Nonźródła:Nonsensopedia IV – Kill'em All

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Wersja z dnia 13:20, 4 paź 2011 autorstwa Jurek10 (dyskusja • edycje) (Przywrócono przedostatnią wersję, jej autor to Botyzjusz I. Ofiarą rewertu jest 83.17.93.130.)
Misiekzly.jpeg

Żałoba... zasadniczo

Blisko trzy lata minęły od wielkiej wojny, w której poległo szereg wikipedyjnych biurokratów oraz sam Jimbo Wales. Jego imperium zostało przez Wikię okrojone, a Nonsensopedia ogłosiła wasalizację pozostałych ziem. Marionetkowy rząd sprawował odtąd władzę nad Wikipedią. Ten czas wspomina się jako dość radosny. Wikianie rozwijali się, edytowali i cieszyli wolnością jakiej nie mieli od dawna.

Poległo mnóstwo wojowników Wandali, Dzieci Neostradara, fanatyków Frondy, a także takie sławy jak Niewalda, Telefon i Pietras. Wciąż zagrożenie płynęło od tych naturalnych przeciwników Nonsensopedii, szczególnie gdy ocalał ZelDelet. Jednak rozbici nie będą stanowili problemu przez najbliższe lata.

A jednak złote lata minęły...


Był ponury, pochmurny dzień. Deszcz lał z nieba, jakby zapowiadając nadchodzący potop. Na ogromnym placu przed pałacem Nonsensopedii zebrali się wszyscy Nonsensopedyści oraz emisariusze z innych Wikii. Oto jechała czarna karoca, w której leżała trumna. Powóz zatrzymał się przed fontanną przedstawiającą ogromnego ziemniaka. Czworo grabarzy wyciągnęło trumnę i zaczęli kierować się w stronę grobowca. Był duży, prosty, jedynie z tabliczką mówiącą – Tu spoczywa Szoferka – Wielka Mistrzyni Nonsensopedii, Opiekunka Wikii, bla bla bla.

Przed trumną szedł Vae – jako mistrz ceremonii miał odpowiadać za przemowę. Trumna niesiona przez grabarzy kołysała się, a z wnętrza dochodził stłumiony głos;

– Ja jeszcze żyję! Kurwa! Niech dorwę tego, który mi to zrobił!

W końcu trumnę włożono do grobowca i zasunięto pokrywę. Vae stanął na podeście przed grobem, odkaszlnął, po czym mówił;

– Zebraliśmy się tu ze smutnego powodu. Żegnamy naszą ukochaną Szoferkę... a dla niektórych znienawidzoną... w każdym razie to mocne uczucie, dlatego warte wspomnienia. Zrobiła dużo, zniszczyła jeszcze więcej. Lecz będzie żyć w naszych sercach lub jako wrzody na żołądku. A teraz, coś co na pewno by ją rozśmieszyło, gdyby żyła.

Szesnastu Wikian przyprowadziło na plac szesnaścioro Wandali, którzy zostali natychmiast ścięci mieczami. Ich bezgłowe ciała padły w konwulsjach na bruk. Z tłumu wyrwało się parę śmiechów.

– Miałem przygotowane przemówienie – ciągnął Vae – ale Szoferka byłaby szczęśliwa gdybym powiedział; chuj, kurwa, pierdolę. Dziękuję za uwagę.

Skończył przemowę. Pod grobowiec zaczęli schodzić się ludzie z kwiatami. Wtem eksplodował wyrzucając kawałki marmuru w zebranych i odrzucając stojących najbliżej. Gdy opadł kurz w miejscu grobu mieścił się krater, a w środku stała Szoferka. Była wściekła. Żałobna suknia zwisała częściowo rozdarta, a wargi zagryzła ze złości aż do krwi. Wydostała się z dołu, po czym wskazała palcem Miśka95.

– To... ty... dosypałeś mi środków usypiających do napoju! – warknęła. – Zaraz cię zabiję...

Po czym zbliżała się do młodzieńca z dłońmi wyciągniętymi jak do duszenia. Misiek na słowa oskarżenia wzruszył ramionami, lecz na jego ustach wciąż kwitł lekki uśmieszek. Między nimi stanął Sir Damiinho Alourus de Pertzivall.

– Po co te niesnaski? – mówił tym samym spokojnym tonem. – Porzućcie złe em...
– Nie! – przerwała mu Szoferka. – Chcę krwi.
– Nie mogę pozwolić, byś zabijała naszych podopiecznych – rzekł Dami. – Pamiętaj, że ma przedszkole do wychowania.

Zatrzymała się, choć wściekły wyraz twarzy wciąż się utrzymywał. Niektórzy zauważyli, że opady deszczu jeszcze bardziej się wzmogły.

– Dobrze... dobrze... – wysyczała. – Mam już tego dość. Znikam stąd i nie liczcie, że pojawię się ponownie.

Mówiąc to, przybrała postać ogromnego, pierzastego, skrzydlatego węża i odleciała.


Stosy płonęły na dziedzińcu. Ogień buchał w górę, oczyszczając ofiary z poglądów politycznych. I nie tylko. Cerber stał spokojnie z halabardą w ręce i obserwował. Nie czuł satysfakcji z pozbycia się wrogów, lecz jedynie ciekawość. Żaden nie wyraził skruchy, a wówczas mógłby zostać ułaskawiony. No cóż... trzeba brać odpowiedzialność za wybory.

– Mistrzu, mistrzu – podbiegł do niego pomocnik Bodo. – Spłonęli już wszyscy lewacy.
– Nie wszyscy, Bodo, nie wszyscy – powiedział inkwizytor – gdyż wielu myśli, że nie jest lewakami, a w rzeczywistości nosi lewicowe poglądy w sercu. Złapcie podejrzanych i... wytnijcie im serca.
– Czy to aby nie za okrutne?
– Drogi Bodo, radykalne zmiany wymagają równie radykalnych posunięć. To nasz kawałek ziemi i nie możemy pozwalać, by lewactwo tu się panoszyło.

Jeszcze trzy lata temu był skromnym szamanem. Dziś potężnym inkwizytorem, który należał do wpół tajnej organizacji Koh–Liberr. Na fragmencie byłego imperium Wikipedii (dawniej Bawaria) utworzył monarchię, którą rządził jego znajomy – król Korwin I. Zawsze radykalny, Cerber wiecznie chadzał w koszulce z napisem „Płynie we mnie niebieska krew” albo „Moje serce bije po prawej stronie”, chwalił wolny rynek i nagrywał utwory ateistyczne.

Kiedy wracał spokojnie do domu, zauważył chmarę ptaków lecących w przeciwnym kierunku. Zdjął kapelusz i z niepokojem spojrzał w przeciwnym kierunku. Puste ulice oraz ta panika zwierząt realnie go zaskoczyły. Szybko dosłyszał tętent kopyt. W jego kierunku jechał szaleńczo dyliżans kiwając się na boki. Powoził Bodo. Powóz zatrzymał się w pobliżu Cerbera. Ktoś wewnątrz otworzył drzwiczki. Inkwizytor dojrzał swojego przełożonego.

– Wasza Królewska Mość wybrała się na spacer? – zapytał jowialnie Cerber lekko się kłaniając.
– Przestań pieprzyć i wchodź, bo zaraz będzie gorąco! – krzyknął Korwin I.

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Inkwizytor siadł w środku i powóz ruszył.

– A teraz wyjrzyj przez okno – szepnął Korwin.

Cerber spojrzał na południe, czyli w stronę z której nadjeżdżali. Nad miastem górowała wielka, cienista istota, która powoli leciała w ich kierunku. Przypominała trochę walenia z rozpostartymi płetwami.

– No tak – powiedział Cerber wkładając głowę do powozu – to jest pewien problem.

Po piętnastu minutach zdawało się, że zostawili istotę za sobą. Jednak pojazd zatrzymał się. Król Korwin I rozejrzał się nerwowo, po czym krzyknął w stronę Bodo;

– No... no... co jest?!
– Królu... ktoś... blokuje nam drogę – powiedział nieśmiało Bodo przez okienko na przodzie.

Cerber wyszedł z powozu, aby sprawdzić kim jest ta osoba. Gdy ją ujrzał, natychmiast krzyknął i złapał za halabardę. Stał przed nimi Feliks Dzierżyński. Lecz komunista rzekł;

– Spokojnie, to tylko ja.

Zdjął okulary, sztuczny zarost i czapeczkę z czerwoną gwiazdą. Oczom Cerbera ukazał się Terrapodian.

– Przebrałem się za komunistę, żeby mieć pewność, że się zatrzymacie – powiedział, a następnie zapytał; – Mogę zabrać się z wami?

Kiedy usadowił się w powozie, usłyszał o mistycznej kreaturze.

– Wiem co to. Byłem kiedyś kryptozoologiem – rzekł. – To nie jedyny przypadek Cienistych Podniebnych Płetwali. Wszystkie zbierają się w Finlandii, gdzie odbędą rytuały godowe.
– Hmm, czyli część Finlandii będzie zrujnowana – stwierdził Korwin.

Kolory pociemniały, a oczy Terrapodiana zaczęły świecić dziwnym blaskiem. Nachylił się do nich i powiedział;

– Właściwie... cały świat będzie zrujnowany.

Ale wybuchnął śmiechem, po czym dodał.

– Blefowałem, zupełnie nie wiem co to jest!
– Normalnie zostałbyś za to ścięty... – mruknął Korwin I.

Powóz jechał w kierunku siedziby głównej Nonsensopedii – gdzieś w Polsce.


Misiek stał w nonsensopedyjnym pałacu i spoglądał przez okno na ogród pogrążony w ciemnościach. Nonsensopedysta miał na sobie tradycyjny płaszcz z kapturem, który został powszechnie wprowadzony po burzliwych debatach w Radzie Nonsensopedii jako strój obowiązujący w świętych salach tej Wikii. Od razu zyskał miano największej zmory, ale skoro chce się budować tradycję...

– Dobrze, że już jesteś – rozległ się głos sir Damiinho, który schodził po schodach w kierunku Miśka.
– Witaj mistrzu – ukłonił się lekko.

Po odejściu Szoferki Damiinho był tutaj szefem. Wraz z hrabią Arturem Von Fornal, ale on siedział przy jakichś maszynkach i mechanicznych pingwinach.

– Uczniu, mam tutaj wiadomość, której poszukiwałeś.

Mówiąc to, podał Miśkowi kawałek zapisanego papieru.

Chciałbym obserwować, jak rzygacie krwią – przeczytał.

Damiinho wyciągnął mu kartkę z rąk.

– Wybacz, musiałem pomylić twoją wiadomość z jednym z setek rozsyłanych „papierowych SMSów” wśród Nonsensopedystów – rzekł. – Ale zdradź mi swoje wątpliwości, a być może ci pomogę.

Zaczęli iść powoli korytarzem.

– Myślę wciąż nad zadaniem, które otrzymałem – mówił. – Staram się jak mogę, ale...
– Miśku – Wielki Mistrz złapał go za ramię i mówił wprost w jego twarz. – Pokładamy w tobie wielką nadzieję i wierzymy, że nas nie zawiedziesz. Hej, Wilku! – krzyknął do przechodzącego Nonsensopedysty. – Jak tam nasza hodowla biesów.
– Jak widać, dobrze – odrzekł z uśmiechem ukazując nogi, w których brakowało kawałków mięsa.
– Widzisz Misiu – zwrócił się znów w stronę ucznia. – Jak się chce to wszystko można osiągnąć. A teraz muszę się pospieszyć, bo za chwile mamy zebranie Rady.

Misiek obserwował jak Sir Damiinho pokazuje język na pożegnanie i odchodzi w kierunku serca pałacu. Zacisnął pięści. Zobaczysz, jak wiele masz racji – pomyślał złowrogo. Wybiegł z siedziby, ściągnął szaty, które wepchnął do torby. Na parkingu stał jego jednośladowy ścigacz. Uruchomił pojazd i zaśmiał się spontanicznie. Po dziesięciu minutach dojechał do starego, gotyckiego domostwa na wzgórzu. Otoczony zardzewiałym ogrodzeniem, z ogrodem na którym rósł jedynie specjalny gatunek zwiędłych róż. W środku, w sali nazywanej sympatycznie „bawialnią”, siedziała grupka jedenastu osób.

– Czołem przedszkole! – krzyknął.
– Czołem Misiek – odpowiedziało zgodnie, lecz markotnie jego przedszkole.
– Czy Nini już była?

Pokiwali przecząco głową. Mieli trochę za złe Miśkowi, że traktuje ich jak dzieci. Ktoś na górze rzucił hasło – „Przedszkole Miśka” i tak zostało. A mieli być elitarną grupą agenturalną. Razem stanowili dość mocną drużynę. Był tam generał Tespis, judemanta (czyli czarodziej obeznany w magii żydowskiej) Jeremy Kowalsky, skrajny mizantrop i łowca nagród Exe19, wampirzyca Holly Blue, pirotechnik Musialmati, botanik Porost, skrytobójca Kracok, czarnoksiężnik Somar, niedoszły astronauta Level123, berserker Milya0 oraz szalony epidemiolog i zapalony militarysta Marian88. Jak to możliwe, że jeszcze się nie pozabijali? Misiek wciąż zadawał sobie to pytanie.

– Nie chciałbym uchodzić za kapusia, czy coś w tym stylu – powiedział Level – ale Tespis właśnie zjadł naszą kolację.

Tespis przegryzł palące się cygaro.

– Ten gnojek kłamie! – krzyknął.
– Tespis, co mówiłem o paleniu w pomieszczeniu zamkniętym? – zapytał Misiek.
– A Holly spaliła dzisiaj na stosie dwie osoby, jeśli mówimy o paleniu – dodał Level.

Holly zrobiła wielkie oczy, typ czwarty; mały szczeniaczek labradora. Misiek odwrócił wzrok, żeby nie dać się omamić.

– No i co ja z wami uczynię... – szepnął, a następnie coś sobie przypomniał i wykrzyknął. – Posłuchajcie, już wiem w jaki sposób zmienić naszą przyszłość! Chodźcie tutaj...

Rozległ się dzwonek do drzwi. Jeremy otworzył, bo był najbliżej. U progu stała Nini ze stosem książek o skomplikowanych tytułach. Weszła i rzuciła swój płaszcz na wieszak.

– Czy moje dzieciaczki gotowe na naukę?! – krzyknęła radośnie, lecz z wyraźnie wyczuwalną nutą grozy.

Odpowiedział jej pomruk.

– PYTAŁAM SIĘ!!! – wrzasnęła.
– Zostawię was samych – szepnął Misiek i wymknął bocznym wyjściem.

Przeszli do pokoju nauk, gdzie rozłożone były ławki, ściany pokrywały tablice o różnej tematyce, a w lewym rogu stał wiecznie płonący piec hutniczy. To pomysł Nini, by w toku nauczania oprócz marchewki (której praktycznie nie dostawali) znalazło się miejsce na kij. Tym kijem był rozpalony do czerwoności pręt i grube rękawice. Nini jeszcze pręta nie używała, ale parę razy złapała z wściekłością wymalowaną na twarzy. Grymas gniewu to dla nich dostateczna kara.

– Dzisiaj zajmiemy się matematyką nieeuklidesową – zaczęła rysując na tablicy skomplikowane wzory.

Wzięła do ręki cyrkiel, odwróciła się i raptownie rzuciła nim w Kracoka. Jego dłoń, która wędrowała do kucyków Holly została przygwożdżona do ławki z plaśnięciem.

– Czy wspominałam coś o zaczepianiu? – spytała wciąż naukowym tonem. – Proszę Kracok o odpowiedź.
– T–t–tak... – szepnął zbladły.
– I co trzeba powiedzieć...?
– Prze–przepraszam, pani profesor... i–i–i... ciebie Holly Blue.

Nini uśmiechnęła się lekko.

– Mam nadzieję, że zrozumiałeś tą lekcję.
– Dobra, dosyć tego – rozległ się w sali głos Miśka.

Zapanowała głucha cisza. Stał w drzwiach z obrzynem wymierzonym w Nini.

– Tego się, kurwa, nie spodziewałam – stwierdziła spokojnie nauczycielka.
– A pani profesor mówiła, że nie wolno przeklinać! – powiedział z wyrzutem Level.
– Kochanie, nie w przypadku, gdy ktoś mierzy w ciebie z broni, która robi w ciele dziury wielkości arbuza – stwierdziła, a po chwili dodała radośnie; – Może chcecie zobaczyć zdjęcia tych ofiar? Jeśli Misiek pozwoli mi włączyć rzutnik...
– Ja chcę! Ja chcę! – krzyczał Exe19 podskakując na ławce.
– Nie! – warknął Misiek. – Nie będzie żadnych zdjęć. A ty Nini, jesteś naszą zakładniczką. Tak, przyjaciele, teraz czas na nas.


– Oficjalnie uznajemy, że poprawka poprawki dotyczącej nowelizacji traktatu o karze za wandalizm drugiego stopnia przeszła jednym głosem – czytał Artur Von Fornal.

W starej, obszernej kanciapie, która służyła za miejsce obrad, rozległo się ponad połowę odgłosów uff i o jeden mniej A niech to!. Wracając do pomieszczenia – było ono najbrzydsze w całym zamku i wyjątkowo kłóciło się z resztą pod względem architektury. To specjalny wymysł jeszcze z czasów Yossariana, który przy budowie pałacu chciał stworzyć jeden bardzo nonsensowny. Z tego powodu zapraszał tam okolicznych meneli, wpuszczał wandali i trzymał niepotrzebne graty. Teraz salę obrad charakteryzowała niesamowita atmosfera, oraz dziwny zapach przypominający stęchliznę.

– Teraz przejdziemy do sprawy przedstawionej przez Cerbera, o zagrożeniu świata przez dziwną istotę przypominającą cienistego walenia – rzekł spokojnie hrabia Fornal. – Ktoś chce zacząć?

Zgłosił się Amoniak, który zszedł powoli z podwyższonych rzędów przeznaczonych dla administratorów i stanął przy mównicy. Dolne siedzenia zajmowali byli admini wciąż posiadający prawo do głosowania, oraz reszta zaufanych Nonsensopedystów, którym udało się akurat zmieścić w tej kanciapie.

– Prowadziliśmy badania etnologiczne i nie znaleźliśmy żadnych wzmianek o tych istotach – mówił Amoniak machając plikiem papierów. – Nie ma wątpliwości, że ta istota zagina przestrzeń i wymiary. Istotnie może to stanowić pewien problem. Nie ma jednak powodów do zbędnej paniki. Powstają pewne przesłanki do stwierdzenia...

Podczas mowy Amoniaka, do Damiinho nachylił się Vae.

– Martwię się o Nini – szepnął. – Zawsze informowała, gdyby nie mogła się zjawić na zebraniu Rady.

Dobry Wujek Nonsy zamyślił się.


Ptok's Very Own Kingdom – w skrócie Państwo Pvok – mieściło się na terenie Besarabii. Nie wiadomo jak Ptok Bentoniczny zaskarbił sobie na powrót zaufanie Rady. Podobno wstawił się za nim sam Sir Damiinho. Nie zmieniło to jego zachowania oraz władczych ambicji. Co więcej zyskiwał powoli dziwnych, a także podejrzanych sojuszników. Jako despotyczny monarcha rządził swymi poddanymi żelazną ręką po tym, jak obalił władzę Vladimira Voronina, wsadzając go do klatki wypełnionej pijawkami. W dniu, w którym Misiek planował przewrót, Ptok siedział w swoim letnim zamczysku w Transylwanii. Konkretnie była to obszerna sala w piwnicach, gdzie eksperymentował z energią elektryczną i plazmą.

– Igorze, czy wszystko gotowe? – rzucił w kierunku swojego pomocnika.

Garbaty sługus rodem z filmów o Frankensteinie pokuśtykał w kierunku Bentonicznego.

– Panie, nieoznakowany tłum ciągnie w naszą stronę – wymamrotał. – Mają chyba złe zamiary, bo noszą takie widły i pochodnie...

Ptok zaśmiał się demonicznie.

– A więc czas na przetestowanie naszej broni!

Zmienił się w ptaka i wyleciał prędko na dach. Stanął na wieży. Panowała już ciemność, a ciężkie, burzowe chmury zdawały się być na wyciągnięcie ręki. Spojrzał w dół, gdzie istotnie zbliżali się chłopi z wyraźnym zamiarem linczu. Wówczas bramy zamku otworzyły się. Wypadły stamtąd zombie, ale nie takie zwykłe – wyglądały jak rosłe murzyny, z irokezem na głowie oraz kilogramami złota na sobie. Mr. Zombie T. Ptok sam chciał wyglądać jak Mr. T, ale okazało się, że zabieg chirurgiczny byłby droższy niż jego królestwo, dlatego został przy tych martwych klonach. Obserwując jak zombie masakrują lud, Ptok śmiał się okrutnie.

– I pity the fool! – krzyknął jeszcze w ich stronę.

Wokół strzelały pioruny. Zachowanie Bentonicznego gwałciło zasady BHP.

ZelDelet siedział zmarnowany przy stole w podrzędnej knajpce, która nazywała się „Pod uciętym łbem admina Nonsensopedii”. Jednym okiem wpatrywał się na występ jakiegoś podlotka na scenie, drugim obserwował niedawno spisane plany.

– ...i wtedy admini uciekli z kupami w wiadrze! – zakończył swój występ Konserwa.

Tak się bowiem zwał podlotek na scenie. Piętnaście minut później znaleziono go z wyprutymi flakami. Na czole widniało wypalone logo Nonsensopedii. Tymczasem ZelDelet zbierał się do podróży. Musiał odwiedzić jeszcze afrykański szczep Talydów.
Po kilku godzinach znalazł się przy prostych zabudowaniach. Czując lekki ucisk w żołądku, ZelDelet stracił pewność. Niby znał ich od kilkunastu miesięcy, ale wciąż nie był pewien ich dalszych postępowań. Byli nieprzewidywalni. Wszedł do domostwa dowódcy. Był to monstrualnie otyły Murzyn z trzema oczami. To ewenement – zwykli Talydzi nie są grubi. Leżał na tapczanie z kroplówką podczepioną wprost do tętnicy. Przez gumową rurkę spływał szary płyn. Talydzi, by móc egzystować, musieli raz na dwadzieścia cztery godziny przyjmować sproszkowany, płynny Koran. To wzmacniało ich muzułmańskiego ducha. Co gorsza mówili z niemieckim akcentem.

– Herr Delet – wymówił dowódca z wielkim trudem. – Jak mają się sprawy?
– Jak na razie nijak, ale oferta wciąż aktualna – odrzekł.

Talyd wziął kilka głębszych, świszczących wdechów.

– Mamy nadzieję, że nie zawiedziesz naszych... oczekiwań w tej sferze...
– Nie. Z pewnością.

Triumwirat

Porost i Marian wędrowali górską ścieżką do chatki położonej na przełęczy. Żył w niej stary pustelnik Kicior. Ten uczony poliglota, pracował niegdyś dla Wikipedii, lecz w rzeczywistości był tam podwójnym agentem. Po upadku Wikian, stał się ostatnim powiernikiem wikipedyjnego dziedzictwa, które przez Radę Nonsensopedii miało zostać na zawsze ukryte.
Porost właśnie klęczał na drodze, zdrapywał swoich imienników z kamienia i zjadał.

– Jest pan chorym szaleńcem, panie Porost! – rzucił Marian88.
– Nie nazywaj mnie tak – odrzekł wstając – ja przynajmniej nie noszę brunatnego munduru i nie piszę gotyckich wierszy o salmonelli.
– W końcu nie na darmo jestem spod znaku dwóch ósemek – odpowiedział wypinając dumnie pierś pokrytą odznaczeniami różnych wojsk.

Przeszli do chatki. To był zwykły, drewniany domek, w którego oknie zawsze paliły się światła, a biały dym ciągnął z komina. Otworzył im garbaty staruszek z długą brodą, a gdy ujrzał gości, natychmiast uśmiechnął się szeroko. O mało nie podskoczył.

– Porost! Marian! – krzyczał przytulając ich. – Chodźcie do środka, zaraz zrobię wam herbatki z mleczkiem.

Usiedli przy stole. Chatka była niewielka. Większą jej część zajmowały regały z horrendalną liczbą słowników.

– Przybyliśmy po pewną rzecz – rzekł Marian.

Kicior odstawił garnek mleka i odwrócił się powoli. W jego oczach widniał strach zmieszany z zaskoczeniem.

– Owszem... ja... już... zaraz... – jąkał.

Przeszedł do pokoju, w którym była rupieciarnia. Wyciągnął stamtąd zawiniątko z czerwonej wełny. Zdjął pokrycie. Teraz trzymał złotą szkatułkę z metalowymi obiciami. Podał ją dwóm Nonsensopedystom. Z drżącymi rękami Porost otworzył szkatułkę. W środku były brązowe cukierki opakowane w złotawo–przezroczystą folię.

– Cóż innego mógłbym dać moim wnuczkom, jeśli nie Werters Original?! – zakrzyknął Kicior wesoło.

Porost i Marian bez słowa wyciągnęli broń, by wymierzyć ją prosto w pustelnika.

– Radzimy nie pogrywać z nami – ostrzegł poważnie Porost.
– To już mi się nie podoba – stwierdził smutno Kicior.
– Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć. Gdzie są plany?
– Na kredensie, w puszce z kawą zbożową – rzekł zrezygnowany pustelnik.
– I tak powinno się załatwiać sprawy – stwierdził Marian.

Zakuli mędrca w kajdany i wyprowadzili. Porost trzymał w ręce plany, oznaczone tajemniczym napisem Vikipedius Sanctus Laberinto.

– Doskonale, a teraz idziesz z nami – powiedział.
– O nie... tak łatwo mnie nie pojmiecie... – odpowiedział z tajemniczym uśmiechem Kicior.

Podniósł dłonie, z których zaczęły jaśnieć promienie. Broń dwójki Nonsensopedystów wystrzeliła, lecz pustelnik nie zareagował. Porost odrzucił pistolet i stanął z zamkniętymi oczami, Marian strzelał dalej. Wówczas potężna siła zmiotła go, wyrzucając daleko w górę. Kicior zaśmiał się, lecz wciąż utrzymywał magię. Nie zauważył, że na ciele Porosta tworzy się dziwna warstwa zrobiona z roślin.

– Huh, usiłujesz mnie podejść? – spytał starzec.

Lecz z ciała Porosta wystrzeliły w jego kierunku liany, mocno oplątując Kiciora. Istota w którą zmienił się Przedszkolak, zaśmiała się paszczą. Nagle rozległ się wybuch i płonącego Porosta wyrzuciło z chatki. Leciał, tracąc swoją roślinną część, aż spadł z głośnym hukiem tuż obok Mariana. Ten leżał połamany, ale oddychał i był przy świadomości.

– Przynajmniej... mamy... mapę... – wymamrotał Porost.

Wyciągnął z kieszeni skarb. Jednak to co trzymał, nie było mapą, lecz spalonymi świstkami tajnych planów. Widocznie wybuch musiał je zniszczyć. Tymczasem na górze, uśmiechnięty Kicior otrzepał pył z ubrania. Potem odwrócił się, a gdy ujrzał zniszczenia swojej chatki, gwizdnął przez zęby. Natychmiast zabrał się do sprzątania.


Sir Damiinho siedział przy stosach papierów i uzupełniał je systematycznie. Tkwił przy biurku już od sześćdziesięciu godzin bez przerwy, więc trochę zgłodniał. Miał już wstawać, by zrobić sobie kolację na śniadanie, gdy do biura wpadł, a raczej wjechał na kolanach, Hani.

– ROOOOOOOOZPUUUUUUUSTAAAAAA!

Od czasu nieszczęśliwego wypadku, on, Hrabia Wasilij oraz Diabełko, stali się zupełnie innymi osobami. Inkwizytor Hani, dziś zajmował się porywaniem dzieci z dobrych rodzin i reedukowaniem ich na kompletne szumowiny. Oprócz tego często chodził po salach Nonsensopedii śpiewając pieśni religijne z XVII wieku. Tuż za nim wszedł Ełek i Jeremy Kowalsky.

– Pomyśleliśmy sobie, że i tak już długo pracujesz, dlatego zrobiliśmy zrzutkę i zarezerwowaliśmy ci rozrywkowy wieczór – mówił Ełek.

Podał wizytówkę. Dami przeczytał ją i oddał mówiąc spokojnym tonem;

– To bar z arabskim striptizem – odpowiedział wracając do papierów. – Nie chcę.
– Nie bądź taki... Kowalsky bardzo się poświęcał dla rezerwacji – prosił Ełek.

Sir Damiinho spojrzał na papiery oblane mdłym światłem z lampy. W sumie już dawno chciał trochę odpocząć. Znów złapał za wizytówkę. Przyglądał się różowym literom na czarnym tle. Być może ukróciłoby to złośliwe docinki ze strony co poniektórych adeptów.

– Znajdę dzisiaj wolną chwilę wieczorem – powiedział Dami chowając prostokącik do kieszeni.
– Super! – krzyknęli Ełek i Jeremy.

Hani wymiotował w kącie, bo chwilę wcześniej zjadł jakąś rybkę z akwarium szefa. Dami pokazał język.

Wieczorną godziną stawił się w barze, w dość luźnym stroju. Odźwierny zaprowadził go do obszernego pokoju z tapczanami. Kilka z nich zajmowali Nonsensopedyści. W półleżących pozycjach brali z półmisków owoce, albo zaciągali się fajką wodną. Dla biurokraty było osobne miejsce w środku. Damiinho usadowił się i z uśmiechem czekał na przedstawienie. Po chwili weszła tancerka ubrana jedynie w szkarłatny bedleh, z zasłoniętą twarzą, zaczęła tańczyć. Wszyscy umilkli, wlepiając w tancerkę wzrok. Jedynie Damiemu kojarzyła się z kimś, kogo dobrze zna. Jednak nie mógł powiedzieć z kim dokładnie.
Tancerka zbliżała się do biurokraty pociągająco manewrując ciałem. A kiedy była dość blisko nachyliła się. Nikt nie zauważył szybkiego ruchu ręką, błysku i pchnięcia. Rana w sercu Damiinho zaczęła tryskać krwią. Biurokrata złapał się za szyję.

– Oj, oj – powiedział, po czym wyzionął ducha.

Tancerka ściągnęła zasłonkę z twarzy. Z tapczanu wstał Jeremy Kowalsky, który wykrzyknął;

– Dobra robota, Holly! – a następnie zwrócił się w stronę zszokowanych Nonsensopedystów; – Teraz my przejmujemy Nonsensopedię!

Złapał Holly Blue za ramię i razem zniknęli w chmurze dymu. Nonsensopedyści wciąż tkwili w szoku. W końcu wstał Michalwadas i podszedł do trupa Damiinho.

– Ej, on chyba rzeczywiście jest martwy – powiedział do reszty.

Zbliżył się Kamil Kozłowski. On stwierdził to samo.

– No cóż... trzeba będzie znaleźć sposób do przywołania go do życia – wydedukował Ełek.
– Znam człowieka, który potrafi – dodał Kozłowski.


Vivatte stał przy bramach do pałacu Nonsensopedii. Takie było jego zadanie na dzisiejszą noc. Pilnować, by na teren nie dostał się nikt nieupoważniony. Zwykle było dużo pracy, bo zdarzały się sabotaże, samochody z materiałami wybuchowymi i inne dziwne zdarzenia. Z odrętwienia wyrwały go głosy. Ktoś zbliżał się do pałacu. Przygotował się do natychmiastowej interwencji. Jednak zobaczył, że to idzie spokojnie przedszkole Miśka, więc się uspokoił. Wziął do dłoni klucze, by otworzyć im. Lecz eksplozja rozsadziła bramę. Vivatte prędko skrył się w krzakach i włączył komunikator.

– Centrala! Centrala! – krzyczał do głośniczka

W centrali siedział AleftU. Ten człowiek przyczepiony do setek przewodów, bez przerwy obserwował dziesiątki ekranów i analizował wszelkie informacje przepływające przez Nonsensopedię. Dlatego wezwanie Vivatte trafiło do niego niezwykle szybko.

– Tu centrala, co się dzieje przy bramie?!

Obserwował grupę osób przechodzących przez płonące wrota.

– To... przedszkole Miśka... ja nie wiem... co... AAAAA!!! – wrzask strażnika o mało co nie ogłuszył AleftU.

To Exe19 wgryzał się w głowę Vivatte, wysysając mózg z czaszki. Milya0 stał i śmiał się obserwując zdarzenie. Potem chwycił topór i wskoczył do pałacu przez okno. AleftU nie był przerażony, lecz włączył we wszystkich Wikiach kod czerwony. To najwyższy alarm.
Tymczasem Misiek szedł wprost do sali głównej. Nic go nie powstrzymało. Nonsensopedyści padali jak muchy pod kolejnymi atakami ze strony jego przedszkola. Tronu bronił samotnie Vae, lecz dostrzegł w porę, że nie ma szans. Z bocznych drzwi wybiegł Artur Von Fornal i Amoniak.

– Szybko, ewakuujemy się, nie mamy szans – przekrzykiwał hałas hrabia.

Zza nich wyskoczył dwumetrowy, mechaniczny pingwin z mackami. Vae wykorzystał to i pobiegł za dwójką Nonsensopedystów. Robot nie powstrzymał przedszkola i padł pod potężnym czarem Somara. Misiek w końcu zasiadł na tronie.

– Nonsensopedyści albo uciekli, albo zginęli, Misiek – zaraportował Level.

Nadzorca przedszkola nie odpowiedział, a jedynie obserwował kołującego, pierzastego ptaka, który wylądował tuż przed tronem i zmienił się w Ptoka Bentonicznego.

– Pochlebiasz sobie – stwierdził.
– Spóźniłeś się, ptaszku.
– Ależ nie... mam ofertę... Rada Nonsy na pewno nie odda władzy tak łatwo – mówił zasłaniając twarz rondem kapelusza. – Proponuję połączyć siły.

Misiek spojrzał na Kracoka, który stał tuż za tronem. Bał się go, bo mocą dorównywał administratorom.

– Utwórzmy triumwirat – zaproponował Misiek. – Ja, ty i Kracok.

Usłyszał ciche poruszenie za sobą.

– Zgadzam się – rzekł Ptok.


Szpital psychiatryczny pod wezwaniem Hannibala Lectera, mieścił się w środku mrocznego lasu. Ten stary, zapuszczony budynek był ostatnim przystankiem dla większości pacjentów, którzy znikali nagle i nikt już nich nie widział. W głównej sali, na wózku inwalidzkim siedział hrabia Wasilij Żygutek i wraz z kilkoma pacjentami tępym wzrokiem wpatrywał się w telewizor, gdzie leciał podrzędny teleturniej. Nagle wzdrygnął się. Jakieś wydarzenia miały miejsce. Ruszyła jakaś machina, której nikt już nie mógł zatrzymać. I gdyby tylko nie widział przed oczami tych wszystkich różnobarwnych motylków, natychmiast ruszyłby w wir zdarzeń. Tylko najpierw musi te malutkie, irytujące owady złapać. Gdy machał rękami, ozwał się głos za nim;

– Panie hrabio, nowa porcja leków.

Pielęgniarka podetknęła mu pod nos kubek z pastylkami. Znów przesiedzi kilka godzin wpatrując się we własne kolana.


Cerber nie podążał wraz z resztą. On, Bodo, król Korwin, Wilqw, Del Pacino i Terrapodian wycinali sobie drogę do zamku Ptoka. Dokładnie widzieli wydarzenia w pałacu, oraz słyszeli o śmierci Damiego od Michalwadasa. Nie można było czekać, robić planów. Musieli zdobyć siedzibę Ptoka, żeby nie miał wsparcia. Natrafili jednak na potężne zombi, które z jakiegoś powodu przypominały Mister T.

– I pity the fool! – wrzasnął jeden z umarlaków, nim wściekłe ogary Wilka go rozszarpały.

Del Pacino strzelał do przeciwników z karabinu. Wciąż nosił na sobie wdzianko amerykańskich gangsterów z lat 30.

– To jest piękne – stwierdził.

Król Korwin stworzył przeciwwagę dla Mr. T i z poległych wojowników wskrzeszał klony Janusza Korwina–Mikke, które rzucały śmiertelnie groźnymi shurikenami w kształcie muszek. Bodo i Cerber siekali konwencjonalną bronią białą. Terrapodian preferował piękniejszy sposób – zjadał panów Ti.
Tajna broń Ptoka padła i ekipa była już pod murami jego zamku, gdy nagle przybył we własnej osobie.

– Ha! Tego się nie spodziewaliście.

Złapał za cegłówkę, która leżała w pobliżu i z całą siłą cisnął ją w Bodo. Głowa Nonsensopedysty eksplodowała na setki kawałków mózgu oraz kości. Chociaż otoczony, Bentoniczny nie zamierzał się poddawać. Rzucił się na króla Korwina łamiąc go wpół. Del Pacino przedziurawił Ptoka kulkami z karabinu, ale samozwaniec wciąż dychał. Cerber zmienił się w trójgłowego psa, by ostatecznie go dobić, lecz w tej chwili z rękawa przeciwnika wyszła długa szpila, która przebiła administratora.

– Dobra, Pacino, Terr – Wilqw cofnął się – chyba będziemy uciekać.

Ptok nie zdołałby ich dogonić, nawet gdyby bardzo tego chciał. Mocno krwawił z poszatkowanego ciała, lecz dzięki wrodzonej mocy regeneracji, w ciągu kilku godzin powinien się wyleczyć.
Wstał na nogi, by uzyskać fizyczną przewagę nad Cerberem. Teraz w ludzkiej postaci zdawał się niegroźny. Już miał sprofanować ciało, wówczas Bentoniczny dojrzał, że administrator wciąż oddycha. Miał kolejny plan.

Front

Diabełko siedział za ladą w sklepie z chrześcijańskimi dewocjonaliami. To była praca o której marzył od zawsze. Oczywiście nie pamiętał poprzednich miesięcy życia. Nie pamiętał kim był, ale co z tego. Teraz oddał całą swoją egzystencję Bogu i Jezusowi. Dlatego zdziwił się mocno, gdy do jego sklepu wparowała gromadka Nonsensopedystów z martwym Damim.

– Przywróć go do życia – zażądał Michalwadas.
– Nie mogę robić czegoś, czego zabrania mi wiara – wzruszył ramionami Diabełko. – Niestety, muszę odm...

Podszedł do niego Hani i uderzył go z liścia w policzek. Diabełko jedynie się uśmiechnął.

– Jako przykładny chrześcijanin, nadstawię drugi.

Tym razem uderzył go Ełek. Z pięści. Trafiony Nonsensopedysta zatoczył się zamroczony.

– Skoro tak stawiacie sprawę... – rzekł obrażony.

Zaczął odprawiać jakieś modły. Machał nad sir Damiinho krucyfiksami, figurkami, a wreszcie uderzył go mocno w splot słoneczny. Biurokrata wstał i wystawił język uśmiechając się przy tym. Nonsensopedyści odetchnęli z ulgą.

– No to mogę już iść? – spytał Diabełko oddalając się boczkiem.
– Nie – mocny chwyt Kozłowskiego zatrzymał kapłana.


– Dobra, teraz ty spróbuj tego – Towarzysz Alchemik podsunął Amoniakowi fiolkę.

Nonsensopedysta wypił pomarańczową zawartość i lekko się skrzywił, ale za chwilę na nowo uśmiechnął.

– Mmm... siarka z pomarańczami... moje ulubione – stwierdził. – Poczekaj towarzyszu, zaraz wykombinuję nową miksturę i zobaczymy czy odgadniesz.
– Sorry, że przerywam waszą zabawę.

Do pomieszczenia wszedł Bloodoks.

– Artur zaraz wyląduje, więc szykować się do wyjścia.

Obaj alchemicy zebrali swoje chemikalia do torby. Wyjrzeli przez szyby. Ziemia zbliżała się dość szybko. W pobliżu lądowiska stał Del Pacino, Terrapodian, Wilqw i cyborg Jakub910.
Tymczasem w zamku Ptoka, Cerber półnagi wisiał podłączony do szeregu kabli, które prowadziły do superkomputera. Bentoniczny programował ostatnie komendy.

– Ha, ten komputer jest zasilony twoją energią życiową, piesku – zwrócił się do Cerbera.

Następnie nacisnął włącznik. Ogromna maszyna zawyła. Zapłonęła na czerwono ogromna lampka.

– HAL–9000 melduje swoją gotowość – rzekł komputer.

Natomiast Cerber zaśmiał się.

– Nie przewidziałeś Ptoku, że mam jeszcze asa w rękawie... wprawdzie nie mam rękawów, ale gdybym miał...

Bentonicznemu nie wystarczyło powtarzać drugi raz. Spojrzał na diagnostykę i zbladł. Cerber wprowadził dziwny ciąg znaków, który całkiem zmutował działanie maszyny. W kierunku Ptoka zaczęły zbliżać się rurki zakończone igłą.
Usiłował wyłączyć komputer, lecz HAL–900 spytał tylko;

– Co robisz, Ptok?

Cerber śmiał się głośno przez następne pięć minut, czyli do własnego końca sił życiowych.
Gdy ekipa po walkach dotarła do tej sali, zobaczyli napuchniętego Ptoka leżącego pośrodku. Jakub910 przeanalizował dane komputera.

– Analiza: ten komputer wszczepił Ptokowi ponad cztery litry płynu z wirusem ebola – stwierdził.

Bentoniczny wstał powoli na nogi, a z nosa, ust, oczu i uszu popłynęła fontanna krwi.

– Wprawdzie moje wnętrzności się rozpłynęły, ale wy też zginiecie, kur...rrr...www... – wystękał.

Po tym wyznaniu upadł i rozpadł na krwiste gluty.
Ekipa przeszukała zamek Ptoka. Znaleźli tam porwanych Nini, Sersculla, Kinrepoka i Pippo. Według notatek, wszyscy mieli służyć jako zasilanie do komputera.


Cienisty Płetwal sunął przez rzeczywistość. Śmiał się.


Hrabia Wasilij jak co noc był przywiązany do łóżka skórzanymi pasami. Środek zapobiegający, ponieważ ostatnim razem napadł na pielęgniarkę i odgryzł jej język. Lekarze woleli uniknąć dalszych ekscesów.
Gdy tak wpatrywał się w biały, podniszczony sufit, tuż za nim pojawiła się inna postać. Był to Kracok, który z nożem schylał się nad Wasilijem. Hrabia westchnął. Lecz śmierć nie przybyła. Poczuł za to luz na dłoniach i nogach. Kracok rozciął więzy pętające arystokratę.

– A co to miało znaczyć? – spytał Żygutek.

Nonsensopedysta–zabójca wzdrygnął się na te słowa.

– No... uwolniłem cię... musimy zebrać siły – odpowiedział.

Potem opowiadał Wasilijowi wydarzenia z ostatnich kilku dni. Między innymi to, w jaki sposób Misiek przejął nad Nonsensopedią całkowitą władzę. W zamian Kracok dowiedział się, że hrabia trafił do szpitala psychiatrycznego za niewyczuwanie ironii i zachwianie osobowości.

– Jakkolwiek, musimy wyjść z tego szpitala – mówił Wasyl. – Jak się tu dostałeś?

Kracok spojrzał w górę, za siebie, na lewo i prawo, po czym wzruszył ramionami.

– Nie wiem.
– Czyli teraz ja kieruje – stwierdził Wasilij.

Wypadli na korytarz. Arystokrata zignorował wcześniejsze zalecenie Kracoka, by zachowywał się ostrożnie. Zaczął coś krzyczeć, na co reagowali pracownicy psychiatryka. Wreszcie zaczęli ścigać Żygutka ze strzykawkami, albo strzelali w jego stronę pociskami usypiającymi. Nie dał się. Kracok, jak na skrytobójcę przystało, biegł po suficie.
Byli już blisko wyjścia, gdy nagle drogę zagrodził im dyrektor placówki. Nazywał się Kondzio i był kiedyś adminem Nonsensopedii.

– Nikt nie wychodzi stąd żywy – oznajmił.

Wyciągnął zza pleców piłę mechaniczną i z obłąkańczym uśmiechem zbliżał się do Wasyla i Kracoka. Żygutek cofnął się. Poza piżamką nie miał przy sobie nic. Kracok starał się jakoś zajść od tyłu Kondzia. Jednak psychiatra miał jakby podzielną uwagę, więc z łatwością kontrolował sytuację. W takich momentach stosuje się zasadę deus ex machina, lecz Wasyl miał swoje specjalne combo.

– Martwy przecież też nie wyjdzie – stwierdził.

Kondzio westchnął.

– To była ironia.
– Przecież nie mogę wyczuć ironii w tekście pisanym – odpowiedział wściekle Wasyl, a po chwili dodał: – Kurwa!

Kondzio zatoczył się.

– Mmm... musimy ponowić terapię... chyba nie przyniosła skutku... siedem tysięcy woltów elektrowstrząsów na początek – mówił.

Te kilka sekund dało czas Kracokowi, by wbić nóż prosto w plecy Kondzia. Dyrektor padł na twarz.

– Szkoła Miśka – rzekł Nonsensopedysta – cios w plecy i ratunek przez ucieczkę.

Tajemnym combosem Wasyla było udawanie (choć niektórzy twierdzą, że to nie udawane), iż nie rozumie ironii, co konfundowało wszelkie istoty o IQ powyżej 40.
Kiedy dwójka uciekła, Kondzio przewrócił się twarzą w górę. Zobaczył, że stoi nad nim dziewczyna. Wampir.

– Holly, powiedz... starałem się... – mówił cicho Kondzio, chociaż i tak wiedział, co go czeka.
– Zawiodłeś – powiedziała krótko Holly.

Następnie wbiła się ostrymi zębami w szyję dyrektora. Księżyc w nowiu unosił się na niebie.


Misiek zdenerwował się mocno, gdy doszły go słuchy o śmierci Ptoka oraz zdradzie Kracoka. W ataku wściekłości wytargał za włosy Exe19, dał szlaban Somarowi i zabronił wyjechać Milya0 do Danii. Potem rzucił złośliwą aluzję w kierunku Ptoka i amazońskich lasów deszczowych, które kazał wyciąć przed śmiercią, aby tworzyć plakaty propagujące jego osobę. Ucieszył go moment, w którym Jeremy za pomocą swojego golema złapał Terrapodiana. Misiek chciał wypróbować nową zabawkę w pałacu.
Terrapodian stał nad dziurą, na której dnie znajdowało się coś na wzór maszynki do mielenia mięsa.

– Zaraz cię tam wrzucimy – powiedział Misiek.
– Och, zbędny wysiłek – rzekł z uśmiechem Terr.
– Oj, nie... rzućcie go.

Nonsensopedysta wpadł do środka z okrzykiem łał! Maszyna zmieliła go. Po chwili z dołu rozniósł się głos.

– Jeszcze nigdy kość śródstopia nie była tak blisko mojej głowy!

Misiek spojrzał na rozbabranego człowieka i pokręcił głową. Po chwili skontaktował się z Levelem.

– Czołem Misiek! – powiedział Level, który znajdował się właśnie w kosmosie. – Montuję w tym momencie satelitę, która rozpieprzy Ziemię na milion kawałków.
– Mam nadzieję, że nie zapomniałeś, o tym, co kazałem ci zrobić?
– Ależ nie! – odkrzyknął astronauta. – Nasza kosmiczna flota jest gotowa do kolonizacji kolejnych obszarów. W końcu Ziemia to za mało dla nas.
– Nie chcę niepowodzeń – powiedział ostrzegawczo Misiek. – Lepiej, abyś o tym zapamiętał.

Potem zwrócił się w stronę Porosta, który przed kilkoma godzinami wrócił ze szpitala.

– Wprawdzie mnie zawiodłeś, ale postanowiłem, że dołączysz do triumwiratu – powiedział Misiek. – Ty Holly też, ale nie chcę, abyś kąpała się dalej we krwi tutejszych kobiet.

Zasalutowali raźnie. Misiek odwrócił się. Nagle alarm włączył się w całym budynku. Kod czerwony, czyli przeciwnik jest przed bramą.

– Exe, szykuj artylerię, Tespis i Somar do mnie! – krzyczał Misiek.

Nad dachem na wielkim gołębiu kołował Exizu. Wziął do ręki kilka pocisków, które zrzucił z uśmiechem w dół. Potem odleciał w stronę pierścienia, który zaciskał się na siedzibie Miśka.

Z pamiętnika Szoferki

Jebany pamiętniczku!

Wędrowałam na słoniu przez Alpy. Moje zdrowie siadło ostatnio, ale tak się dzieje, gdy zamiast wody pije się mózgojeby. Tuż nad ranem natknęłam się na Ouro, który usiłował mnie zabić. Dostał takie zlecenie od Miśka. Wyciągnęłam od niego więcej informacji. Między innymi ten mały, pluszowy gnojek przejął władzę nad Nonsą wespół z tym pokrzywionym, skretyniałym wariatem, Ptokiem. Na koniec wydarłam Ouro wszelkie wnętrzności, chociaż obiecywałam, że pozostawię przy życiu. No co? Też mi się należy trochę śmiechu od życia.

W Hiszpanii spotkałam Łapę 666, który razem z Juziem666 i Harrym 666T przyzywali demony. Pokazałam im właściwy sposób. W zamian oni wskazali drogę do mojego starego przyjaciela – Zeartula. Nie widziałam go od wieków, ale wciąż pamiętam jak razem otwieraliśmy drogę dla Nonsy. To było jeszcze za czasów Yossariana, kiedy na naszym terenie hasali spokojnie Wandale, Trolle i Dzieci Neostradara. Zawsze rano siedziałam przy oknie i strzelałam do nich. Tęsknię za starą ekipą. Oni mieli jaja – wiedzieli kiedy pierdolnąć fireballem, a kiedy ice stormem. Dziś admini są tacy bez wyrazu... może narzekam, ale mi się nie podobają. I to było pewne, że tak się skończy. Kończę pisać, bo czuję jak siarka wypala mi mózg.

Znów natknęłam się na Wandali. Wszyscy zginęli. To już nie to samo, co kiedyś. Co powiedziałaby reszta? Szoferka–sentymentalistka? Być może rzeczywiście się starzeję. Brakuje mi tego chuja ZelDeleta. I Telefona, Pietrasa... Jeszcze raz chcę poczuć ich flaki na moich dłoniach. Jeśli chodzi o podróż, to właśnie gości mnie Wróbel, na terenie swojej Historiopedii. Mała, niszczejąca melina. However, nie mam się gdzie podziać, wobec czego nie narzekam.

Na miejscu okazało się, że Zeartula już tu nie ma. Zabrałam się wraz z elfami od pana Silmethule do Brazylii, gdzie ponoć się kryje. Silmethule to dziwna osoba. Mówi w różnych językach, z których 90% to języki sztuczne. Nie mi to oceniać.

Płynę Amazonką w głąb dżungli. Gdzieś tam jest Zear. Muszę poszukiwać kolesia w futurystycznej zbroi. Chociaż on powinien się zmienić. Skoro żyje na tym zadupiu, to na pewno. Znając go, pewnie siedzi w jakiejś norze i podgryza korzonki.

Znalazłam Zeartula. Faktycznie się zgubił i jadł korzonki. Zdziwaczał od tamtego czasu, lecz jednocześnie stał się bardziej wojowniczy. Od kiedy opuścił naszą Nonsensopedię, wędrował po tego typu dziurach. Ha! Ktoś mówił, że wszyscy i tak wracają na Nonsę. Zeartul z zafascynowaniem słuchał o przeszłych wydarzeniach. Nie mógł wyjść z podziwu, że cała jego praca jaką włożył w Nonsę, odeszła w niepamięć i teraz gromada przedszkolaków to wszystko rozpierdala. Dlatego zdeterminowany postanowił wrócić. A ja mu w tym pomogę. Tak mi dopomóż... nieważne.

Front c.d.

Sir Damiinho osobiście doglądał oblężenia, które trwało już kilka dni. Z uśmiechem na ustach pocieszał rannych i martwych. Lecz Misiek i jego ekipa nie chciała dać za wygraną. Tego dnia schwytali Milya0, który z pianą na ustach atakował Nonsensopedystów swoim toporem. Rozciął w ten sposób Aynahanira, a potem wytarzał w jego zwłokach. Kiedy go otoczyli, Towarzysz Alchemik chlusnął mu w twarz jakimś syfem. Potem dobił go Diabełko, chociaż wcale nie chciał, lecz powiedzieli mu, że Milya0 czci nordyckich bogów.

Najgorzej miał Jeremy Kowalsky, który walczył z czołowym antysemitą Nonsy. Al Capone usiłował zabić go magią narodowego socjalizmu. W odpowiedzi Kowalsky użył Kabały, ostatecznie wygrywając pojedynek. Capone z wypalonymi oczami upadł na ziemię. Korzystając z wolnego czasu Jeremy opróżnił jego kieszenie i uciekł.

Exe nadzorował ostrzał artyleryjski. Jego wewnętrzna nienawiść do ludzkości napędzała. Wyprosił u Mariana parę fiolek z dziwnym wirusem, który wywoływał szereg podejrzanych chorób. Amoniak miał pełne ręce roboty przy szykowaniu odpowiednich odtrutek. Lubił siedzieć w ciemnym kącie, gdzie wertował grube tomiszcza. A gdy ktoś mu nieopatrznie przeszkadzał, to krzyczał na danego delikwenta i rzucał szklanymi przedmiotami.

– Myślę, że możemy uniknąć szeregu ofiar – powiedział Vae do Damiego. – Musisz mi tylko użyczyć Artura i Ełka.
– Nie mogę puścić Artura, bo on zasila nas w czołgi – odpowiedział sir Damiinho. – Weź sobie Wasyla.

Vae zwerbował do siebie Ełka i Wasyla. Razem zeszli do kanałów, które prowadziły teoretycznie do sali głównej Nonsensopedii. Jednak wędrówka starymi, zapleśniałymi kanałami, nie była dobrym pomysłem. Znaleźli się na cmentarzu, gdzieś daleko, bo krajobraz zupełnie nie przypominał okolic zamku. Ponadto panowała noc. Vae powoli wyszedł po drabince, za nim Ełek i Wasyl. Stanęli między grobami.

– Chyba rozminęliśmy się z celem – stwierdził Ełek.
– Ty idioto! – krzyknął hrabia w stronę Vae. – Jak nas prowadzisz?!

Nagle zapanowała cisza, a ciemność zgęstniała. Zza grobowca wyszedł Nezumi – jedna z legend Nonsensopedii.

– Co robicie w mojej oazie spokoju? – spytał.
– Chcieliśmy powstrzymać obronę Nons...
– Ach! – przerwał. – Głupie wojenki. Walki. Ja osiągnąłem już ten poziom, że nie mieszam się w żadną ze stron.

Nezumi cofnął się za grób.

– Może zrobić wam coś do picia? Coś mocniejszego? Mam trochę szarlotki...
– Nigdy nie częstował mnie koleś mieszkający na cmentarzu – stwierdził Wasyl.

Wówczas horyzont się rozjaśnił. Nezumi zaczął bluzgać w stronę przybyszów, a potem zakopał się w swoich podziemiach. Dziwny pojazd w kształcie chrabąszcza krążył nad cmentarzem. Vae przyszykował swój kieszonkowy pistolet plazmowy. Nie zdążył go użyć, gdy potężny pocisk rakietowy rozwalił jego jestestwo na siedem tysięcy części. Wasyl charczał poplamiony krwią i resztkami ciała towarzysza.
Z pojazdu wyskoczył Musialmati. Ręce miał zajęte dwiema wyrzutniami rakiet.

– Prepare to fucking epic end! – rzekł z błyskiem w oku.
– No nie, to ten koleś co nie potrafi sklecić słowa?! – krzyknął Wasyl.
– Nie mów tak! – odkrzyknął Musial. – Staram się.

Wystrzelił w Ełka. Mag nie zdążył się uchylić. Rakiety wprawdzie go nie trafiły, ale potknął się na kamieniu, upadł i złamał sobie kark. Hrabia oczyścił twarz z kawałków Vae.

– Jeden na jeden, draniu – wysyczał.

Podwinął rękawy, ściągnął okulary i napiął mięśnie. Po czym ruszył w stronę Musiala. Ten po prostu podrzucił granat pod Wasyla. Arystokrata nie zauważył tego ruchu i po kilku sekundach dość efektywnie podzielił los Vae, chociaż niczym jogurty Jogobelli składał się z nieco większych kawałków.
Musialmati zatarł dłonie. Wówczas płyta nagrobkowa wylądowała na jego głowie. Przedszkolak padł na ziemię w mocnych drgawkach. Nezumi spojrzał na pobojowisko z pochmurną miną. Przysiadł się, wziął do rąk nogę Wasyla i zaczął obgryzać.


Pod miastem toczyła się kolejna bójka. Tym razem Strusmb i Continuos zginęli podczas sabotowania zapasów przedszkola. Misiek osobiście się ich pozbył. Przetrwał jedynie Chommik i Kompressor. Razem bronili się pod kolejnymi strzałami z miśkowego obrzyna. Sytuację zepsuł Tntdude, który w samobójczym ataku zniszczył nie tylko dostawy, ale zabił Chommika, Kompressora oraz ranił Exe19 przechodzącego tuż obok.
Po chwili miało zakończyć się oblężenie i to przez samych Przedszkolaków. Pod wrotami znalazło się małe, zielone zwierzątko, przypominające dużą mysz z zygzakowatym ogonem.

– Pi–pi–pippo! – mówił jedynie.

Podszedł do niego Somar. Wziął do ręki. Potrząsnął kilka razy. Poszedł do środka sali i pokazał Holly Blue.

– Ja bym zniszczyła – stwierdziła.
– Pi–pi–pippo! Pippo–pi–popo! – piszczał zwierzak.

Usłyszał to Misiek, który nagle rozpoznał ten ton.

– Wypieprzcie to! Wypieprzcie! – krzyczał biegnąc przez korytarze.

Zwierzak zaczął świecić zielonkawym blaskiem. Światło wypaliło Somarowi oczy, a potem mózg. Holly zasyczała, aby po chwili rozpaść się na proch. Na ich miejscu stał teraz Pippo oraz Towarzysz Alchemik.

– Otworzyć wrota! – krzyknął.

Sypnął jakimś proszkiem, który nie zadziałał. Towarzysz spojrzał na Pippo.

– Znów wyjadałeś mi mangan?
– Pewnych nawyków nie da się wyplenić.
– Spoko, już wszystkim się zająłem – powiedział AleftU przez głośniki.

Brama została otwarta.


– Coś... – szepnął SkywalkerPL gdzieś w cichym miejscu. – Czułem wibracje w mocy.

Spojrzał na prawo, na lewo, po czym krzyknął;

– Obi! Papier toaletowy się skończył!


Tespis popełnił honorowe samobójstwo, rzucając się do osławionej maszynki do mięsa. Pałacu nie bronił już nikt oprócz pozostałości zombie–klonów Mr. T.
Porost usiłował zabijać gnijącym dotknięciem. Natrafił na Kubboza, który nie składał się z ciała, wobec czego musiał ustąpić. Cyborg użył promieni ultrafioletowych, które wypaliły Przedszkolaka.
Marian przed swoim upadkiem zdołał zarazić cholerą paru Nonsensopedystów i dopiero Antecorda wzmocniony lekami Amoniaka, użył swych arcymocy do pokonania szalonego epidemiologa.
Gdzieś w tym zamieszaniu zniknął Misiek. W swojej pluszowej wersji leżał w kącie, licząc, że nikt go nie zauważy. Początkowo rzeczywiście dawał radę, lecz po chwili stanął nad nim Artur von Fornal. Odnalezienie elementu nie pasującego do otoczenia – w tym przypadku brązowego misia z serduszkiem, dawało niewielkie szanse na powodzenie. Artur wziął do ręki przytulankę i przez chwilę uśmiechał.

– ...śmieje mu się pysiek – zanucił cicho.

Szybkim ruchem urwał Miśkowi głowę. Plusz obficie pokrył nienaganny garnitur biurokraty. Hrabia Fornal odrzucił kawałki pluszaka i ruszył dalej.
A bitwa skończyła się w momencie, gdy sir Damiinho dotarł do sali w której znajdował się Święty Ziemniak, czyli relikt, który swoją mocą zasilał całą Nonsensopedię. Przy wejściu przystanął, przestał się uśmiechać. Wreszcie odwrócił zbladłą twarz.

– Ktoś zniszczył ziemniaka... – szepnął.

Rozpoczęto dochodzenie i sprzątanie trupów z pałacu. Sala Świętego Ziemniaka była pozbawiona wszelkich urozmaiceń oraz mebli. Na środku stała szklana kopuła z artefaktem. Emanowała zielonym światłem, czego nikt do końca nie potrafił wytłumaczyć.
Amoniak siedział przy obierkach ziemniaka. Kręcił głową i mamrotał przekleństwa w szesnastu wymarłych językach. Wreszcie wstał, zdjął rękawiczki, powiedział;

– Przykro mi, ale ten, który to zrobił nie zostawił żadnych śladów.

Matematyk również majstrował przy sprawie, usiłując rozpracować uniwersalny wzór na rozwiązanie problemu. Skończył w momencie, gdy działanie wykazało, iż 2+2=419. Wreszcie wpadł Tomta1, który zażądał wizyty u Damiego.

– Mam złe nowiny! – krzyknął.
– Jakie? – spytał Dami.
– Za chwile się okaże – odpowiedział tajemniczo Tomta. – Nadstawcie uszu.

Nadstawili. Po godzinie rzeczywiście usłyszeli coś jakby jednostajny marsz, oraz krzyk Exizu, który wzywał wszystkich do obrony.

– Jesteśmy atakowani? – spytał biurokrata.
– Tak! – odkrzyknął radośnie Tomta1.


Na czele Talydów szedł ponuro ZelDelet. W mrocznym płaszczu zdawał się być wodzem prawdziwej armii. Tymczasem prowadził gromadę fanatycznych muzułmanów, gotowych zabijać wrogów bez względu na to kim są i czy rzeczywiście są przeciwnikami. Przystanęli – ostatnia dawka sproszkowanego Koranu, zakrapiana wyciągiem z Sunny. Ruszyli, by przed bramami pałacu wyciągnąć zakrzywione szable. Tam zatrzymali się. Zel sięgnął po tubę;

– Działacze Nonsensopedii! Nie macie żadnych szans! To ja pożarłem Świętego Ziemniaka i przejąłem jego siłę.

Wówczas rozległ się pojedynczy, acz głośny, strzał i część Talydów przestała istnieć. W bramie, otoczony pyłem stała samotna postać z dwumetrową strzelbą. Gdy tylko kurz opadł, oczom zgromadzonym ukazał się Zeartul.

– Wpadłem na chwilę i nie podoba mi się to! – krzyknął.

Na murze zjawiła się Szoferka. Fireballem rzuciła w Talydów, którzy zaczęli szturmować pałac. Zel patrzył z nienawiścią na tą dwójkę, a wiatr szarpał jego płaszczem. Wreszcie skoczył w stronę Szoferki by skrzyżować z nią ostrza.
Tymczasem front Talydów rozbił się o awangardę Nonsy. Wspomagani świętym błogosławieństwem Diabełka i przeciwmocą Samiego, zdawali się być nieśmiertelni. Prawie.
Szoferka walczyła z ZelDeletem.

– Ach, jesteś twardą przeciwniczką – stwierdził Zel krzyżując miecze, po tym jak znowu od siebie odskoczyli. – Ale tym razem nie broń się gołymi rękoma. Chcę ubić uzbrojonego przeciwnika.
– Nie licz na to, kurwiszonie – odrzekła Szoferka.

Wyciągnęła kastet. Ściągnęła kurtkę ukazując ramiona pokryte tatuażami. Skoczyła w stronę Deleta. Wymierzali ciosy, skakali ponad sobą, wreszcie Zel odciął Szoferce prawą dłoń. Upadła spoglądając na krwawiący kikut. Była śmiertelnie zmęczona, a teraz jeszcze ta rana. Główny wróg zbliżał się głośno się śmiejąc. Nie wiedział, że jego ukochani Talydzi już są roznoszeni na kopiach dzielnych Nonsensopedystów. Ani nie zauważył Zeartula ze strzelbą. Był administrator strzelił rozpoławiając Zela. Jego ostatnią miną było nieskończone zdziwienie.
Zeartul doskoczył do Szoferki i złapał ją w ramiona nim upadła. Spojrzeli sobie w oczy.

– Chciałam jeszcze przed śmiercią... zapierdolić Ptokowi i paru innym osobom... – wyszeptała.

Następnie poszła do piekła.
Kiedy walki się skończyły, ciało ZelDeleta podrygiwało w dziwnej częstotliwości. Coś nagle wyskoczyło z jego żołądka. To Ziemniak, ale bardzo dziwny.

– On ewoluuje – stwierdził sir Damiinho. – Ciekawe tylko w co.

Faktycznie artefakt zaczął zmieniać postać. Syczał wydzielając gęsty dym. Wraz z głośnym trzaśnięciem z zasłony wyskoczył Hani.

– Tadaaa!!!
– Hani, ty przez cały czas byłeś tym Świętym Ziemniakiem? – spytał ktoś.
– Tak, przez cały czas – stwierdził wesoło. – Nie miało to sensu, ale... who cares.

Nad nimi zjawił się Cienisty Płetwal. Otoczenie zafalowało, aby później zostać wciągnięte w paszczę tego stwora.

4chanowe halucynacje

Sir Damiinho obudził się na łące. Obok leżał hrabia Wasilij, Chommik i... Ptok. Ten ostatni siedział z bardzo smętną miną.

– Ptok, ty chyba miałeś nie żyć – stwierdził Dami.
– Wiesz gdzie jesteśmy? – spytał Bentoniczny. – To 4chan – tutaj wszystko jest żywe, a od kiedy pojawił się ten Cienisty Płetwal, nikt nie ginął tylko zjawiał się w tym miejscu.

Ocucili Wasyla i Chommika. Razem ruszyli w drogę. Opuścili nasłonecznioną, sielską łąkę, aby wejść wprost w ciemny las.

– Ja nie wchodziłbym do ciemnego lasu, szczególnie w 4chanie – powiedział Wasyl.

A jednak podążył za resztą. Gdzieś tam spotkali Kinrepoka, który również się zgubił. Przeszli wąską ścieżką między krzakami, z niesamowitym uczuciem, że ktoś ich śledzi. Tuż na skraju puszczy stała sobie chatka. Z pewnymi obawami podeszli bliżej. Wtedy drzwi otworzyły się, a ze środka wyjechała lalka, która zaśpiewała;

Witajcie nam o mili goście,
z daleka pewnie przybyliście.
Usiądźcie zatem razem z nami,
pośpiewamy, pojemy sobie sami.
A gdy sen was zmoże potężny,
wówczas w łożu...

Całej piosenki nie przesłuchali, bo lalka zaiskrzyła i zamilkła. Przedstawiała blondwłosego chłopca, o groteskowo dużych, niebieskich oczach. Ubrany w jakieś bawarskie ciuszki. Ręce zamarły w geście zaproszenia. Weszli do środka. Tam było jeszcze kilka lalek, które zapraszały ich.

– Hej, Nonsensofags! – krzyknęła marionetka ubrana w szykowny mundurek. – Może usiądziecie z nami do stołu? Rozgośćcie się.

Zasiedli przy stole, który dosłownie uginał się od potraw. Chommik z podejrzliwością obserwował potrawy. Dopiero Kinrepok sięgnął po kacze udko i ugryzł kawałek. Chwilę żuł, mlaskał, a potem popił sokiem pomarańczowym. W końcu przytaknął z uśmiechem. Marionetki zaczęły klaskać.

– Jedzcie, jedzcie, Nonsensofags! – mówiła witająca lalka.

Zabrali się za ucztowanie.


Na szczycie samotnej góry. Exe19 siedział na przeciwko tajemniczej postaci ukrytej pod ciemnym płaszczem. Przed nimi stały rozłożone szachy.

– A więc przyjmujesz zakład? – zapytał zakapturzony starzec.
– Tak – odpowiedział zdecydowanie Exe.
– Zatem... za każdy zbity przez ciebie pionek, jedna osoba ginie w okrutnych mękach, a gdy ja zbiję twój pionek... ratuję jedną osobę z niebezpieczeństwa.

Zaczęli. Exe grał czarnymi, a tajemnicza postać białymi. Pierwsze minuty zleciały na pierwszych ruchach i powolnym rozpracowaniu strategii. Lecz nagle Przedszkolak zaatakował, zbijając jeden z pionków.


Kinrepok zaczął się krztusić. Z ust pociekła mu ciemna krew. Ptok wstał szybko i wyrwał Nonsensopedyście resztę jedzenia. Rozdrobnił, co ujawniło interesującą zawartość – gwoździe.

– Haha, wiedziałem, że któryś z Nonsensofags da się nabrać na tą pułapkę – zaśmiały się marionetki.

Wasyl zmiażdżył głowę jednej z nich. Lecz powoli reszta zbliżała się w ich kierunku.

– Gdzie uciekacie? Musimy się pobawić...

Jednak Ptok, hrabia Wasilij, Chommik i sir Damiinho umknęli szalonym marionetkom zostawiając umierającego Kinrepoka.


Holly Blue biegła przez las z zawziętą miną. Coś wyraźnie ją śledziło. Musiała czym prędzej znaleźć bezpieczniejsze miejsce, bo w kościach wyczuwała, że to coś niesie za sobą coś gorszego niż śmierć. Zwiększyła tempo. Napiłaby się krwi. Takiej świeżej, prosto z młodego dzieciaka. W tym zamyśleniu prześladowca zapędził ją w ślepy róg. Teren otoczony został wysoką siatką z drutem kolczastym. Holly odwróciła się szybko, szykując na najgorsze.
Z krzaków wyszedł niedźwiedź. Czy może raczej sympatyczny misiak?

– Dziewczynko, loli, zgubiłaś się? – spytał.

Drobnymi kroczkami dążył w jej kierunku.

– Nie potrzebuję żadnej pomocy! – odkrzyknęła Holly.

Nie mogła cofnąć się dalej. Stała już przy siatce.

– Nie martw się – mówił dalej niedźwiadek. – Zaopiekuję się tobą.

A potem rzucił się z lubieżnymi zamiarami w stronę bezbronnej. I wszystko skończyłoby się bardzo źle, gdyby nie białe światło. Pedobear zasłonił oczy, syknął, wreszcie uciekł z krzykiem w zarośla. Holly uklęknęła jakby zmuszona podświadomie. Oto kroczyła w jej kierunku istota, która prawdopodobnie była Jezusem.

– Dziękuję, że mnie uratowałeś... – zaczęła Blue.

Jezusem z głową dinozaura. Paszcza otworzyła się w okropnym krzyku, a następnie zjadła głowę wampirzycy. Jej korpus upadł na trawę.

– Funny, lol – powiedział Raptor Jesus.

Kiedy odszedł, z krzaków znów wyłonił się niedźwiadek. Machnął pięścią uradowany;

– Wreszcie!


– Niesamowity combos – rzekł ucieszony Exe. – Najpierw ja zbiłem ci pionka, teraz ty i znowu ja!


– No pięknie! – krzyczał Ptok. – Trzeba było mnie słuchać!

Trafili do dziwnego labiryntu. Krążyli w nim od kilku dobrych godzin.

– Kiedyś stąd wyjdziemy – rzekł pogodnie Damiinho.

Usiedli pod żywopłotem. Chommik zaznaczał ich drogę kawałkami jedzenia. Zadbał o to, by nie stało się czyimś pożywieniem, nasączając każdy kawałek roztworem kwasu siarkowego, dzięki czemu drogę ewentualnie oznaczą leżące trupy.

– A gdyby tak... zniszczyć żywopłot? – zaproponował.
– Mogę zamienić się w ptaka i zanieść was ponad labiryntem – dodał Ptok.

Spojrzeli na niego. Bentoniczny zrozumiał tekst, który niosło ich spojrzenie. Nie czekając długo zmienił się w żurawia i na grzbiecie poniósł ich wysoko w przestrzeń. Przelecieli ponad labiryntem, ciągnącym się przez ogromny teren. Wylądowali w miejscu wyjścia, do którego zresztą nie doszliby konwencjonalnym sposobem, bo nie prowadziła doń żadna ścieżka. Ptok znów stał się ludzką formą, ponieważ transport tylu osób źle wpływał na jego kręgosłup.


Exe i starzec grali na tyle sprytnie, że kolejka trwała pół godziny. Od jakiegoś czasu nie zbili sobie pionków. Nagle w ich pobliżu znalazł się Musialmati.

– Cześć, w co gracie? – spytał.
– Jak się tu znalazłeś? – starzec spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem.
– Szachy, jakie ładne! – zignorował pytanie tajemniczego jegomościa.

Potknął się, wpadł na planszę i zrzucił ją. Pionki rozsypały się dookoła.

– Cholera! – krzyknął starzec. – Jestem twórcą 4chana, żądam szacunku!
– Ty? A nie czasami ten cały moot? – spytał Musiał.
– Nie, to tylko moja pacynka – stwierdził twórca 4chana.


Marian, Porost, Somar, Exizu, Kompressor, Tespis i paru innych ze zdziwieniem oglądało karnawał w środku tego miasta. Mieścinę zamieszkiwały koty, które teraz tańczyły na tylnych łapach i strzelały z confetti.

– Stary... w życiu nie widziałem nic tak pojebanego – stwierdził Marian88.
– Ja widziałem, ale to bije wszystko – dodał Kompressor.

Koty tańczyły wokół nich, tworząc pierścień.

– Hmm, dzisiaj jest Caturday – rzekł Somar spoglądając na zegarek.

Gdzieś rozległ się wybuch i paniczne miauczenie. To Tespis nie wytrzymał i strzelił w beczkę z olejem. W ulicy utworzył się lej po wybuchu. Wokół leżały zmasakrowane zwłoki kotów. Jeden z przetrwałych, któremu wybuch oderwał połowę korpusu, czołgał się w stronę Somara z cierpiętniczym wzrokiem wlokąc za sobą wnętrzności. Czarnoksiężnik odepchnął kota butem i splunął.

– Musimy dokończyć, to co zaczęliśmy – oznajmił.

Wszyscy zabrali się do likwidacji kociego miasta. Likwidowali całe budynki, gdyż ich moc była wielka. Kocie trupy mieszały się z pyłem wieżowców. W powietrzu unosił się zapach kuwet, krwi i futra. Exizu przyzywał na ten teren ptaki, wygnane stąd wiele lat temu. Skvarlih przyzywał szczury, które również szukały na kotach wendety. Ronald Socha trochę litował się nad nimi, ale również niszczył.
Z jakiegoś powodu zaplątał się tam Diabełko. Nie chciał mieć z przemocą nic wspólnego, dlatego teraz siedział skulony z dłońmi na uszach. Dopóki nie trafił w jego głowę odłamek kamienia. Teraz zdał sobie sprawę kim jest naprawdę.

Obrazy. Słowa. Szatan. Krew. Czarna msza. RedTube. Jedzenie kotów. Geriatryczny metal. Czerwony pentagram.

Odrodzony Diabełko mógł dołączyć do ekipy Nonsensopedystów, a przy okazji zyskał darmowy posiłek. Wówczas na horyzoncie pojawił się gigantycznych rozmiarów kot.

– To Longcat! – krzyknął Tespis.

Loncat zniszczył generała laserowym wzrokiem. Następnie zgładził w ten sam sposób Ronalda Sochę oraz Ziabojlera. Nonsensopedyści rozproszyli szyki. Schowani za ruinami budynków i zwałami zwłok kotów unikali śmiertelnego spojrzenia Longcata. Do jego zniszczenia użyto umiejętności Porosta i Mariana. Epidemiolog stworzył nowy gatunek wirusa zabijającego koty, a Porost utworzył ze swoich imienników kulę. Tak stworzony pocisk należało wystrzelić. Posłużyła do tego magia Somara. Siła kuli rozerwała niemalże Longcata, a przy tym uniemożliwiła regenerację. Z demonicznym miauknięciem padł na pozostałe budynki.
Po skończonej rzezi, do Somara i Kompressora podeszli przedstawiciele Gryzonii i Ptaków.

– Dziękujemy za waszą pomoc – rzekły. – Teraz możemy zbudować nowe miasto, które będzie dla nas rajem.

Nonsensopedyści odeszli z poczuciem spełnionej misji. Kocie czaszki suszyły się na słońcu.


Cerber i Kracok medytowali na skraju klifu. Pod nimi rozciągał się ocean. Wokół nich latały dusze przodków.

– Najważniejsze to wydobyć z własnego wnętrza pierwiastek duchowy... – mówił Cerber.

Lecz medytacja została brutalnie przerwana. Na motorach nadjechała dwójka Nonsensopedystów. Był to Serscull i Bart–W.

– Cerber, Kracok! Musicie nam pomóc! – mówił szybko Serscull.

Od strony oceanu nadleciały dwa Tie–Fightery, które z laserowych pocisków ostrzelały klif. Cerber i Kracok doskoczyli do motorów. Uciekli przed Tie–Fighterami, lecz to było złudne wrażenie. Dwa latające pojazdy dotrzymywały im prędkości, a przy tym bez ustanku atakowały. Tuż przed jaskinią zatrzymali motory.

– Wy uciekajcie, ja się nimi zajmę – powiedział Bart–W.

Włączył miecz świetlny czerwonego koloru i ze złym uśmiechem czekał na pojazdy.
W jaskini Serscull poprowadził dwójkę. Na samym końcu znajdowało się wejście do czegoś na wzór opuszczonej fabryki. Tam stał samotnie Misiek95. Cerber miał coś powiedzieć, ale Nonsensopedysta przytknął palec do ust. Wskazał w głąb szybu.
Na dole ktoś warczał i rzucał się. Ta istota nagle wystrzeliła w ich stronę. Niektórzy ją znali – Boxxy, dziewczyna, która niszczyła każdą rzecz w promieniu pięciu metrów. Skoczyła na Miśka, lecz ten uniknął ataku.

– Powinniśmy cię zostawić, ale... – mówił Cerber.

Kracok chwycił Boxxy za ramiona odciągając do tyłu. Ona jednak odrzuciła Nonsensopedystę. Zawarczała, chwyciła Cerbera. Nie zauważyła, że trzyma w rękach sarmacką szablę. Zagulgotała, po czym opadła w głąb szybu.

– Teraz tłumacz się – Cerber chwycił Miśka za kołnierz.
– Sytuacja uległa zmianie, teraz musimy pracować razem – mówił.
– Ma rację – dodał Serscull.

Z jaskini wyszedł osmalony Bart–W prowadząc ze sobą Towarzysza Alchemika.

– Z tą ekipą możemy wyruszyć dalej – powiedział Towarzysz. – Wiem, gdzie jest wyjście. Słyszeliście o Jedynej Górze?


Sir Damiinho wesoło krzyknął, gdy Wasilij krzyknął „IMMA FIRIN' MAH LAZOR!”. Ta moc służyła do rozwalenia wielkiej bramy chroniącej wyjścia na wysoką górę. Jedyną na terenie 4chanu. Hrabia poruszał trochę szczęką, bo właśnie z niej strzelił promieniem. Ptok przytaknął, a przy tym stwierdził, że sam zrobiłby to lepiej. Weszli czym prędzej górską ścieżką, lecz nie zaszli daleko. Drogę blokował brodaty jegomość w pełnej zbroi.

– Niech najdzielniejszy z was pokona mnie, a wówczas was przepuszczę – ogłosił.
– Ja się z tobą zmierzę – uśmiechnięty Damiinho Alourus de Pertzivall wyszedł przed strażnika.

Mężczyzna zaśmiał się, ponieważ był dwukrotnie wyższy od swego przeciwnika.

– Ciekawe... sprawdźmy ile masz mocy – mówił zakładając fioletowy okular.

Zdębiał;

– Ponad dziewięć tysięcy!!! – wrzasnął.
– Dziewięć tysięcy?!! – odkrzyknęli towarzysze sir Damiinho.
– Bzdura i tak będę z tobą walczył – sapnął wojownik. – Broń się!

Zamachnął się toporem. Dami z łatwością wstrzymał ostrze we własnej ręce. Ścisnął i topór pękł na kawałki. Pokazał język.

– Jak? Jak? – szeptał strażnik.

Sir Damiinho wzruszył ramionami.

– Nie lubię się chwalić.

Oczywiście wojownik przepuścił ich grupę. Na górze znajdowało się mnóstwo Nonsensopedystów. Założyciel 4chana machnął ręką;

– Jeszcze parę twarzy i mogę was odsyłać.


Jeremy Kowalsky toczył osobisty bój z Adolfem Hitlerem. Dyktator siłą woli przenosił przedmioty, Jeremy musiał ich unikać. Jak dotychczas nazista nie pozwolił mu na inicjatywę.

– Zapłacisz za wszystko, jebany naziolu – wysyczał Kowalsky.
– Czyżby, Żydzie? – zapytał szyderczo Hitler.

Skoczył z pazurami w stronę Kowalskiego, lecz judemanta strzelił jakimś czarem i Adolf krzyknął.

– Moi poddani zajmą się tobą, parchu! – zagroził.

Coś zmiażdżyło mu głowę. Był to fortepian, który Hitler wyrzucił wcześniej, aby zatłuc Kowalskiego, a wyszło mu to średnio. Nad trupem Hitlera stanął Amoniak, którego zwabiły odgłosy walki i hasła polityczne.

– Widzę, że ładnie sobie poczynasz, towarzyszu Kowalsky – rzekł z uśmiechem alchemik.

Judemanta tylko się uśmiechnął. Amoniak wypił coś z małej buteleczki.

– No dobrze, musimy iść w stronę jakiejś góry – mówił. – Dostałem taką informację od Vae.
– Zatem chodźmy... – szepnął Jeremy.

Amoniak poczęstował go nalewką własnej roboty. Kowalsky parsknął głośno i kaszlał jeszcze przez całą drogę. Źle reagował na metale ciężkie.


– RAAAAAATUUUUUUUUUNKUUUUUU! – krzyk przetoczył się przez górski szczyt. – Biją mnie Niemcy! Ratujcie mnie!

To Hani uciekał przed wyimaginowanymi przeciwnikami. Usiłował mu pomóc Hygas, lecz spadł w przepaść strącony przez Haniego. Przez chwilę niósł się echem okrzyk FFFFFFFFFUUUUUUUUU--. Dlatego stojący w pobliży Ełek i Kubboz nie kwapili się z pomocą.

– Jak myślisz, czy powinniśmy mu pomóc? – spytał Ełek.
– Stwierdzenie: może samo przejdzie.

Nadszedł Artur z Szoferką i Zeartulem.

– Cóż to? Hani znowu odgrywa dziwne przedstawienie? – spytała Szoferka.
– Tak.
– Zostawcie go, sam się wyleczy, albo nie wyleczy się w ogóle.

Ochoczo dołączyli do biurokratów. Szoferka sama odnalazła Zeartula i Artura. Uwięził ich szalony czarodziej, którego nazywano Blood Ninja. Tajemną formułą I put on my robe and my wizard hat niszczył szare komórki ofiar. Pokonanie go, nie należało do zbyt łatwych.


Del Pacino, Michalwadas, Nini i Lusia Pazurek stanowili odrębną grupę, która dla odmiany skończyła na bezludnej wyspie. Po kilku godzinach pobytu, wpadli w drobny niepokój. Michalwadas już wyimaginował swojego towarzysza, Nini budowała tratwę, a Del Pacino siedział z pistoletem w rękach i myślami samobójczymi w głowie. Jedynie Lusia zachowała zimną krew. Układał z kamieni napisy „Help”, a także zbudowała szałasy do schronienia się.
Będąc w lesie natrafiła na samotnego metala.

– Cześć, jestem Headbanger – przedstawił się.
– O, też zjawiłeś się na tej 4chanowej wyspie? – spytała Lusia.
– Nie, ja tutaj mieszkam – oznajmił Headbanger.

Pazurek cofnęła się.

– Mieszkasz... tu?
– Jasne, od paru lat. Świetna okolica, niezły dojazd... – wymieniał.

Lusia uciekła z lasu z krzykiem i natychmiast dołączyła do Nini przy budowie tratwy. Jednak Headbanger nie dawał za wygraną. Przybiegł za nią i zaczął opowiadać jakieś dziwne historie. Potem pytał się Del Pacino o orientację seksualną. Na koniec stanął na głowie i złamał sobie kark.
Po dwóch godzinach zostali przyzwani przez Terrapodiana, który ukończył godzinę wcześniej kurs teleportacji. Akurat w ostatniej chwili, ponieważ cała czwórka zaczęła wariować.


Starzec stanął na kamieniu i mówił;

– Oto zjawiliście się w krainie 4chanu, by zderzyć się z własnymi fobiami. Potraktujcie to jako test. Jeśli tu jesteście, to oznacza, że test zdaliście na ocenę celującą i możecie wracać spokojnie do domów. Natomiast ci, którzy tutaj z jakiegoś powodu nie dotarli, również wrócą, ale nie tak udoskonaleni duchowo.

Chwycił za kaptur. Ściągnął go z głowy. Nonsensopedyści byli zszokowani tym, co zobaczyli.

– Przecież to Kicior!
– To prawda, ja stworzyłem 4chan – powiedział Kicior99. – I to ja was tutaj przyzwałem.
– Wow, nie wiedzieliśmy o tobie takich rzeczy – stwierdził Misiek.
– Doprawdy? – spytał Kicior. – A pytaliście się kiedyś? Znam ponad trzy miliony języków, wszelkie tajemnice Wikipedii, oraz założyłem 4chan. Myślę, że to całkiem niezłe osiągnięcie.

Część przytaknęła.

– Cóż, nie powiedziałem jeszcze paru rzeczy – kontynuował. – Między innymi jestem prawie Bogiem, ale to akurat drobnostka. Na razie chciałbym, abyście znów wrócili.

Pstryknął palcem.

Epilog

Level123 siedział sobie w fotelu na stacji kosmicznej. Popijał spokojnie kawkę i obserwował monitory, które jednoznacznie wskazywały, że nic się nie dzieje. Ot, kolejny nudny dzień w pracy. Wtedy włączył się alarm czerwony.

– Halo Ziemia! Halo Ziemia! – krzyczał przez komunikator.

No nie, wszelkie informacje z kosmosu trafiają na Ziemię z opóźnieniem – pomyślał.
Wrócił do sprawdzania źródła alarmu. Nigdy jeszcze nie widział czegoś podobnego. To ogromna flota statków kosmicznych zbliżała się w kierunku Ziemii. Tylko skąd? Jak? Kosmos wydał się nagle Levelowi strasznie mały.


Wszyscy znaleźli się na zrujnowanym dziedzińcu Nonsensopedii. Ta ogromna masa ludzi jęczała i wyklinała.

– Cholera! Teraz co?! – krzyknął wściekły Wasilij.

Wówczas na niebie ukazały się statki kosmiczne. Ogromna liczba. Prawdziwa międzygalaktyczna flota.

– Znam te statki! – ogłosił SkywalkerPL. – To Międzygwiezdni Wandale!

Jednak do ataku nie doszło. Rozległ się jedynie głos przywódcy;

– Słuchajcie mnie, o, Nonsensopedyści! Słyszałem jaki los spotkał mych pobratymców. Dlatego nadchodzi wielka, straszna zemsta. Padnijcie na kolana i módlcie się!

Potem flota ruszyła w rozproszeniu w różne kierunki świata. Po chwili zamieszania, na resztkach fontanny stanął sir Damiinho.

– Uwaga, bracia i siostry! Ogłaszam mobilizację. Wojnę totalną na morzu, lądzie i w powietrzu. Ale kulturalnie, bez kłótni, flamewarów i trollingu.

Tak oto zaczął się Tydzień Radosnej Eksterminacji.


– Opuszczacie nas w takim momencie? – spytał sir Damiinho z lekkim smutkiem w głosie.
– Niestety, już raz obiecałam, że tu nie wrócę – mówiła Szoferka.
– Ja też nie mam czego tutaj szukać – dodał Zeartul. – Wy, młodzi, budujecie własną wizję Nonsensopedii.

Szoferka pochyliła się i ucałowała Damiego w czoło.

– Trzymajcie się, skurwysyny! – krzyknęła na odchodne.

Biurokrata odwrócił się w stronę Miśka.

– A ty nie pamiętasz co miałeś robić? – spytał.

Przedszkolak parsknął ze złości, ale chwycił za szpachelkę i zaczął rozprowadzać cement. Prace remontowe opierały się na charytatywnej i ochotniczej pracy całego miśkowego Przedszkola.


Terrapodian bezgłośnie skradał się do bazy Wandali. W obu dłoniach tykały bomby czasowe. Nagle przypomniał sobie o czymś. Wyciągnął notes, sprawdził dzień dzisiejszy i uderzył się w czoło.

– No tak, miałem pomóc Kompressorowi przy tej całej superbroni!

Bomby czasowe tykały i nagle umilkły.

– Ojej... – szepnął Terrapodian.

Wybuch był słyszalny w odległości 50 kilometrów. Co ciekawe, po dwóch dniach Terrapodian stawił się w pracy.


Ptok i Cerber siedzieli na przeciw siebie. Ich miny zdradzały skrajną nienawiść, ale taki cel postawił sobie Artur von Fornal. Za pomocą mocnych elektrowstrząsów uczył ich pokojowych zachowań wobec siebie i stosowanie jedynie konstruktywnej krytyki.

– Ty tępy bucu! – nie wytrzymał Cerber.

Artur nacisnął guzik i przez UPRowca przepłynął mocny impuls elektryczny. Cerber zadygotał, a potem opadł na siedzenie ze śliną na brodzie.
Von Fornal już przy projektowaniu tego rozwiązania wiedział, że to będzie bardzo żmudny i długi proces.


Wasilij wraz z Diabełkiem prowadzili dywersję na tyłach armii Wandali. Ten drugi radośnie zakończył z życiem po utracie pamięci. Znów był aroganckim, bezczelnym młodzikiem, który za pomocą wideł siał zniszczenie w bazach gwiezdnych przybyszy.
Natomiast hrabia Żygutek w ogóle się nie zmienił. Chociaż wcześniej wycofano podejrzenia o chorobie psychicznej. W tej chwili znaleźli się porwani przez Wandali w jednej z ich baz.

– No to teraz was zabijemy – stwierdził z uśmiechem dowódca.
– Oj, chyba nie – odrzekł Wasyl.

Wyrwał rękę ze sznurów i wyciągnął z kieszeni buteleczkę z gęstym płynem. Specjalny dar od Amoniaka. Poczuł przypływ sił. Podrzucił flaszeczkę Diabełkowi. W tym stanie zrobili w bazach Wandali prawdziwą masakrę.
Nigdy nie dowiedzą się, że magiczny płyn Amoniaka, to tylko zwykły sok porzeczkowy. Amoniak założył się z Towarzyszem Alchemikiem o granice efektu placebo. Wygrał.


Zeartul stał na dziobie statku płynącego do południowej Ameryki. Wpatrywał się w zachodzące słońce. Będzie tęsknił za Nonsensopedią.


Pierwsze spotkanie Administratorów odbyło się w bardzo hucznych okolicznościach. Sir Damiinho nie uczestniczył w obradach. W tym czasie siedział w swoim pokoju i odpoczywał z mokrą szmatką na głowie. Po kilku godzinach przyszedł go odwiedzić Hani. Zapukał cicho, a gdy usłyszał zezwolenie wszedł.

– Słyszałem, że źle się czujesz – powiedział cicho.
– Jestem... po prostu zmęczony, ale kiedy tylko sobie wypocznę, to wrócę do pracy – odpowiedział nie ściągając szmatki z oczu.
– Dobrze, to nie będę przeszkadzał.
– Hani, znormalniałeś? – spytał Dami.

Przez chwilę panowała cisza.

– Nie! Hahahaha! – śmiał się Hani.

Sir Damiinho poczuł jak na twarz wylewa mu się zawartość jego akwarium. Nie złościł się. Nie miał na to serca.


Ełek spacerował boso plażą. On też zrobił sobie wolne. Vae jeździł na rowerze po jakichś górach, Artur latał w kosmosie własnoręcznie zbudowanym pojazdem kosmicznym, a Kracok opalał na Maderze. Rozmyślania przerwał mu Del Pacino.

– Hej, Ełek! Chodźmy się trochę rozerwać. Może zniszczymy wandalską wioskę niedaleko? – proponował.
– Czemu nie...

Tak zawsze postępowali wojownicy – nie odmawiali walki.


– Myślę, że piekło byłoby lepsze – mówił ZelDelet.
– Nie narzekaj – odpowiadał Kicior. – Choć pogramy w go.

Zel rzucił planszą do go i zaczął wrzeszczeć.

– Nie chcę żadnych gier, staruchu! Chcę wreszcie pójść do piekła!

Kicior pokręcił głową.

– Rozumie twoje rozterki...
– Nic nie rozumiesz! Jesteś głupcem...
– Nie jestem głupcem – odpowiedział spokojnie Kicior. – Jestem boskim stażystą.

Zel głośno płakał.


– Piękny koniec, pięknego dnia – szepnął Damiinho susząc się na balkonie.

Jutro znów czeka go praca, ale da się to przeżyć. W końcu poświęcił się temu i przyrzekał, że nie opuści jej aż do śmierci. Tuż obok niego stanął Michalwadas.

– Dami, siedzisz tutaj cały czas. Może chcesz się rozerwać?

Podał mu wizytówkę. Damiinho pokazał język.


Dodatek specjalny: Opera!

Czy wszyscy już zajęli miejsca? Dobrze. Zatem witam wszystkich na specjalnym przedstawieniu. Niektórzy Nonsensopedyści przygotowali specjalny performance, który teraz zaprezentują. Wszystko to oczywiście w operowym stylu. Witam zatem w pierwszej edycji Opera Nonsensopedica!

Monolog Ptoka do czaszki

Śpiewa z czaszką w ręku. Na sobie ma worek pokutniczy. U stóp leży włosiennica. Muzyka gra na razie cicho.

Ach! Kolejny cios, chyba ten ostaaaaaaatniiiiii!
Czyż ślepi ludzie jesteście, czy nie widzicie...
Jak... Dlaczego... Pytania, słowa i westchnieniaaaaa!

Muzyka głośniejsza, jaskrawe światła na scenę.

Przecież jestem taaaaaaaaak zajeeeeeeebiiiiiiiistyyyyyyy!
Swe myśliiiiii i słowaaaaaaaa, swą kreeeeeeeew i łzy!
Dooooooooceeeeeeeeńcie mą praaaaaaacę, ukojcie mnie do snu!
Niech waaaaaaaaasz szaaaaaacuuuuuuunek daaaaa mi seeeeeeeeeeeeens!
Niechaj jaaaaaaa poeeeeeetaaaaaa, ze dwojej złożony natury,
chcę wzleeeeeeeeecieć wzwyż, taaaaaam gdzie ambicji mej dooooom!
Waaaaaasz podziw mą siłą, pogaaaardaaaaaa cierpieniem, błaaaagaaam
doceeeeeeeeeeeńcieeeeeeee wreeeeeeeeeeszcieeeeee mnieeeeeeeeeeeeeee...

Znów cicha muzyka

Czy bawi was wbijanie szpil w moje serce?
Czy to zazdrość wlewa gniew w wasze mózgi?
Poooooowiedzcie! Powiedzcie proszę... skąd...

Znów głośniej

Płaaaaaaaacz, Nooooooooonsoooooo, twój kooochany ginie!
Niech słoooooooońce ukryyyyyyyjeeeee swe licoooo, gdy ginę!
A na mym groooooooooobie zasaaaaaaaaadźcieeeeee proszę lilie!
Otoooooooo Ptooooooooook opuszcza ziemię twąąąąąąąąąąąąąą!

Tanie dranie

Tanie dranie w wykonaniu Mariana88 i Porosta.

My jesteśmy tanie dranie,
Dranie tanie niesłychanie.
Nie potrzeba mnożyć zdań,
By powiedzieć, czym dla pań
I dla panów tani drań.

Za makabrę drobną, proszę
Pani, płaci pani grosze,
I za makabrę większej skali
Budżet panu nie nawali.
Stosujemy zniżek system
Za abonamenty świństew.
Kto rąk nie chce kalać, zań
Je pokala tani drań.
Refren
Wyrywanie zębów gąbką,
Wzbijanie ciśnienia pompką,
Patroszenie dzieci trąbką,
Wybijanie wrogów rączką,
Wywiercenie dziury w głowie,
Brzydkie czyny po odmowie,
Usuwanie zbędnych pań
Wykonuje tani drań.
Refren
Zarażenie ludzi boreliozą,
Kiłą, kandydozą, brucelozą,
Dżumą, odrą, durem, SARS,
To potrafi każdy z nas.
Delikwenta nożem pociąć,
przy maluchach głośno zakląć.
Całą listę takich dań
Oferuje tani drań.

Wielka Improwizacja Artura Von Fornal

Panuje całkowita ciemność. Artur samotnie klęczy pośrodku sali i wznosi twarz ku górze.

Światło... światło i ciemność...
Od lat widziałem tą walkę.
Mam ją w dupie... tak... lecz cóż to znaczy?
Cóż znaczy mieć w dupie wartości moralne...
Systemy filozoficzne są dla mnie niczym więcej niż do dupy.
Dlaczego Fryderyk Nietzsche sięga wręcz jelita?
Dlaczego Artur Schopenhauer znaczy dla mnie tyle, co papier toaletowy?
Widzieć i słyszeć. Słyszeć i widzieć. Czuć cierpienie i ból.
Czy jednak nasze żywota są do dupy?
Widzę wielką dupę, która unosi się ponad losami świata.
Mogę ją dotknąć, sięgnąć po nią i poczuć nieskończoność.
Bo cóż znaczy sens życia, te wszelakie problemy moralne?
Czy jest to coś o wiele ważniejszego niźli... dupa?
Jeśli tak, to dlaczego ludzie tak dbają o dupę?
Dlaczego nie chcą jej stracić?
Czy znacie kogoś, kto powie; mogę w każdej chwili stracić dupę?
Dla mnie takie problemy i zagadnienia jak nadczłowiek, są wyciągnięte z dupy.

Orkiestra zaczyna grać "Lot Walkirii" Wagnera. Artur kontynuuje wywód.

Lecz znam coś ważniejszego od dupy! To Nonsensopedia!
Tak... To ona nadaje sens moim czynom, moim zmysłom!
I jestem gotów poświęcić swe życie dla niej
i dla niej utnę sobie rękę i nogę naprzemianlegle.
Nie obchodzi mnie bauns, memy, skakanie na główkę do wody po pijaku.
Nonsensopedia. Jedynie Nonsensopedia!
I czuję wielkie wzruszenie gdy o niej myślę.
I serce me szybciej krew pompuje.
I widzę ostrzej!
I moje mięśnie produkują więcej kwasu mlekowego.
Tyś Nonsensopedio jest moim pokarmem i napojem.
Tyś dla mnie polami elizejskimi.
Dobra, dość tego dobrego, idę do domu.

Wychodzi

Pieśń oskarżycielska

Pieśń w wykonaniu hrabiego Wasilija Żygutka. Stoi samotnie z mikrofonem na stojaku. Światłą padają na niego.

Zrobili ze mnie świra...
Zrobili ze mnie świraaaahaaahaaa...
A ja nie mogłem się bronić...
Bo nie znałem zamysłu autoraaaoaoaa...

Dołącza do niego Diabełko. Śpiewa solo.

Zrobili ze mnie katolika...
Zrobili ze mnie katolikaaaaahaaahaaa...
A ja nie mogłem się bronić...
Bo nie znałem adresu autoraaaoaoaa...

Dołącza do nich Hani. On też śpiewa solo.

Zrobili ze mnie błazna...
Zrobili ze mnie błaznaaaaahaaaahaaa...
A ja nie mogłem się bronić...
Bo nie znałem zamysłu autoraaaoaoaaa...

Śpiewają razem tenorem.

Dlaczego ktoś nas oszukał?
Dlaczego ktoś na wychujał?
Chcieliśmy być sławni.. ej...
A skończyło się jak zawsze...

Wasyl śpiewa solo w stylu Ryszarda Riedla fałszując

Whisky moja żono... tyś najlepsza z dam
Już mnie nie opuścisz, nie będę nigdy sam.
Ktoś mnie wykiwał w historii, może to ja sam.
Lecz liczę, że tym razem, przyjmie mnie mnóstwo daaam...
Przyjmie mnóstwo dam.

Diabełko śpiewa solo w stylu goregrind

Ghhhrghrhhhaaa, warghhhhhhhh, ungh, gha, ghaaaaaa!
Massacreghruttthghraaargh!!
Wargh sarrrrgh, hhhhlaaaaghlllalllll!!!

Hani śpiewa głosem Luciana Pavarottiego

Niech dorwę w ręce tego co to zamieścił,
wyskowyczy cały monolog cierpienia, drań!
A jego kreeeeew, zabaaaaaarwi nasze ciaaaałaaaa...
I jego mózg, zabaaaaaarwi nasze twaaaaaaaarze...

Znów razem'

Nasza zemsta będzie słoooooodka,

oj słodka!

I pożałuje, że nas wychuuuuuuujaaaaał!


Piosenka kinderrockowa

Zespół żywcem wydarty z Camp Rock. Na wokalu Holly Blue, na gitarach Misiek, Sir Damiinho, Level123. Na perkusji Szoferka. Na klawiszach Porost.

Jesteśmy zajebiści, hej!

Jehehehej!

Każdy kto źle myśli będzie,

Jehehehej!

Rozjebany, że hej!

Nagle wpada Pippo. Półnagi. Muzycy grają szybciej, coś na wzór starego, dobrego punk rocka. Pippo rozbija sobie na dzień dobry głowę mikrofonem i stojakiem uderza najbliższą widownię.

Wandale, you gonna get raped!
Rozwalimy wasze czaszki,
Posiekamy wasze ciałka,
Wytarzamy się we flakach.
Woah!!! Wandalich flakaaaach!!!

Tarza się po scenie. Łamie sobie rękę."

Wandale, you gonna get raped!
Jesteście kompletnym zerem,
Gorsze niż robaki,
Psy, kurwa, z kloacznego dołu.
Woah!!! Kloacznego doooołu!

Łamie sobie obie nogi, drugą rękę i rozbija łuk brwiowy.

Wandaleeeee! You gonna get raped!!!
Raaaaaapeeeeeed!!! WOAAAAAAAAAAAAAAAAAAH!!!


The End

Szablon:Nonsensopediatrylogia