Metal progresywny
Metal progresywny – podgatunek kakofonii, który grają głownie zbuntowani metalowi hipsterzy, onaniści i absolwenci szkół muzycznych, chcący udowodnić całemu światu taki absurd, że to co jest kakofonią, może też być ambitną muzyką, tylko wy jesteście prostakami i tego nie rozumiecie... innymi słowy, jest to prostacka sklejanka bardzo szybko granych dźwięków, byle by było dużo różnych i wydawało się, że jest pr0.
Historia[edytuj • edytuj kod]
Dawno, dawno temu, żył sobie pewien chłopczyk, którego rodzice byli bardzo troskliwi. Nie pozwalali mu spotykać się z innymi dziećmi, bo mogłyby na niego źle wpłynąć. Nie pozwalali mu grać w gry komputerowe, bo miał przez to koszmary i moczył się. Dbali za to o jego wszechstronny rozwój i wysłali go do szkoły muzycznej, mimo iż w ogóle nie miał wyobraźni muzycznej. Koledzy i koleżanki w szkole naśmiewali się z niego bo był dziwny. Chłopiec był samotny. Bardzo chciał mieć dziewczynę, choćby najgorszego paszkwila, ale wszystkie go odrzucały. Aby rozładować napięcie, gdy tylko rodzice dawali mu chwilę spokoju, onanizował się. Zawsze, wszędzie, gdy tylko był sam. Masturbacja utrzymywała go przy życiu. Od nader częstego walenia konia, w najbardziej wyszukanych pozycjach, jego paluszki stały się niesamowicie zręczne. Dzięki temu stał się zręcznym odtwórcą w graniu coverów na gitarze i ukończył szkołę muzyczną z wyróżnieniem. Uzyskał podziw paru podobnych psycholi ze szkoły muzycznej bo zapierdalał Bacha na gitarze klasycznej jak nikt! W nagrodę dostał od rodziców gitarę elektryczną i piec. A jako że był to w jego życiu okres dorastania, zbuntował się, zapuścił włosy i zaczął słuchać „ostrej muzyki”. Napierdalanie utworów zespołów takich jak Metallica szybko okazało się trochę zbyt łatwe dla über-onanizatora, więc przerzucił się na napierdalanie Vaia, Satrianiego, Van Halena. Ale to mu nie wystarczało bo ich muzyka była zbyt mało mroczna. Więc postanowił zrobić własną. Jako że praktycznie nie miał wyobraźni muzycznej, a jedyne co wyniósł ze szkoły to wykute schematy paru gam, posklejał je do kupy w przypadkowych tonacjach i zrobił z tego utwór. Wyćwiczone paluszki pozwoliły zagrać mu to tak strasznie szybko, tak że z całego tego dysonansu zrobiła się bezlitosna kakofonia. Onanizator, gdy usłyszał tę , zaśmiał się upiornie: hahahaha! Teraz zemszczę się na całym świecie za wszystkie krzywdy! Zajebie świat moją gitarową kakofonią! Później zebrał ziomków ze szkoły muzycznej i założył zespół. Szybko uzyskali aprobatę podobnych im wyrzutków społecznych, którzy maniakalnie walili konia i chodzili do szkół muzycznych na całym świecie. A co było dalej już nie trzeba mówić, bo jest to tak jasne, jak wszystkie czarne plamy w tej oczywistej historii.
Progresja[edytuj • edytuj kod]
Przez wiele lat naukowcy uznawali, iż epitet „progresywny” w nazwie ma związek ze zjawiskiem progresji występującym w muzyce (gdyż progresywny metal aspiruje do bycia ambitną muzyką). Jednak rewolucyjna okazała się teoria ks. dr Piotra Natanka, który stwierdził, iż progresja, tak jak i cały metal progresywny (w znaczeniu zjawiska kakofonii aspirującym do bycia muzyką) jest wyszukaną formą onanizmu, która pozostaje nieosiągalna dla przeciętnych koniowałów. Gitarzysta grający utwór progresywno-metalowy osiąga wielokrotny orgazm w czasie trwania utworu. Zjawisko szczytowania określane jest przez wykonawców jako solówka (nie mylić z solówką gitarową, która jest zjawiskiem znacznie bardziej prostym, ani z pojedynkiem odbywającym się, paradoksalnie, między DWOMA dresiarzami).
Podgatunki[edytuj • edytuj kod]
Praktycznie rzecz biorąc metal progresywny nie ma podgatunków, głównie ze względu na to, że jest zbyt skomplikowany dla ciasnych umysłów krytyków. Dlatego przyjęto, że każdy zespół spełniający powyższe założenia gra metal progresywny. Wśród tychże onanistów możemy wyróżnić:
- Dream Theater – zespół ze Stanów Zjednoczonych, skupiony pod przywództwem Johna Petrucciego i ongiś Mike'a Portnoya. Petrucci uważa, że jest w stanie zagrać wszystko, od Pink Floyd przez Deep Purple po Black Sabbath i Metallikę. W tym szatańskim dziele wspomagają go James LaBrie o cienkim jak u Kiskego głosem i klawiszowiec Jordan Ruddess. Do niedawna w zespole był też perkusista Mike Portnoy, ale stwierdził, że ma już dość. I był jeszcze ten piąty, ale jego i tak nie było słychać.
- Queensrÿche – Amerykanie, którzy w 2012 postanowili się rozmnożyć (przez pączkowanie). Stało się to za sprawą wokalisty, Geoffa Tate'a, który stwierdził, że to on jest zespołem. Nie zgodził się z tym długoletni gitarzysta zespołu. Proces jest w toku. Może przed emeryturą się skończy.
- Opeth – ludzie ze Szwecji. Jak na Szwedów przystało chcieli grać black metal, ale okazali się nie mieć do tego wystarczających jaj. Dlatego grali techniczny death metal (jak Chuck), który stopniowo przeradzał się w metal progresywny. A przynajmniej tak wydaje się krytykom...