt, że kanały są suche. Vincent zapalił latarkę i rozejrzał się. Był widocznie przerażony, choć X mógł przysiąc, że nigdy takiego go nie znał. Na twarz wystąpiły mu krople potu.

– Jesteśmy w niebezpieczeństwie! – wyszeptał z dramatyzmem.

Nagle chwycił X–a za skórzaną kurtkę i spojrzał w oczy. Pełno w nim było strachliwego szaleństwa.

– Uspokój się Vincent, bo tylko mnie irytujesz! – szepnął X, powoli tracąc nad sobą panowanie. De Aunchair najpewniej oszalał po ostatniej misji, która nadszarpnęła zdrowie psychiczne wszystkich.
– WSZYSCY ZGINIEMY! – wrzasnął nagle Aunchair i rzucił się w stronę Obywatela.

Reakcja obywatela X była natychmiastowa. Wyciągnął pistolet z tłumikiem i wystrzelił w stronę towarzysza. Ten padł z cichym jękiem, wpatrując się z wyrzutem na X–a.

– Panikarze mogą wszystko zepsuć – wymamrotał i ruszył dalej kanałem.

Podobno tutaj miał miejsce jakiś okultystyczny rytuał, a Neo–Inkwizycja nie lubiła frajerów. X pracował już wprawdzie w gazecie o anime i był szarym obywatelem, ale każdy z nas ma drugie ja. W końcu zobaczył stare i podniszczone drzwi po prawej stronie. Polegając na swoim słuchu, stwierdził, że w środku ktoś jest, mimo to schował broń. Nie czekając wyważył je ramieniem. Wtedy uderzył go wesoły wrzask; WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!. Obywatel zrobił zdumioną minę, co miało odzwierciedlać jego uczucia. No tak, miał dzisiaj dwudzieste pierwsze urodziny. Byli wszyscy jego znajomi. Moskoreusz, który przeprowadzał ludzi do świata Masmixa, wilkołak Brutus – specjalista od agentury, Dulimathen – węgierski niby–elf, którego spotkał kiedyś w pewnym barze, oraz kilku innych znajomych.

– Wpadłeś w naszą zasadzkę co? – mruknęła do niego agentka z wydziału szesnastego (Wydział od ataku dzikich ptaków). – Vincent de Aunchair wychodził z siebie, aby tylko wszystko się udało.

X poczuł, jak krew odchodzi mu z twarzy. Schował broń jeszcze głębiej. Po chwili wpadł Brutus z wielkim tortem i rozpoczęła się balanga. Wprawdzie nastąpiła przerwa, gdy odkryto śmierć Aunchaira, ale stwierdzono, że takie rzeczy się zdarzają w tym fachu.

––––

Wysoki mężczyzna o ponurym wyrazie twarzy siedział na kanapie i oglądał telewizor. Były reklamy, akurat jedna była o jakichś cukierkach od gardła. Uwolnij swoje gardło – mówiła. W tym momencie but trafił w kineskop i telewizor spadł w tył. Mężczyzna zeskoczył z kanapy i wrzasnął;

– Pieprzeni liberałowie! Lewaki! Wolności się zachciało?!

Pluł się jeszcze przez chwilę, aż usiadł. Był w ponurym nastroju – na zebraniu nikogo nie było, a dodatkowo sejm nie przyjął jego ustawy o wypatroszeniu wszystkich członków lewicy i ponabijaniu ich głów na tyczki. Wtedy jego wzrok skierował się na paczuszkę, którą znalazł przed chwilą pod gotyckimi wrotami. Jeszcze jej nie otworzył, bo obawiał się reakcji ojca. Rozciął papier nożyczkami i wydał zduszony okrzyk. W środku były zdjęcia. Zamknął pospiesznie oczy, modląc się aby nie było golizny. Otworzył jedno oko i natychmiast drugie, bo to co zobaczył, było szokujące. Każdy z jego współpracowników w coraz to innej, wymyślniejszej pułapce. Na końcu był krótki list; Drogi Romanie! Czy domyślasz się, co się stało? Twoje pupilki zginą i to będzie wyłącznie twoja wina. Ba, nie umrą od razu. Być może ocaleją, ale to naprawdę wątpliwe. Jest jeszcze szansa. Musisz wycofać swój projekt, który uniemożliwia wprowadzenie na rynek, według was „brutalnych gier”. Przemyśl to, masz 24 godziny i rozpoczniemy zabawę. Emenda

––––

X obudził się na podłodze z ogromnym bólem głowy. Ostatnie godziny, w tym epizod z powrotem do domu, były wielką niewiadomą. Poprawił zmierzwione włosy i automatycznie skierował się do łazienki. Woda nieco go rozbudziła i z obrzydzeniem zauważył, iż jest ona dosyć brudna. Następnie podszedł do stołu i usiadł na krześle. Krzyknął z bólu i podskoczył. Znajdowało się na nim kilka pinezek. Poczuł również drzazgi w rękach – stół był nieheblowany. Co jest do cholery – jęknął w duchu i skierował się do sypialni, aby się przebrać. Krzyknął znów, gdy w łóżku zobaczył białawego jegomościa. Wreszcie zrozumiał.

– To nie mój dom! – jęknął znów.

Spojrzał na człowieka w łóżku. Geist. Ghost. Albinos.

– Sy... Sy... Sylas! – wykrzyknął X i wybiegł z pokoju.

Znalazł drzwi wyjściowe i ruszył biegiem przez podwórze. Teraz zauważył, że była to ulica Silmarillowa, a nie Aragorna czyli ta na której mieszkał. Swój dom odnalazł dość szybko. Te same krzaki róży i fontanna z rzeźbą Lorda Voldemorta. Wówczas przed drzwiami zobaczył coś co było najbardziej traumatycznym doświadczeniem w dotychczasowym życiu. Stał tam wysoki, ponury mężczyzna z dwoma innymi ponurymi mężczyznami. Spojrzał w stronę X i wymamrotał coś, natomiast bohater padł na kolana i wymamrotał;

– Minister edukacji... przed moim domem...

Doszedł do siebie i wstał, otrzepując kolana z ziemi. Minister zwrócił się do niego, wpatrując się spod brwi.

– Chyba mnie pan zna. Jestem minister Roman Giertych – powiedział ponurym, grubym głosem.
– Yyh... Tak. Znam pana... z telewizji – wymamrotał ściskając wyciągniętą rękę ministra.
– Wejdźmy do środka i porozmawiajmy – zaproponował wiceminister.

X nie odpowiedział, ale otworzył drzwi i gestem zaprosił Giertycha do środka. Miał szczęście, że sprzątał dom, bo nie wiadomo, jak przewodniczący tak konserwatywnej partii zareagowałby na Necronomicon Wersja 4.0, podręcznik do Warhammer 40000, płyty Carpathian Forest i fiolki z krwią Lenina. X usiadł na fotelu, a minister na przeciwko na lazurowej kanapie, po czym przemówił swoim pogrzebowym głosem;

– Słyszeliśmy, że jest pan najlepszy w zagadkach i tajemnicach.
– Ależ skąd! – zaśmiał się sztucznie X. – Jestem zwykłym recenzentem w piśmie anime.

Minister pokiwał głową.

– Nie – odrzekł stanowczo. – To pan zatrzymał pana Cogito przed zniszczeniem świata, to ty, X zapobiegłeś premierom najnowszych filmów Uwe Bolla, zatrzymałeś ekspansję Wielkiego Brata i w ogóle. Piszą o tobie poematy, opowiadania nawet!

X spuścił głowę z wrażenia. Wysłuchiwał pochwał z ust jednej z najbardziej liczących się osób w kraju, mimo zupełnie innych poglądów ideologicznych. X był kiedyś anarchistą, bo to ładnie brzmiało, ale przestał nim być, gdy dowiedział się co tak naprawdę to znaczy.

– Przejdę do rzeczy – minister splótł ręce na stole. – Pięciu moich ludzi zostało porwanych i grozi im śmierć. Zrób co w twojej mocy, aby ich uratować.
– Tak, ale muszę wiedzieć, gdzie oni są – powiedział X.

W tym momencie zadzwonił telefon komórkowy ministra; Tak? Słucham? Dzień dobry Belfegoru, jak dzień? Dobrze? To dobrze. Chcesz pożyczki? Znów w ludziach! Ale wiesz, że nasza Młodzież Wszechpolska, już nie jest z LPR... Ale jest ich za mało. Tak, tak, już dobrze wiem, co robisz z Bosakiem, ty perwersyjny zboczeńcu. Dmowskim? Sam się poszczuj Dmowskim, pomiocie Szatana! Wyłączył telefon i znów ze spokojnym tonem zwrócił się do bohatera.

– Dobrze, słuchaj...

––––

Wampiropodobny mężczyzna obudził się na zimnej, kamiennej podłodze. Zauważył, że jego prawa ręka jest przykuta do rury. Przed nim leżała tarka, nóż do obierania owoców, awokado i walkman. Wziął urządzenie i spojrzał do środka. Była tam kaseta, którą bez wahania włączył i wsłuchał się w głos; Witaj Mikołaju... <HUK!> No szkurwa, Amanda! Bo przestanę ci pomagać! Ekhem. Witaj Mikołaju. Znalazłeś się tu z wiadomego powodu. Dotychczas żyłeś z zakazów i nakazów. Ja natomiast mam dla ciebie wolny wybór, mianowicie śmierć lub życie. O godzinie szóstej, zwierzak przed tobą rzuci ci się do szyi. Aby tego uniknąć, musisz się uwolnić i wyjść. To chyba proste. Puścił nagranie raz jeszcze, wsłuchując się dokładnie w odgłosy i usłyszał szept; Masz przesrane!. Spojrzał przed siebie i zobaczył parę świecących ślepi. Wstał i wymacał włącznik światła. O mały włos nie oślepł od jasności lamp jarzeniowych i natychmiast spojrzał na zegar. Wskazywał godzinę za pięć szóstą, a więc teoretycznie miał jeszcze pięć minut życia. Zwierzę okazało się być wielkości królika, ale wyglądało jeszcze straszniej. Miał gęstą, brązową sierść i ślepia z czerwonymi źrenicami. Gładził łapką swoje ostre zęby i wpatrywał się niewinnie w Mikołaja. Sięgnął po awokado i cisnął go na drugi koniec piwnicy, mając nadzieję, że zwierze pobiegnie za nim. Mylił się. Została jeszcze tarka i nóż do obierania owoców, a tymczasem godzina szósta zbliżała się nieubłaganie. Sięgnął po nożyk i zaczął ciąć nim łańcuch, jednak równie dobrze mógł sobie ów nożyk wsadzić w ucho. Nagle zwierzę skoczyło i wgryzło się w ciało wampiropodobnego człowieka. Krzyknął i spojrzał na zwierzę, które gryzło kawałek jego uda z niewinnym wzrokiem.

– Ty mały skurczybyku! – Jęknął, gdy zobaczył co stało się z jego prawą nogą.

Na szczęście zemdlał, kiedy zwierzak skoczył do szyi.

––––

X szedł po schodach starego budynku i wypatrywał znaków obecności ludzkiej. Oprócz kilku puszek po Coli, nie było nic cywilizowanego. Wówczas usłyszał jakieś szepty dochodzące zza drzwi, koło których przechodził. Wykopał je butem i wpadł do środka. Zauważył stół z maskami i prototypami jakiś urządzeń. Przy monitorach siedział starszy, łysiejący mężczyzna, który skręcał coś śrubokrętem. Widocznie nie usłyszał brawurowego wejścia X–a, który właśnie zbliżył się do niego i kopnął w żebra. Jigsaw krzyknął i upadł na podłogę.

– Do cholery X! – wrzasnął – Wiesz, że moja choroba już wyżera mnie od środka!
– Impotencja nie jest śmiertelna, stary capie! – powiedział zdenerwowany X.

Jigsaw usiadł ponownie na fotelu i spojrzał na bohatera ze wściekłością.

– Czego chcesz?!
– Zaginęło pięć osób – odpowiedział spokojnie X. – I sądzę, że masz coś z tym wspólnego.
– Najęli cię, co? – spytał Jigsaw. – Wyobraź sobie, że ja też działam na czyjeś zlecenie.

X uderzył dłonią w stół.

– A więc przestań!
– Przestać? Ha ha. Od kiedy mi rozkazujesz? – spytał rozbawiony psychopata.
– Od kiedy mam ten karabin – od syknął X celując w głowę Jigsaw'a z broni.

W pomieszczeniu zrobiło się cicho, a morderca prychnął.

– Zabijesz mnie, a wówczas nic się nie dowiesz – powiedział i po chwili kontynuował. – Zatrudniła mnie do pomocy Amanda, a to prawdziwa lwica, jak cię dorwie to kaput.
– Hah! Nic mnie jeszcze nie powstrzymało! – rzekł napuszony X.
– Nie rozumiesz! Ona wychowywała się na grach! – powiedział już wyraźnie poirytowany Jigsaw. – Zna je wszystkie i to jest przerażające.

X zastanowił się. Niby był dość dobry, aby ich wszystkich wypatroszyć, ale z kolei jeśli Jigsaw mówił, że coś jest przerażające, to istotnie należy się bać. Zabrał ze stołu plan budynku i wyszedł z pomieszczenia, kierując się w dół budynku zgodnie z mapą. Przynajmniej miał nadzieję, że znajdzie tam wszystkich uwięzionych. Nie poczuł jednak na czas, jak zimna ręka chwyta go za łydki. Nagle znalazł się otoczony obleśnymi zombie. Usiłowały go złapać swoimi bladymi dłońmi, a te co były blisko, gryzły bez pardonu. Nie od parady miał jednak X karabin i uczynił z niego doskonały użytek. Najpierw pozbył się tych najbliżej, a następnie zniszczył te w oddali. Kiedy tylko ostatnie zwłoki padły w kałuży osocza, ruszył do obitych drzwi. Wewnątrz było dość spokojnie. Pochodnie dawały dość dobre światło i podkreślały powagę postaci stojącej po środku na heksagramie z mitycznymi znakami. Miała na sobie bardzo długi płaszcz z czerwonym pentagramem na plecach. Stała pochylona nad misą wypełnioną dymiącym płynem. X zbliżył się i okrążył owego okultystę. Właśnie kroił jakieś duże serce srebrnym nożem i nie zauważył bohatera nawet gdy, ten stał naprzeciwko jego.

– Los paradas gieteas, et untergnas, maievarandas, mortal kombatas, postalas, fantasmagoriana, carmageddonia! – mamrotał i wyciskał z serca krew do misy.

Odłożył przyrządy na bok i odchylił kaptur. Chuda twarz komponowała się z ostrym nosem i ciemnozielonymi oczami. Włosy miał przycięte tuż przy skórze, ale to wszystko uzupełniały wąsy z lat 30. Gdy zobaczył X–a odskoczył z krzykiem omal nie wywracając misy.

– Witaj! Nie spodziewałem się tu nikogo! – powiedział śpiewnym tonem.
– Wiesz może gdzie są więźniowie? – spytał X.
– Niestety wiem – powiedział wyciągając długi kawałek drewna. – Niestety też będziesz musiał zginąć, bo takie mam zadanie.

Kawałek drewna okazał się styliskiem do kosy, bo oto ostrze wysunęło się automatycznie z końca.

– Bodom, bodom! Follow the Reaper! – krzyknął skacząc wysoko w powietrze i machając kosą.

X wyciągnął karabin, ale jakiś błysk rozciął broń na dwie części. Było to owe narzędzie rolnicze, które teraz omal nie pozbawiło go nóg. Pod ścianą odnalazł łańcuch do którego końca przyczepiona była szczoteczka do zębów. Przetoczył się do niej unikając kolejnego cięcia i przyjmując kopniak na udo. Chwycił za łańcuch i zamachnął nim w stronę przeciwnika. Ogniwa owinęły się wokół jego nogi niczym wąż, a szczoteczka uderzyła w łydkę. Kosiarz upadł z bolesnym grymasem, lecz po chwili przetoczył się do płynu w misie. Wstał i natychmiast zanurzył w niej twarz. Odchylił się ocierając usta i śmiejąc głośno. Nagle zmienił się w piekielnego demona z kosą i zbroją +11 +Luck. Coś podcięło nogi X–owi. Bohater zamknął oczy, gdy przeciwnik zbliżył się do niego.

Wtedy znalazł się w niewielkim pokoju. Przy biurku siedział ktoś pochylony nad kartką papieru. W dłoni trzymał pióro. Mimo usilnych prób, X nie potrafił przyjrzeć się postaci. Owa osoba wstała od biurka i zmierzyła go wzrokiem;

– Witaj X. Wszyscy to zawsze robią, więc nie jestem zaskoczony.
– Co zawsze robią? – spytał oszołomiony bohater.
– Wracają do początku. W końcu to JA cię stworzyłem... – odpowiedział spokojnie osobnik.
– Ty?! Ale przecież tata... mama...

Nie odpowiedział, ale odwrócił się i wziął stosik papieru, który na jego oczach zmienił się niemowlaka.

– Znasz już PRAWDĘ. Teraz idź walczyć o przyszłość!

X chciał dorzucić, że to wszystko zależy wyłącznie od niego, ale nie zdążył.

Znów leżał na marmurowych płytkach obserwując Kosiarza zbliżającego się do niego. Wówczas stało się coś dziwnego. Niedaleko pojawił się wysoki jegomość również w czarnym płaszczu. Składał się z kości i zamiast oczu miał niebieskie kule, niczym malutkie galaktyki. Jego głos był jeszcze bardziej marmurowy od tych płytek;

– TU CIĘ MAM, MOJA ŻAŁOSNA PODRÓBKO. MYŚLISZ, ŻE MASZ KOSĘ I RZĄDZISZ? ZJEŻDŻAJ MI Z OCZU TY KARYKATURO DIABLO. PRZEPRASZAM WSZYSTKICH ZA ZAMIESZANIE.

Obaj zniknęli w obłokach dymu. X wstał i podskoczył kilka razy, aby ochłonąć. Po czym wrócił do misji i przeszedł przez kolejne drzwi. Do rozłożonego krzesła przywiązany była jedna z ofiar. Na głowie miał urządzenie, które widocznie nie pozwalało na zamknięcie oczu. To na co patrzył rzeczywiście mogło być niebezpieczne dla jednego z czołowych działaczy tej ultrakonserwatywnej partii. Było to anime Love Hina. X uwolnił krzyczącego posła z krzesła i ściągnął machinę. Działacz był krótko ostrzyżony, miał okulary i niewinną minę.

– Dziękuję ci człowieku – powiedział ściskając dłoń wybawiciela. – To mogło mnie zabić. Jestem Wojciech Wierzejski.

X nie odpowiedział, gdyż dwie osobowości wałczyły o to, czy aby go tu nie zostawić.

– Tam chyba nie masz co iść, bo Mikołaja już coś zabiło – powiedział wskazując korytarz po prawej stronie.

X dał mu ziarenko teleportacyjne, wyjaśnił szybko użycie i pośpiesznie pobiegł do pomieszczenia po lewej. Było tam kilkanaście klonów Stalina, które właśnie zbliżały się milczące do skulonego działacza, wyglądającego jak wokalista Emperora. Ssał własny kciuk. Bohater był przygotowany na to i wyciągnął marionetkę Lwa Trockiego, którą nosił ze sobą na takie wypadki. Z tyłu miała sznureczek do pociągania, który X właśnie wykorzystał;

– Jesteście bankrutami. Odegraliście już swoją rolę. Odejdźcie tam, gdzie jest wasze miejsce – na śmietnik historii – powiedział bardzo gruby głos marionetki, który potoczył się echem po budynku.

Klony Stalina odwróciły się z przerażonymi minami.

– Internacjonalizm nie jest abstrakcyjną zasadą, ale teoretycznym i politycznym odbiciem charakteru światowej gospodarki, światowego rozwoju sił wytwórczych i toczącej się w skali światowej walki klas – odezwała się znów marionetka.

Stalinom eksplodowały głowy z głośnym trzaskiem, rozrzucając wszędzie kupki włosów. Działacz był obśliniony i X nie chciał się do niego zbliżać. Jedynie podrzucił mu ziarenko i wyjaśnił zasadę obsługiwania. W następnym pomieszczeniu znalazł szczątki czegoś, co mogło być człowiekiem i jego celem. Natomiast dalej odnalazł ostatniego więźnia. Wisiał za kostki i śpiewał hymn ZSRR. X zrozumiał, że gdyby przestał, spadłby do wody pełnej czegoś, co wyglądało jak pokémony.

– Jednak przyszedłeś! – powiedziała kobieta, wyłaniając się nagle z ciemności.
– Poproszę najpierw grzecznie Amando. Wypuść go. – zaproponował X.
– Wypuścić? – spytała uśmiechnięta. – Proszę!

Nacisnęła guzik ukryty w doniczce z palmą i ofiara zleciała do wody. X zaklął i pobiegł na ratunek. W wodzie było mnóstwo pokemonów Sharpedo, które zbliżały się z wygłodniałym spojrzeniem do wrzeszczącego posła. Bohater wyciągnął pokeball;

– Idź Bolesławie Śmiały! – krzyknął.

W powietrzu pojawił się starszy król z toporem;

– Komuś przyczesać za zdradę stanu? – spytał z wrednym uśmiechem.
– Dorwij ją, ale nie zabijaj jeszcze! – odkrzyknął X wskazując wściekłą Amandę.

Bolesław Śmiały zasalutował i pobiegł w stronę dziewczyny. Obywatel szykował już drugi pokeball, z którego wyleciał Fryderyk Barbarossa.

– Fryderyku, lubisz wodę, wybij te plugawe stworzenia – rozkazał X.
– Jawohl, meine meister! – zawołał Fryderyk I Barbarossa, wyciągając dwuręczny miecz wielkości szafy.

X tymczasem wskoczył do basenu i podpłynął do ofiary. Wyciągnął fasolkę i wepchnął mu ją do ust, a drugą wziął sobie.

––––

Sylas wyciągnął się w łóżku i uderzył kilkakrotnie w ścianę głową. Wstał prosto na gwoździe i przeszedł do kuchni. Początkowo nie zauważył związanej kobiety z tabliczką; Jestem do usług, mój panie, która na jego widok zaczęła się jeszcze histeryczniej szarpać.

––––

X siedział wygodnie na kanapie i liczył pieniądze, które przywiózł dziś rano jeden z agentów Giertycha. Rozpoczęły się wiadomości i po chwili spojrzał na twarz Wojciecha Wierzejskiego, który mówił; Dziś wycofaliśmy projekt ustawy zakazującej rozprowadzanie brutalnych gier. Uznaliśmy to za bezsensowne.... X uśmiechnął się w duchu i wyciągnął sierp i młot.

Zobacz też[edytuj • edytuj kod]

Ślizgać się po kartach jak po tafli wody...
muskając rzeczywistość jak najrzadziej da się...
Z archiwum Nonksiążek,
skarbnicy darmowych, aczkolwiek całkowicie nonsensownych, tekstów: