Giuseppe Garibaldi

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
W Radzieckiej Rosji Garibaldi żyje 150 lat

Giuseppe, Giuseppe, pizza italiana!

Reklama Dr. Oetkera o Garibaldim

Giuseppe Garibaldi (ur. 4 lipca 1807, zm. 2 czerwca 1882) – włoski bohater narodowy, zawodowy kłamca, niespełniony pisarz, mason, silny jak sto słoni i romantyczny niczym dwieście kobiet. Na początku był zwykłym żeglarzem, później żołnierzem, ale wymachiwanie wiosłem tudzież siekierą znudziło mu się. Inaczej mówiąc – po prostu człowiek licznych talentów urodzony we właściwym miejscu i czasie. Wynalazł pizzę (stąd pizza Giuseppe)

Młodość[edytuj • edytuj kod]

Giuseppe urodził się na plaży nudystów, brutalnie przerywając rodzicom pogawędkę o pogodzie. Po odebraniu porodu przez spotkanego przypadkiem przechodnia, ojciec zanurzył syna w morzu, żeby był zdrowy, silny i mniej zakrwawiony na rodzinnym zdjęciu. Po wizycie u fotografa wrócili do swojego domu, którym była łódź. Może nie mieli tam takich luksusów jak bezprzewodowy Internet oraz darmowe Wi-Fi, ale za to życie urozmaicała im teściowa. Łowili ryby, niektóre nadziewały się na haczyk specjalnie, więc mieli nieco lepsze warunki niż przeciętny mieszkaniec Syrii. Babcia niezadowolona odżywczą kąpielą Garibaldiego w Morzu Śródziemnym, okrzyczała zięcia, natomiast córce zaleciła karmienie noworodka co najmniej dziesięć razy dziennie, żeby zaczął przypominać grillowaną kiełbasę. Mimo to wysiłki okazały się bezsensowne, a Giuseppe wyrzucał kanapki rybne za burtę. Kiedy babka to zauważyła, padła na zawał, pogrzebu nie było. Zwłoki zostały wrzucone do jeziora, aby nie marnować drewna na trumnę ani zapałek. O dalszym dzieciństwie bohatera wiadomo tylko tyle, że rodzice wynajęli dwóch księży, a syna zmusili do pokuty poprzez klęczenie na fasoli.

Kiedy Garibaldi miał dziesięć lat, wyrzucił obu duchownych za burtę. Matka przyjęła inną taktykę, wynajęła specjalnie wyszkolonego do wpajania miłości i idei pokoju na świecie nauczyciela. Poskutkowało, kiedy Arena wypełnił swoje zadanie, został uroczyście pożegnany oraz wysłany z workiem pieniędzy na rozwalonej tratwie w świat. Po kilkumiesięcznym praniu mózgu przy użyciu starej dobrej Frani, Giuseppe postanowił zorganizować sobie własny statek, aby żeglować ku zachodowi słońca do końca życia. Nie dostał w prezencie nawet deski, w zamian rodzice zapisali go na termin u znajomego. Dość wesoło wspominał tamten okres w życiu, machał wiosłem, raz przez przypadek kogoś nim uderzył, następnego dnia niechcący wrzucił do morza. Jednak z czasem rówieśnicy zaczęli być zazdrośni i oskarżać kapitana o nepotyzm. Przyszły bohater nie do końca wiedział, co to znaczy, więc zamiast wieczorami marnować czas na grze w okręty, zaczął czytać słownik. Gdy odkrył znaczenie wyrazu, przestraszony uciekł ze statku, zostawiając jedynie list pożegnalny oraz ukradzionego dolara. Widząc przemoczonego syna, ojciec zebrał oszczędności, które pierwotnie miały być przeznaczone na napęd atomowy, a potem zafundował Garibaldiemu nową łódź. Po pochwaleniu się wszystkim kolegom i ogłoszeniu radosnej nowiny całemu miastu, Giuseppe wyruszył nieść pokój walczącej z kryzysem Grecji.

Początki[edytuj • edytuj kod]

Kozak, niewyczyszczony, bo Garibaldi sobie nie życzył

Po kradzieży statku przez greckich złodziei, Giuseppe postanowił potoczyć swoją karierę inaczej. Najpierw miał zamiar rozdawać pomarańcze głodnym murzynom, ale okazało się to niemożliwe. Podczas transportu owoców dla głodnego rosyjskiego cara zatrzymał się w tawernie, gdzie spotkał swojego kolegę, którego niegdyś uderzył wiosłem. Rozmawiając o swoim dzieciństwie, odkryli podobne zainteresowania i postanowili, że będą wspólnie rozpowszechniać miłość do bliźnich. Gdy lokal został zamknięty, Garibaldi z kolegą skierowali kroki do najtańszego hotelu, gdzie były marynarz przeszedł inicjację poprzez spędzenie nocy w komodzie, dzięki czemu mógł się tytułować pełnoprawnym masonem, od przyjaciół z loży dostał nowe kozaki. Dzięki nim później uciekł przed murzynami i Rumunami, a z pudełka zrobił później skarbonkę.

Zainspirowany twórczością Norwida, chciał zostać żołnierzem i dokonać rewolucyjnych czynów, takich jak stworzenie pierwszego Dreamlinera[1]. Zapisał się do oddziału we Włoszech, niestety podczas fali nie tylko kazano czyścić toaletę swoją szczoteczką do zębów, ale też łapano na mydło. Powstanie szybko upadło, między innymi poprzez łamanie praw zwierząt w armii oraz działanie ZOMO na terenie Genui. Po wszystkim Giuseppe uciekł do Afryki pomagać ubogim, dzięki zrywaniu i zjadaniu bananów z ich drzew. Tubylcy nie akceptowali pasożytów innych niż pchły, więc postanowili przy najbliższej okazji wrzucić gościa do wulkanu lub dla urozmaicenia diety usmażyć na ognisku. Garibaldi znał murzynów na tyle, aby wiedzieć, że jeśli zaczynają robić sobie makijaż, a potem tańczyć w kółeczku, to albo są wkurwieni, albo mają okres godowy. Ścigany przez plemię uzbrojone w dzidy, dobiegł do portu, nieznacznie pomylił statki i zamiast płynąć do Francji, żeglował do Ameryki Południowej. Kapitan widząc dodatkowego pasażera, zażądał od niego odszkodowania w postaci dziesięciu tysięcy dolarów oraz krokodyla jako zwierzątka domowego. Straszył delikwenta ciągnięciem za statkiem przy pomocy sznura, a w czasie rejsu powiesił na linie, żeby za bardzo nie przeszkadzał. Giuseppe nie mając wyboru, oddał podrobioną wizytówkę, co odbiło się później na jego papierach.

Gdy dotarto do celu, Garibaldi został złapany za kostkę i grzecznie wyproszony z pokładu, postanowił udać się do Ambasady Włoskiej. Jednak po przejściu dziesięciu kilometrów, zorientował się, że nie idzie na północ, tylko zmierza ku południu. Użył kurtki jako koca, a następnie zaczął prosić opatrzność o wpuszczenie do świątyni rozumu, gdzie mógłby rysować literę „G” przez całą wieczność.

Całe szczęście, że spotkał go wtedy bezimienny żołnierz. Ponieważ Giuseppe od dzieciństwa marzył o wymachiwaniu siekierą, przystał na propozycję nieznajomego. Szybko okazało się, że zamiast mydła używano tam żelu pod prysznic, a znakomita część szeregowych dokonała autokastracji, aby być odpornym na ludzkie słabości. Garibaldi więc z radością na twarzy pomalowanej farbą plakatową czyścił muszle klozetowe.

Działalność[edytuj • edytuj kod]

Ahoj, dzielny żeglarzu, wiatry sprzyjają?

Głównym problemem Garibaldiego oprócz zabicia kilku ludzi oraz dorobienia się gromadki dzieci, było wspomnienie o złożonej z kumplami spod celi obietnicy zaprowadzenia pokoju na świecie. Oczywiście próbował uzyskać efekt amnezji, jednak walenie głową w ścianę powodowało tylko siwienie włosów. Dręczony wyrzutami sumienia, porwał najładniejszą wiejską dziewkę z paroma bachorami, po czym zostawiając w podzięce garnek złamanych dwugroszówek, ukradł statek i pożeglował daleko. Co najważniejsze, w czasie podróży nikt mu nie groził, bo dla bezpieczeństwa wywiesił na maszcie wyprane białe majtki swojej babci[2]. Podczas żeglugi nie było tak źle, piraci omijali statek szerokim łukiem, tylko żona czasem wymiotowała, ale oceanu nie zanieczyściła, bo wcześniej zrobili to Ruscy swoim napędem jądrowym. Jednak Giuseppe nie ubolewał nad sytuacją, do łóżka miał serwowane śniadanie, a czasem nawet nie było za ostre. Nie śmiał narzekać na smak, gdyż nie chciał, żeby prywatna kucharka zabrała mu pilot od telewizora.

Podczas końcówki podróży, intensywnie myślał nad planem rewolucji, potrafił kilka godzin siedzieć przy rysunku z niedojedzoną kanapką w ręku. Nic dziwnego, że po kajutach zaczęły wędrować karaluchy, a statek został domem dla szczurów. Giuseppe, chcąc zacieśnić rodzinne więzy, zorganizował zabawę polegającą na wyrzucaniu zwierząt do oceanu. Sędziowała jego żona, udział brały dzieci, noworodków nie dopuszczono do zabawy.

Po hucznym przyjęciu w mieście, Garibaldi miał przestawić plan, ale zbyt długie zastanawianie się zużywa mózgownicę, więc wszystko zapomniał. Wymyślił coś na poczekaniu, narysował kilka ludzików oraz trochę flaków, aby było bardziej realistycznie. Z racji, że strategami ani specjalistami w odszyfrowywaniu pisma zaginionych cywilizacji zebrani nie byli, uznali taktykę za dobrą, bo rysunki im się spodobały. Dla usprawnienia oddziałów Giuseppe rozpowszechnił praktykę stosowania żelu pod prysznic lub płynu do mycia naczyń zamiast mydła. Niestety zabrakło niebieskich mundurów w kwiatki, więc wszyscy założyli czerwone. Niektórzy malowali na nich sierp i młot, jednak takich wyczynowców z reguły przywiązywano do drzewa, gdzie mieli cierpliwie czekać na wilki albo głodnych Rumunów. Dzięki wysiłkom armia odnosiła sukcesy, co prawda bez kilku tysięcy grobów bezimiennego żołnierza się nie obyło, ale co z tego.

Chcąc zabić trochę katolików, wyruszył na spotkanie z nielubianym kolegą ze wspólnej szalupy, który w międzyczasie awansował na papieża. Przypominając sobie klęczenie na fasoli, wpadł w furię, krzyknął na pohybel skurwysynom! i zaczął dewastować kościoły. W efekcie tego, musiał uciec na górę Aspromonte, gdzie rysował symbole masońskie aż do zostania złapanym, a w efekcie surowo pouczonym przez nowego króla Włoch.

Emerytura[edytuj • edytuj kod]

To jest akurat Matka Boska, ale trudno odróżnić

Jak wiadomo, każdy wojownik musi zginąć w walce albo pójść na emeryturę i umrzeć śmiercią naturalną. Zasada ta nie ominęła również Garibaldiego, dlatego na wszelki wypadek codziennie wpłacał pieniądze do OFE. Jednak znany ze swojej prawdomówności fundusz, najpierw wydymał wszystkich Włochów po kolei, po czym wędrował przez kolejne kraje, okradając obywateli. Odkrywszy te zbrodnie, Giuseppe chciał wpoić im zasady moralne siłą, jednak zrezygnował, a przeżyć usiłował wystawiając stragan z dziełami własnego autorstwa. Kupcy określali go jako poczciwego staruszka, wrzucali pieniądze do pudełka po butach, sporadycznie sępili o autograf. Niektóre powieści zachowały się do dziś, gdyż Mussolini znany był z dbania o dobra narodowe, szczególnie jeśli krytykowały one Stowarzyszenie Emerytów i Rencistów oraz kościół katolicki, a Berlusconiego literatura nieszczególnie interesuje. Oprócz sprzedawania, Garibaldi miał jeszcze inne zajęcia, takie jak wymyślanie kiełbasy wyborczej, obecność na wieczorach wolnomularskich, dzierganie na drutach, itp. Jego śmierć nie była tak ciekawa jak życie, po prostu któregoś dnia przewrócił się w drodze po pilot, przeniesiony do łóżka dostał ataku epilepsji na widok niebieskiego morza. Przed spotkaniem mrocznego kosiarza wziął za drugą żonę ładną mieszczkę, żeby zrobić dobry uczynek. Do dziś przetrwało wiele pomników i obrazów, niestety czekoladki ani ciastka z jego wizerunkiem nigdy nie zostały odnalezione.

Zobacz też[edytuj • edytuj kod]

Przypisy

  1. A następnie w ramach uczynności podarowanie planu wrogom
  2. Pewnie pomyśleli, że właściciel zatopi statek swoją masą, czy coś…