13 posterunek

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Wersja z dnia 03:28, 29 sty 2017 autorstwa Opcik (dyskusja • edycje) (Allahu Thumburihhtu!)

– Dobry singel powinien trwać najwyżej 4 minuty
– Co ty wiesz o wydawaniu singli?

Tony Iommi do Ricka Rubina po usłyszeniu, że God is Dead jest za długie na singla

13 – z dawna oczekiwany przez fanów album, pierwszy od 35 (słownie: trzydziestu pięciu) lat z Ozzym jako wokalistą. Czyli zapewne, jak to w takich wypadkach bywa, wielki niewypał.

Nazwa

Nazwa stała się przyczyną wielu kontrowersji. Co prawda, zespół zapewnia, że ma być tylko nawiązaniem do roku wydania płyty, ale fani wiedzą swoje. Już w dzień po ujawnieniu tytułu pojawiły się głosy posądzające zespół o fałszowanie historii. Z iście szatańską przebiegłością owe głosy dorobiły ideologię, że „13” ma nawiązywać do ilości albumów jakie Black Sabbath wydało z Osbournem i Dio, których suma dziwnym zbiegiem okoliczności daje trzynaście. Natychmiast podchwycili to zagorzali fani Tony'ego Martina, Iana Gillana i Glenna Hughesa, zapowiadając bojkot płyty. Zwłaszcza ostatni zarzut wydaje się być jednak pozbawiony podstaw, bo Iommi współpracował z Gillanem zaledwie rok wcześniej przy wydaniu singla Who Cares. Nie zmienia to jednak faktu, że fani wiedzą lepiej.

Okładka

Okładka albumu posiada, jak na Black Sabbath przystało, głębokie znaczenie filozoficzne. Czarne tło ma symbolizować małość człowieka w obliczu wszechświata. Płonące trzynaście ma symbolizować wiecznie odległy piątek[1]. Drewniane belki odnoszą się natomiast do męczarni, ponieważ liczenie tak idiotycznej konstrukcji byłoby dla inżyniera prawdziwą męczarnią. Nazwa grupy posadowiona nad tym wszystkim ma oznaczać jej oderwanie od spraw przyziemnych, a proste litery odwołujące się do czcionek gotyckich mają dodatkowo wzmagać to wrażenie.

Lista utworów

Wszystkie utwory na albumie są jednakowo defetystyczne, a tym samym wywołują śliniotok u miłośników smutnego doom metalu. Mają przy tym tytuły tak głębokie, że ich znaczenia nie pojmuje nikt poza samymi muzykami. Ponieważ jest ich aż dwanaście zamiast jednego krążka dostajemy dwa, z których pierwszy zawiera osiem utworów.

End of the Beginning

Drugi singel, którego tytuł oznacza Koniec Początku. Miał być wydany 15 maja. Black Sabbath postanowiło jednak zażartować z psychofanów koczujących masowo przed sklepami muzycznymi w oczekiwaniu na premierę. Okazało się, że piosenka faktycznie pojawiła się 15 maja, ale w serialu CSI. W efekcie dzień po premierze w internecie ukazało się mnóstwo komentarzy w stylu:
Nigdy nie oglądałem CSI, bo nie mogę patrzeć na krzywy ryj Horatio, ale dla tego jednego odcinka zrobiłem wyjątek.
Fakt faktem jednak utwór rozczarowuje nieco. Zaczyna się jak nieco cięższe i być może wolniejsze War Pigs. Następnie muzyka cichnie i Ozzy zaczyna dychawicznie śpiewać. Po pierwszej zwrotce następuje zmiana tempa i kolejna, nieco żywiej śpiewana zwrotka. Następnie następuje wspomniane rozczarowanie. Solówka jest, tylko tyle można o niej powiedzieć. Potem mamy kolejną zwrotkę i kolejną lepszą już solówkę. Na samym końcu Ozzy próbuje zaśpiewać wysoko. Niestety, wychodzi mu tylko rozpaczliwe wycie.

Poruszona zostaje odwieczna filozoficzna kwestia czasu i jego liniowego postrzegania przez człowieka, co rzekomo ma być dowodem na sterowanie ludźmi przez Szatana. Obietnica nieba miała być tylko elementem układu między Bogiem, a diabłem, który miał zmotywować ludzi do życia według ustalonego schematu i niezadawania sobie kłopotliwych pytań.

God is Dead?

Nietzsche użyczył swojego morsiego wąsa na okładce singla

Jest to pierwszy singel z nowego albumu, który premierę miał 19 kwietnia 2013. Jego tytuł sugeruje, że Bóg jest martwy, co zapewne podoba się hierarchom kościelnym, którzy wreszcie pozbyli się zwierzchnika. Geezer Butler, oryginalny tekściarz grupy ujawnia w nim swoje inspiracje, o czym mówi następująco:



Cquote2.svg

Fryderyk Nietzsche zawsze był dla mnie kimś wyjątkowym, bratem, ojcem i kotem jednocześnie. Dzięki niemu dowiedziałem się o relatywizmie poznawczym. Widać to także w wielu wcześniejszych piosenkach zespołu takich jak After Forever czy Iron Man. Poza tym uważam, że to, co wyprawia się w Syrii może być też dobrym pomysłem na piosenkę. Tak, idę napisać alternatywny tekst…
Cquote2.svg

A jak to wygląda? Zaczyna się nad wyraz spokojnymi dźwiękami gitary, przywodzącymi na myśl stare utwory grupy, między innymi usypiające Sleeping Village, potem następuje przejście w bardziej agresywne tony, po wejściu których piosenka ponownie się uspokaja. Wreszcie, po około 2 minutach Ozzy zaczyna śpiewać. Ponownie dołącza do tego ciężka gitara Iommiego, wspomagana przez dziwnie twardo brzmiący bas. Potem refren nieprzypominający w niczym starego Black Sabbath. Ozzy drze tam ryj jak wściekły na swoich ostatnich płytach. Potem znów utwór przechodzi w usypiający rytm i zaczyna się kolejna zwrotka. Po drugim refrenie otrzymujemy solówkę przywołującą tą z Heaven and Hell, co zapewne służyło ukryciu tego, że Iommiemu ze starości zesztywniały już łapy. Po solówce czeka nas już tylko kolejna zwrotka z refrenem, histeryczna zmiana tempa i ostatnia, wywrzeszczana strofa. Mimo tychże wrzasków fani zarzucają jednak Ozziemu brak zaangażowania wokalnego, ale im jak wiadomo nigdy się nie dogodzi.

Całość trwa, jak przystało na chwytliwy radiowy singelek, niecałe 9 minut. Coś jeszcze? A tak, perkusji nie słychać, co zresztą jest i tak nieważne, bo nie gra tam jeden z czwórki założycieli.

Loner

Czyli w normalnym języku Samotnik. Jeden z najkrótszych (i najżywszych) utworów na albumie, bo trwający tylko 5 minut. Jest generalnie wierną kopią N.I.B.. Posiada nawet zbliżony tekst, o warstwie instrumentalnej nie wspominając. Godna odnotowania jest solówka, która jest dość nietypowa jak na Iommiego. Prawdopodobnie przy jej graniu Tony połamał sobie palce. Niestety w wokalu ponownie da się słyszeć tych kilka tysięcy litrów alkoholu wypitych od 1970 roku.

Jednym słowem nic nadzwyczajnego, ale od biedy ujdzie.

Zeitgeist

Mniej więcej to im się marzyło

Czyli z niemieckiego Duch Czasu. Piosenka z kolei będąca wierną kopią Planet Caravan. Utwór otwiera psychopatyczny śmiech Ozziego i delikatne solo na gitarze akustycznej. Na dodatek wreszcie słychać perkusję, tylko że za jedyny zestaw robią tutaj chyba tylko tamburyny. Ponadto Osbourne śpiewa przez jakieś modyfikujące głos maszynki i wychodzi mu to dość cienko[2].

W warstwie tekstowej utwór odnosi się do przemijania życia odniesionego na płaszczyznę lotu przez suchego przestwór oceanu kosmicznego. Ot, jakieś Voyagery im się marzą na starość.

Age of Reason

Kolejny zbyt długi utwór. Jego tytuł oznacza Wiek Powoda. Otwiera go pewna nowość – solo na perkusji, które po chwili zagłusza gitara. Jak na standardy albumu utwór jest dość żwawy, a na dodatek oryginalny, jeśli nie liczyć powtarzania niektórych motywów gitarowych z Iron Mana. Za to już solo jest w pełni oryginalne i kosmicznie długie. Zaczyna się w połowie i ciągnie się aż do końca utworu, gdzie jest po chamsku urwane[3].

Tekst odnosi się do masowych mordów i wyrzutów sumienia jakie dręczą rzeczonego mordercę, który patrzy sobie na mijające pory roku i myśli o tym, co zrobił. Tak patrzy i patrzy, a utwór nie zmienia się cały czas ani trochę. Ciekawe czy Gilles de Rais też miał takie myśli?

Live Forever

O tym jak to członkowie zespołu chcieliby żyć wiecznie. Bardzo żwawy i krótki utworek. Jego najmądrzejszą myślą jest to, że śmierć jest jak ban na Nonsensopedii na całą wieczność. I pamiętajcie, drogie dzieci, niezależnie od tego, co mówią w telewizji, życie kiedyś się kończy. I, nie tak jak mówią w kościele, można potem iść do nieba. Jest tylko krótka chwila, gdy widzisz całe swoje życie, a potem następuje śmierć. Koniec! Finis! Ende! Dotarło? A ci idioci dalej chcą żyć wiecznie…

Damaged Soul

W swojskim języku Zniszczona dusza. Bardzo ciężki, powolny, oparty na basie utwór, w którym na dodatek Ozzy śpiewa przez maszynki. Jego największą zaletą jest to, że nie stanowi reinterpretacji żadnego kawałka sprzed czterdziestu lat. A, no i bas jeszcze. Jak na długi utwór Black Sabbath przystało przed ostatnią zwrotką mamy zmianę tempa.

Tekst utworu oscyluje wokół pustej szklanki po alkoholu, w której Ozzy zobaczył demona, który wezwał go do piekła. Na żaden inny sposób rozwiązania sporu nie ma szansy, gdyż mały demon nie przewiduje alternatyw. Zresztą, Bóg nie żyje, więc co się dziwić. Wreszcie Ozzy znajduje rozwiązanie. Diabeł nie może zabrać go do piekła, ponieważ on umarł już za życia zalewając się trupa zbyt wiele razy. Miało to też całkowicie zniszczyć jego duszę[4].

Dear Father

Jezus nie lubi tego utworu

Ostatni utwór z pierwszej płyty. Stanowi inwokację do Boga, która zaczyna się od dziwnego solo na basie. Główny motyw do zmiany tempa nie przywodzi zaś na myśl utworów Black Sabbath, lecz Candlemass. W końcówce zaś mamy odwołania do Symptom of the Universe. Bo po co tworzyć coś oryginalnego, skoro zawsze można odgrzać starocia? A na koniec mamy potop i dzwony, identyczne jak na początku Black Sabbath. Historia kołem się toczy?

Osbourne wyrzuca tu Bogu stworzenie Szatana i ukrzyżowanie Jezusa. Rzekomo ma to podstawę do wybaczenia błędów życiowych Ozziego, który podobnie jak Bóg wiedział, co robi ze swoim życiem. A potem i tak umiera, gdyż Bóg jest niemiłosierny i niewrażliwy.

Methademic

Piosenka zaczyna się spokojną grą na gitarze przywodzącą na myśl utwory w rodzaju Children of the Sea[5] po czym następuje tradycyjne agresywne przejście, po którym piosenka okazuje się najszybszym utworem na albumie.

Przesłanie utworu zawiera się w haśle: Jak się człowiek śpieszy to się diabeł cieszy. A potem budzisz się któregoś dnia i odkrywasz, że jesteś uczulony na wodę święconą… Tradycyjnie już w utworze słychać przepuszczony przez puszki wokal, tym razem w tle.

Peace of Mind

Najkrótszy utwór na płycie, bo trwający niespełna cztery minuty. Oczywiście główny riff utworu to znana już od dawna zagrywka Iomiego. Ozzy przeprasza w tym utworze wszystkich i wszystko, aby tylko znaleźć pokój umysłu. Jednocześnie neguje wszystkie znane ludzkości wartości moralne. Najważniejszym przesłaniem utworu jest zaś: nigdy nie iść w stronę światła.

Pariah

On też nie lubi Black Sabbath

Kolejny utwór, który oparty jest na licznych zmianach tempa. Z całego albumu to chyba właśnie on posiada najbardziej charakterystyczny i przyjemny dla ucha zestaw riffów. Ozzy znów eksperymentuje z maszynkami, które w jego mniemaniu mają poprawiać wokal. Był już taki jeden, co myślał podobnie i wielkiej chwały mu to nie przyniosło.

Jego przesłanie jest proste. Pijesz? Nie? To polisz? Nie? To może Black Sabbath? TAAAK. I Szatan nim rzucił jak wścieknięty. A wszyscy, którzy to widzieli podążyli za nim, bo to było fajne. Pozostał tylko jeden, który tak nie sądził. Parias jeden.

A oni nazywają go Mesjaszem…

Naïveté in Black

Ostatni kawałek na płycie, oferowany tylko na ekskluzywnym wydaniu amerykańskim oraz japońskim (oni zawsze mają jakiś bonus skurCenzura2.svgsyny), na szczęście jednak szybko rozprzestrzenił się po zakamarkach internetu. Tytuł odnosi się oczywiście do piosenki N.I.B. Jest to bodajże pierwszy i ostatni naprawdę odkrywczy utwór na płycie. Trudno doszukać się w nim inspiracji poprzednimi piosenkami Black Sabbath, gdyż posiada niezwykle porywające tempo, porównywalne nawet z co wolniejszymi piosenkami Metalliki. Niestety jest też piosenką tylko jednego riffu. A może aż jednego, skoro jest on oryginalny?

Twórcy

Plik:Black sabbath aktualne.JPG
Tak to teraz wygląda… jednego brakuje[6]
  • Ozzy Osbourne – wokal czy też bardziej skrzek (ewentualnie rechot żaby).
  • Tony Iommi – na albumie mamy powrót starego stylu gitary z okresu Paranoida. Gdyby nie to, że Tony wciąż wymiata technicznie, nie byłoby w jego grze nic ciekawego.
  • Geezer Butler – coś tam brzdąka na czterech strunach i najpewniej znowu zostanie okrzyknięty przez to najlepszym basistą metalowym, chociaż i tak w ogóle go słychać.

Po głębokich rozmyślaniach nad Smirnowem, zespół doszedł do wniosku, że bez perkusisty grać się nie da. Pierwotnie miał się tym zająć Bill Ward, ale strzelił iście gwiazdorskiego focha, który miał ukryć prosty fakt, że założycielski perkusista nie miał już siły grać. Jego następcą miał okazać się Tommy Clufetos, ale nie przypadł do gustu fanom. Szczęśliwcem, który mógł dostąpić zaszczytu bicia garów w Black Sabbath okazał się:

  • Brad Wilk – którego mogliśmy już posłuchać w jakich szajsrockowych zespołach, których nazwy tu nie przytoczymy, bo prawdziwi metalowcy[7] i tak ich nie znają. Jedyną jego zaletą są polskie korzenie.

Producent

Producentem albumu został Rick Rubin, człowiek, który nagrywał między innymi Death Magnetic. Ponieważ był głuchy już w 2008 to album z 2013 jest w zasadzie niesłuchalny za sprawą dużej ilości szumów. Wątpliwe jednak, żeby przeszkadzało to samym członkom Black Sabbath, gdyż oni ogłuchli znacznie wcześniej. Mimo wszystko, to można dziadkom od biedy wybaczyć.

Ciekawostki

Ujawniono, że na potrzeby albumu Black Sabbath napisało 16 utworów, choć, jak widać powyżej, tylko 12 znalazło się na albumie. Pozostałe 4 zaplanowane są do użycia w charakterze:

  • Powodu, dla którego ludzie kupią kompilację wydaną z okazji śmierci jednego z członków zespołu.
  • Pretekstu do wydania EP po trzech latach od premiery 13 zamiast pełnowartościowego albumu.

Przypisy

  1. Bo każdy wie przecież, że piątki zdarzają się tylko trzynastego dnia każdego miesiąca, prawda?
  2. Nie, żeby bez tych wspomagaczy śpiewał lepiej
  3. Rick Rubin approves
  4. A ja zawsze myślałem, że to Żydzi nie mają dusz, nie alkoholicy
  5. Jak Ozzy mógł przeżyć to nawiązanie?
  6. Chlip…
  7. Jesteś Trve, prawda?