Nonźródła:Nonsensopedia III – Koniec

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Rozdział 1: Na wschodzie spokojnie...[edytuj • edytuj kod]

Przybysz opatulił się szczelniej płaszczem i mocniej ścisnął swój wędrowny kij. Spod puchatej czapki-uszatki otoczenie obserwowała para podejrzliwych oczu. Twarz praktycznie zasłonięta, choć wprawny obserwator zauważyłby wypieki na policzkach, co było efektem rosyjskiego mrozu. Owa osoba znana była jedynie nielicznym jako Amoniakpolski alchemik oraz nieujarzmiony botanik. Przybył do Rosji na światowy finał turnieju alchemicznego. Miał walczyć o pierwsze miejsce z innym mistrzem eliksirów, o którym jedynie słyszał z gazety alchemicznej.

Osobiście Moskwa nie podobała mu się ani trochę. Co krok były cerkwie, czy inne budynki o złotych kopułach, ulicami pokrytymi śniegiem przechadzały się białe niedźwiedzie, a zarośnięci staruszkowie w uszatych czapkach popijali przezroczysty płyn z butelek. Minął przechodzącą kolumnę żołnierzy Armii Czerwonej i skierował się w prawą ulicę, zgodnie z mapą. Wypatrywał tawerny w której mógłby się zatrzymać na nocleg. Znalazł jedną, dość przytulną, choć jak szybko zauważył, równie drogą. Mając jednak niemiłe doświadczenia z tego typu przystankami, postanowił zapłacić za trzy noce z góry. Gdy tylko posilił się klasyczną rosyjską potrawą, barszczem, ruszył do swojego pokoju.

Początkowo nie miał ochoty zasnąć, lecz czytał pismo dla alchemików do godziny trzeciej. Gdy Amoniak wreszcie usnął, w jego pokoju potajemnie pojawiła się inna osoba. Ów przybysz poruszał się cicho uważając na każdy ruch. Okrążył łóżko i zbliżał się do twarzy spokojnie śpiącego Amoniaka. Wówczas potknął się upadając w bok. Panicznie chwycił się stolika przy łóżku, strącając lampę i budzik. Szpieg zaklął siarczyście, a następnie podskoczył raptownie i wybiegł przez okno, które wcześniej otworzył. Alchemik zdołał jeszcze zauważyć kawałek jego ciała, gdy znikał za futryną. Przybysz miał na sobie obcisłe, skórzane ubranie, które pozwalało maskować użytkownika w nocy. U boku były zawieszone dwa sztylety.

Od tego czasu Amoniak bał się o swoje życie.

Następny dzień spędził włócząc się po Moskwie i robiąc zdjęcia. O jutrzejszym konkursie alchemicznym nie myślał, chociaż z każdą godziną nerwy wzrastały. Ostatecznie nie spał, przez całą noc wertując podręczniki alchemiczne w poszukiwaniu skutecznych wskazówek i sztuczek. W końcu zasnął z głową w książkach. Obudził się na kilka godzin przed ostatecznym konkursem, ubrał pospiesznie uniform Wyższej Rzeszowskiej Akademii Alchemicznej i wybiegł z pokoju nie jedząc nawet śniadania.

Oczekiwanie w poczekalni hali konkursowej było dla niego męczarnią. Osobiście zawsze chciał być w tym budynku. Ściany wspomagane magią przed nieszczęśliwymi wypadkami, mnóstwo dróg ewakuacyjnych i służb neutralizujących. Nie wszystkie olimpiady alchemiczne kończyły się szczęśliwie.

Głos zapowiadającego widowisko rozbrzmiał w sali za ścianą. Amoniak oczekiwał na swoje imię wezwane przez spikera. A gdy to nastąpiło, pełen obaw ruszył do głównej hali. Wchodził na podest z coraz większą tremą i z obawą obserwował widownię, która wiwatowała głośno spragniona widowiska. Gdzieś w ostatnich rzędach powiewała biało-czerwona flaga, co dodało Amoniakowi otuchy.

– A teraz drugi uczestnik finału – rzekł po angielsku prezenter. – Trzykrotny zwycięzca poprzednich edycji... Towarzysz Alchemik!

W hali rozległ się hymn ZSRR, a na podest raźno weszła tajemnicza, zamaskowana postać w czerwonej zbroi. Ukłonił się publiczności, podniósł rzucone w jego stronę kwiaty i podszedł do rywala uścisnąć mu dłoń.

– Niechaj wygra najlepszy – rzucił po polsku w jego stronę.

Obaj alchemicy zajęli swe miejsca przy stanowiskach, a spiker wrócił od stanowiska sędziowskiego.

– Pierwszym zadaniem alchemików będzie utworzenie Kamienia Filozoficznego z czterech kasztanów, butelki denaturatu, czterech gramów mąki oraz dwóch witek brzozowych – rzekł z nieskazitelnie białym uśmiechem. – Czas zacząć konkurs!

Alchemicy spojrzeli na składniki i rozpoczęli tworzenie przedmiotu. Pierwsze zadanie jednomyślnie uznawali za dość trudne, chociaż możliwe do wykonania. Towarzysz zabrał się za ścieranie witek brzozowych na tarce do owoców, podczas gdy Amoniak wyłupywał środek z orzechów, aby wrzucić je do miski z denaturatem. Publiczność szalała...


W willi na przedmieściach Sankt Petersburga hrabia Wasilij Wasyl Żygutek nerwowo przygryzał ołówek wpatrując się w drzwi do swojego gabinetu. Nogi oparł na blacie o mało nie strącając zdjęcia swojej czwartej kochanki. Myślał gorączkowo, czy aby nie sięgnąć po fajkę i paczkę z tytoniem, co mogłoby go uspokoić, a także zakończyć krótkotrwały odwyk. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi, na które Wasilij tak wytrwale wyczekiwał.

– Wejść – rzekł surowo.

Do środka wszedł lokaj na swoich nóżkach z wykałaczek. Służący nie był człowiekiem, lecz ludzikiem zrobionym z kasztanów i powiększonym kilkunastokrotnie, co stanowiło pokaz mocy Żygutka. Odzywał się nacięciem w miejscu głowy.

– Przybył pański gość – rzekł głosem przypominającym pocieranie dwóch kawałków drewna.

– Wpuść go – odpowiedział niecierpliwie hrabia.

Do biura wpadł błyskawicznie młody mężczyzna. Na sobie miał obcisłe czarne ubranie, wręcz identyczne z tym, w które ubrany był nocny gość Amoniaka. Bo była to ta sama osoba.

Serscull! Co z twoją misją!? – rzucił natychmiast Żygutek.

– Zauważył mnie, jest sprytny – odrzekł od wejścia Serscull.

Hrabia pokiwał głową głęboko zatroskany i zapadł się nieco w fotelu. Dla ich dobra nie może porzucać swojej misji, musi doprowadzić wszystko do właściwego końca. Gdyby tylko wiedzieli, jakie niebezpieczeństwo wisi nad tą dwójką alchemików. Wasilij skoczył raptownie do przodu, przewracając biurko. Serscull wzdrygnął się wybudzając z zadumy.

– Co znowu zrodziło się w twojej głowie? – rzekł biernie obserwując spontaniczność hrabiego.

– Dotychczas nie mogliśmy wykonać misji incognito, tak? – spytał Wasyl na wpół do siebie.

Serscull pokiwał głową. Usiłowali już pięć razy schwytać Towarzysza Alchemika i trzy Amoniaka, a jak dotychczas żadna z tych prób nie przyniosła sukcesu.

– No tak, o ile dobrze pamiętam to już... – zaczął Serscull.

Wasilij uderzył pięścią w otwartą dłoń.

– Czas przejść od słów do czynów! – zakrzyknął.

Serscull westchnął, gdyż wiedział czym kończą się zwykle pomysły hrabiego.


Towarzysz Alchemik stał nad swoim roboczym stanowiskiem i głowił się nad zadaniem. Kamień Filozoficzny, który miał przybrać głębokiej zieleni, wyglądał raczej jak kawałek węgla. Kątem oka dojrzał, że Amoniak również ma problemy, gdyż jego dzieło przypomina grudkę gliny. Rosyjski Alchemik zdjął hełm i podrapał się po głowie. Robił trudniejsze rzeczy – chociażby miksturę pomniejszającą w przedszkolu, którą wywołał swoją drogą niemałe zamieszanie.

Tymczasem zbliżali się do końca pierwszej części. Już prezenter podchodził do stanowisk, gdy sklepienie hali poderwało się gwałtownie, zasypując publiczność kawałkami gruzu i śniegu. Nad zebranymi ukazał się olbrzymi robot o bardzo opływowych kształtach. Po odrzuceniu dachu na bok, sięgnął po dwóch alchemików, jednocześnie rozgniatając przypadkowo prezentera. Pochwycił ich, położył na dłoni i prędko ruszył z miejsca konkursu. Na drodze mecha stanęły czołgi, lecz nie atakowały jakby obawiając się pewnej przegranej.

Amoniak i Towarzysz Alchemik ze zdziwieniem obserwowali, jak po niecałej godzinie robot zbliża się w stronę małego dworku między wzgórzami. Dłoń maszyny kołysała nimi na boki, co sprawiało wrażenie łodzi kołyszącej się na morzu. Dlatego dwaj alchemicy z ulgą przyjęli postawienie ich na twardym gruncie. Z pałacyku wypadła postać w długim płaszczu, która uniosła dłoń do pozdrowienia.

– Witajcie mili goście, przepraszam za brutalne porwanie – rzekł.

– No właśnie... – odpowiedział Amoniak.

– Kiedy tylko poznacie powody, inaczej spojrzycie na tą sprawę – powiedział nieco zdenerwowany hrabia. – Jestem Wasilij Żygutek, włodarz tych włości, a w robocie siedzi imć B. Serscull.

Mech pomachał im ręką, z której ściekały resztki prezentera.

Hrabia Wasilij zabrał ich do swojego gabinetu, gdzie przy stole mogli wypić po szklance herbaty z kilkoma kroplami spirytusu. Po chwili Żygutek przeszedł do sedna sprawy;

– Możecie wierzyć, lub nie, lecz uratowaliśmy was przed ogromnym niebezpieczeństwem – zaczął.

Przerwał natychmiast słowa sprzeciwu alchemików.

– Czy wiecie co to Nonsensopedia? – spytał nachylając się w ich stronę.

Rozdział 2: Na zachodzie spokojnie...[edytuj • edytuj kod]

Francuską puszczą wędrował sobie mag. To był prosty czarodziej, specjalizujący się w magii jasnej. Nie miał określonego celu, więc zaraz po uzyskaniu licencji, wybrał się na daleką wędrówkę, gdzie parał się wybranymi zajęciami. Tym razem nie poszukiwał odpowiedniego zadania, godnego własnych umiejętności. Zwał się Ełek i pochodził gdzieś z Polski, choć większość życia spędził w Finlandii.

Gdy tak szedł podziwiając dziką naturę, dojrzał w oddali dość dużą tawernę. Właściciel musiał być bogaczem, gdyż ten szlak handlowy był często uczęszczany przez wielu podróżników. Ponieważ Ełkowy żołądek domagał się jedzenia, jak i zapasy wydawały się szczupleć, mag uznał za dobry pomysł zatrzymanie się w tawernie. Wszedł do środka i poczuł się bardzo przyjemnie. W środku panował zapach świeżo ściętej sosny oraz gotowanego mięsa, a także wyższa niż na zewnątrz temperatura, pozwalała się zrelaksować. Oprócz Ełka, w tawernie znajdowało się kilku wędrowców, których spokojne zachowanie nie wzbudzało podejrzeń. Tego typu zajazdy miały reputację całkowicie neutralnych i gościły ludzi z każdej walczącej strony. Mag zamówił prosty obiad i po jego uzyskaniu, natychmiast zabrał się do konsumpcji.

– Nie może być! – krzyknęła dość głośno postać przy pobliskim stole, lecz natychmiast ucichła.

Ełek kątem oka spojrzał na trójkę gości. Po symbolach na ubraniach poznał, że są to dwaj Wikianie i jedna Wikianka. Jeden chyba należał do organizacji Nonsensopedia, a przynajmniej wskazywał na to symbol Wielkiego Ziemniaka na skórzanych rękawicach. Ełek pokiwał głową ze smutkiem wspominając ostatnie wiadomości, jakie docierały do ludzi. Wielu Wikian zginęło, gdy zarząd Wikipedii na siłę próbował włączyć Wikię w swoją strukturę. Podobno to oni wspierali wandalską partyzantkę. Mag całym sercem był po stronie Wikian, jako że brzydził się przemocą. W tym momencie do tawerny weszła trójka przybyszów w pełnych zbrojach. O wilku mowa – pomyślał ponuro. Byli to Wikipedyści – elitarny oddział paladynów. U boku nosili miecze, którymi mogliby rozciąć na pół konia z jeźdźcem. Ełek słyszał jeszcze o innych profesjach wewnątrz Wikipedii – byli inkwizytorzy, czarnoksiężnicy, strzelcy i mnóstwo różnych indywidualności. Osobiście nie chciałby spotkać biurokratów, gdyż oni charakteryzowali się ogromną potęgą i... równie dużym sadyzmem.

Wikipedyści rozejrzeli się po zebranych. Wikianie przygarbili się w stronę stołu, lecz jeden z paladynów z głośnym śmiechem wskazał ich ręką. Rycerze sięgnęli po miecze, goście nagle zaczęli wychodzić z tawerny, a Ełek wciąż siedział starając się nie mieszać. Wikianie odskoczyli chwytając za miecze i, w przypadku Nonsensopedysty, za dwa sztylety. Mag szybko ocenił ich szanse i obliczył na zero procent, choć może mają jakiś plan. Jeden z Wikipedystów zamachnął się mieczem w ich stronę, na co młoda dziewczyna uchyliła się zręcznie i rzuciła z mieczem do szyi paladyna. Niestety nie zauważyła dwóch pozostałych. Drugi rycerz pochwycił ją za szyję, a następnie z ogromną siłą cisną w stronę ściany. Wikianka padła bez życia. To wzburzyło krew w Ełku. Wstał, odrzucił krew, szkarłatna peleryna załopotała mu złowrogo.

– Kobietę? Ty bestio! – krzyknął.

Miał już przygotowany czar. Wyciągnął obie dłonie przed siebie i kula energii wystrzeliła spomiędzy nich, pozbawiając zabójcę głowy. Gdy obficie krwawiące truchło upadło, Ełek zauważył jak dwaj pozostali Wikianie z rozpaczą rzucają się niczym węże na napastników. Mag przetoczył się do przodu, co pozwoliło mu uniknąć płaskiego cięcia mieczem paladyna. Szybko wygrzebał z pamięci pierwsze lepsze zaklęcie i rzucił je w stronę Wikipedysty. Rycerz zamienił się w kurczaka. Tymczasem Wikianie usiłowali pobić dowódcę tego zwiadu. Jeden z nich miał nieszczęście nadziać się na miecz przeciwnika, wykorzystał to, pozostały przy życiu, Nonsensopedysta. Wbił oba sztylety w przerwę między hełmem a kołnierzem zbroi. Trzymał tak, aż rycerz osunął się na podłogę. Przez chwilę Ełek i Wikianin patrzyli na siebie ze zmęczeniem. W końcu ten drugi podszedł i wyciągnął rękę w stronę maga.

– Dzięki za pomoc, gdyby nie ty... nie wiem jakby to się skończyło – rzekł. – Swoją drogą Sami jestem.

– Ełek – mag uścisnął dłoń Nonsensopedyście. – Należysz do Nonsensopedii?

Sami usiadł przy stole, a w ślad za nim poszedł Ełek.

– Nie ma Nonsensopedii – zaczął ze smutkiem Sami. – Obawiam się, że to już koniec.

Ełek spojrzał smutno w stół.

– Ale przecież wciąż są przetrwali Nonsensopedyści – odrzekł.

– Owszem, są, ale bez zarządu niewiele zdziałają – powiedział Sami wpatrując się w las za oknem.

– A co jeśli we dwójkę spróbowalibyśmy zebrać ich wszystkich w jedną grupę? – spytał Ełek. – No i czy mógłbym... wstąpić do waszej Organizacji?

Sami wpatrywał się dalej w okno. Po kilku minutach przypomniał sobie o rozmowie.

– Że co mówiłeś? – zaczął. – A! Chcesz do nas dołączyć?

– No... też... – odpowiedział mag.

– Chyba nie trzeba przeprowadzać żadnych rytuałów – powiedział Sami z lekkim uśmiechem.

Podał magowi plakietkę przedstawiającą Wielkiego Ziemniaka. Ten przypiął ją sobie na kamizelce.

– Od teraz jesteś z nami Ełku – powiedział poważnie Sami. – Pamiętaj o zasadach, regulaminie i odpicuj sobie stronę użytkownika.

Ełek miał się zapytać, gdzie znajduje się strona użytkownika, lecz nie zrobił tego. Oboje wyszli w końcu z tawerny na świeże powietrze.

– No to teraz na północ chyba... – zaczął Sami.

Gdy Ełek próbował ruszyć do przodu, zauważył, że jego nogi stały się ciężkie niczym ze stali. Nonsensopedysta też chyba nie mógł się ruszyć. Z lasu wyłoniła się wysoka postać mężczyzny w obcisłym, skórzanym stroju. Na piersi miał srebrną wstęgę, która stanowiła o randze Wikipedysty. Wymierzył w nich różdżką i zbliżył.

– Gorzej już być nie może... biurokrata – stwierdził ponuro Sami.

– Gdzie to się wybieraliście, gałgany? – spytał biurokrata lekko sepleniąc i palcem muskając nos Ełka.

Było gorzej. Natrafili na biurokratę – geja.

Rozdział 3: W centrum też spokojnie...[edytuj • edytuj kod]

Słońce prażyło na wybrzeżu Morza Martwego, co nie było niczym nowym, gdyż zawsze panował tam upał. Zwykle w takich miejscach panoszyło się mnóstwo plażowiczów, aby wystawiać swe obleśne ciała na działanie światła słonecznego. Jednak liczne piaskowe doły, zamieszkiwane przez krwiożercze, olbrzymie żuki, skutecznie niweczyły chęci turystów. Z jednego takie doła wyszła zakrwawiona postać w podartym ubraniu. Był to Terrapodian, który miał nieszczęście trafić na tą pułapkę. Spojrzał na swoje obrażenia i utwierdził w przekonaniu, że jest kompletny. Wstał, ruszył chwiejącym krokiem w stronę jaskiń, nucąc pod nosem piosenkę Always look on the Bright Side of Life.

Gdy zbliżył się do skalistej groty, wytrzeźwiał. W środku nie było nikogo, a przecież wyraźnie pamiętał, że mieli nawiedzić to miejsce, aby zgłębić tajemnicę bluźnierczego kodu. Czyżby coś się stało? A może zostawili go tu? Nie, na pewno by tak nie zrobili.

– Hejo! – zawołał Terrapodian.

Nie odpowiedziało mu nawet echo. Postanowił więc wejść do środka. Sięgnął po kuszę i załadował bełty. Przeszedł w głąb jaskini, lecz po drodze panowała pustka. W końcu natrafił na owy legendarny kod.

– Heh, on naprawdę jest bluźnierczy – stwierdził obserwując napisy na ścianie.

W tym momencie poczuł na swoim gardle zimne ostrze.

– No, no, któż to przybył?

Terrapodian zidentyfikował ten głos, jako należący do ZelDeleta. Po chwili na miejsce przybiegł Ziomek, a właściwie jego avatar – Neutron. Był cały mokry.

– A tobie co? – zapytał Zel.

– Dopiero, co wyszedłem z morza – wydukał.

Jednak uśmiech mu się rozszerzył, gdy zobaczył schwytanego Terrapodiana.

– Dzięki temu kąskowi możemy wiele dokonać – powiedział.

Zel odwrócił Nonsensopedystę na przeciw siebie. Wówczas Terrapodian zauważył, że ZelDelet jest trupem. Niezwykle blady, wręcz zielonkawy, z otwartym cięciem na piersi i rozdartą w tym miejscu koszulą. Wiele musiało się dziać przez ostatni czas.

– Weźmiemy cię jako okup – rzekł. – Zobaczymy kto teraz będzie górą.

Potem zaczął się opętańczo śmiać. Pachniało od niego zgnilizną jeszcze bardziej.


Wędrówka do Polski zajęła im około tygodnia. Przez ten tydzień ZelDelet i Neutron mieli na oku Terrapodiana praktycznie ciągle. Nonsensopedysta musiał również znosić ich chore opowieści oraz marzenia, o których mówili przy ognisku. Było to największą torturą, jaką przeżył w swoim życiu. Oni wiedzieli o tym dobrze, dlatego często trzymali go blisko siebie, aby wyraźnie wszystko słyszał.

Od kilometra do siedziby głównej Nonsensopedii zauważyli, że coś jest nie tak. Ziemia była jakby wypalona, a także wyjałowiona do gruntu. W pobliżu trzymały się jedynie uschnięte drzewa. Im bliżej do centrum, tym więcej było gruzów, zniszczonych maszyn i porzuconego oręża. Jednak najgorsze spotkało ich na terenie siedziby. Na miejscu niegdyś wielkiego, wspaniałego budynku, stały ruiny. Ktoś doszczętnie zniszczył budowlę.

– Co jest... u diabła? – szepnął ZelDelet.

W pobliżu dosłyszeli odgłosy walki, w stronę których natychmiast pobiegli. Na miejscu dwaj Nonsensopedyści walczyli z grupą wandali. Wygrywali. Terrapodian rozpoznał ich obu. Jakub910 zwany również Kubbozem był tym z elektronicznymi wszczepami. Dwa karabinki maszynowe, którymi właśnie się posługiwał, siały śmierć wśród przeciwników.

Kubboz trafił do Nonsensopedii dosłownie z kosmosu. Przez lata był międzygalaktycznym wędrowcem i w pewnym momencie jego pojazd uległ zniszczeniu akurat ponad Ziemią. Rozbił się gdzieś w USA, a że nie posiadał części zastępczych musiał tutaj pozostać do uzyskania nowych. Tak się złożyło, że natrafił na Wikian z którymi się związał, przez co postanowił zaaklimatyzować się tu na dłużej. Dzięki znajomości najnowszej technologii jego wkład został uznany za ogromny.

Drugim Nonsensopedystą, który częstował granatami wandali, był Ptok Bentoniczny. Niezwykle pracowity i ambitny. Zbyt ambitny. Ta cecha stawiała go często przeciw zarządowi, lecz dotychczas nie przekraczał pewnej granicy.

– Co tu się stało, do cholery! – krzyknął Neutron, gdy tylko Nonsensopedyści położyli wszystkich wandali.

– To przecież ZelDelet! – odkrzyknął Ptok.

– Analizowanie celów... istotnie, ponadto jest tu również Neutron – stwierdził Jakub910.

Wymierzyli broń w stronę złych charakterów. Terrapodian poczuł jak nóż ponownie naciska mu na szyję.

– Odpowiedzcie, albo go zabijemy – zasyczał ZelDelet.

Kubboz i Ptok jeszcze chwilę celowali w ich bronią, ale po chwili ją opuścili.

– To Terrapodian – stwierdził Jakub.

– Chcecie wiedzieć? – rzekł ponuro Ptok.

Usiadł na pobliskich gruzach.

– Zaatakowała nas Wikipedia – zaczął.

Trójka spojrzała na Bentonicznego z zaskoczeniem i niedowierzaniem.

– Tak, Jimbo Wales rozpoczął akcję wchłaniania Wikii, gdyż chce zrobić z Wikipedii jedyne źródło wiedzy – dodał Kubboz. – Ponadto kieruje nim zemsta za czyny, których dokonał niegdyś Yossarian.

– Zaraz... przypominam sobie! – Zel uderzył się wolną dłonią w czoło. – To oni mnie zabili i porwali cały zarząd!

Jakub910 pokiwał smutno głową. Neutron spojrzał na szefa z mieszaniną zdziwienia oraz podziwu.

– Skoro jesteś martwy, to jak możesz wciąż żyć? – zapytał.

Nim jednak ZelDelet zdołał odpowiedzieć, Ptok wstał i zaczął śmiać się demonicznie.

– Nie ma zarządu... – szeptał gorączkowo.

Wyciągnął zza pasa pistolet, który wycelował w stronę Jakuba.

– A więc teraz my będziemy zarządem! – krzyknął.

Terrapodian zaklął, Jakub910 nawet nie uniósł broni. Zel zaśmiał się i rzekł;

– Wiedziałem, że masz jaja, Ptok!

– Ty zdrajco... – wycharkał Terrapodian. – Nie dość, że robiłeś z siebie Jezusa...

Odniósł się do pewnego wydarzenia, kiedy Ptok obraził się na zarząd i część Nonsensopedystów, ponieważ ci nie chcieli mu dać praw sysopa. Wyszedł z pokoju by pojednać się ze wszystkimi, gdy zgłodniał. Przez ten cały czas stawiał siebie na stanowisku męczennika.

– W pobliżu, w byłej siedzibie WikiHumoru działa Telefon, możemy się do niego zgłosić, razem staniemy na czele zarządu Nonsensopedii i dołączymy się do armii Walesa. Otrzymamy wysokie stanowiska – rzekł Ptok.

– Telefon żyje?! – wykrzyknął jednocześnie Terrapodian i ZelDelet.

– Żyje, jedynie odrodził się w ciele...


...kapibara siedziała sobie za biurkiem. Nie była to zwykła kapibara, lecz inkarnacja Telefona, który zginął podczas bitwy o Fantasypedię. Jako odrodzony, nauczył się mówić i wkrótce został jednym z najbardziej zasłużonych członków Wikipedii. To on pomógł w szybkim rozprawieniu się z Nonsensopedystami, a potem kierował działaniami tłumiącymi partyzantkę nonsensopedyjną. Przede wszystkim miał zadbać o zabezpieczenie ruin, gdyż w środku wciąż znajdowały się cenne artefakty. Ponadto posyłał swoje marionetki, jako szpiegów, by śledziły wszelkie ślady przetrwałych Nonsensopedystów.

Telefon śmiał się świszcząco. Był geniuszem zła. Rządził.


W tym momencie Ptok spojrzał na coś za plecami Zela. Krzyknął raptownie;

– Uciekajmy!

– Ale jeńcy... co z nimi? – spytał Neutron.

– Zostawcie, innym razem dorwiemy!

Trzej napastnicy rzucili się do biegu. Jakub910 podniósł równie szybko karabinki i strzelił serią w stronę uciekających spiskowców. Nie trafił. Za to Neutron potknął się o wystający korzeń i padł jak długi. Wkrótce zjawiło się to, czego Bentoniczny tak bardzo przestraszył. Przybiegło bowiem około trzydziestu Nonsensopedystów na słoniach, uzbrojonych po zęby w broń różnego kalibru. Ogromna masa stłoczyła się wokół Terrapodiana i Kubboza. Jedno ze zwierząt przypadkowo nadepnął na głowę Neutrona. Dowódca oddziału podjechał do nich i zsiadł ze zwierzęcia;

– Adi'Ikojodurtytubnoiudex do usług – rzekł przekrzykując hałas robiony przez słonie. – Mówcie mi po prostu Adi'i. Kogo przegoniliśmy?

– ZelDeleta, Neutrona, który chyba już nigdzie nie pobiegnie i... Ptoka – powiedział Terrapodian masując gardło.

– Ptok, Ptok zdradził! – krzyknął Adi'i. – Hajże na Ptoka!

– STOP! – Terrapodian zwrócił się do ruszających w pogoń. – Mamy inne ważne zadanie.

Adi'i spojrzał na Nonsensopedystów.

– Przypuszczam jakie... – rzekł spokojnie. – Hajże na ZelDeleta!

– Nie!!! Też nie to! – krzyknął ponownie Terrapodian.

– A więc jakie? – spytał Adi.

– Uwolnić zarząd...

Rozdział 4: Jeńcy[edytuj • edytuj kod]

Kolumna sześciu jeńców posuwała się powoli między wzgórzami. Straż Wikipedii była dość silna, aby zakładnicy nie próbowali uciekać. Na czele szła wampirzyca Angela, która jeszcze niedawno była uważana za jedną z najbardziej zasłużonych dla Wikii osób. Należała do zarządu głównego. Ponieważ była martwa nie potrzebowała odpoczynku, więc postoje były krótkie. Jednak uwięzieni Nonsensopedyści jakoś się trzymali. Była tam milcząca od pojmania Szoferka, Artur von Fornal, który poszukiwał słabych punktów eskorty, wrogo nastawiony do Wikipedystów Hani.MD, narzekający Kompressor oraz spokojny Michalwadas. Był też Sir Damiinho Alourus de Pertzivall, który nie tyle milczał, co z uśmiechem obserwował otoczenie. Czasami pokazywał język, gdy ktoś się o coś go pytał. Stanowił archetyp optymisty. Wierzył, że wkrótce wszystko potoczy się właściwym torem. Właściwie był tego pewien.

Skierowali się bardziej na zachód i po piętnastu minutach Dami stwierdził, że powoli zanikają pagórki, a teren robi się bardziej płaski. W oddali majaczyły trzy domki, na które zaczęli się kierować. Otoczone były z jednej strony lasem, a gdy przybyli dalej, Dami dojrzał również staw za domami. Zachodzące słońce tworzyło w ten sposób niesamowity widok.

– Ponoć prowadzą nas w stronę Alp – szepnął Michalwadas do Damiego.

Damiinho uśmiechnął się – nigdy nie był w Alpach. Angela wyprzedziła eskortę i pobiegła w stronę domków. Po chwili wróciła.

– Właściciel pozwolił nam się zatrzymać – powiedziała. – Zostaniemy tam do rana.


Zagonili ich do budynku służącego niegdyś za stajnię. Ściągnęli więzy z nadgarstków, jednak przed drzwiami postawili straż. Dostali jedzenie i mogli spędzić kilka godzin na rozmowie.

– Prowadzą nas do przyczółka Wikipedii w Alpach Szwajcarskich – rzekł Hani spacerując dookoła Nonsensopedystów. – Musimy jakoś im się wyrwać!

– I co niby zrobisz? – spytał ponuro Kompressor. – Sam widziałem jak Angela rozprawiała się z Wikianami, tymi na których się natknęliśmy gdzieś w Turcji.

– A co ty sądzisz o tym, Szoferko? – Hani zbliżył się do szefowej.

Szoferka wciąż milczała. Zginała i prostowała palce, a mięsień na jej szczęce drgał lekko. W tym momencie do środka weszła nowa postać. Był to właściciel tych domów – młody mężczyzna w podartych, acz charakterystycznych dla bogaczy, szatach. W rękach trzymał tobołek, z którego wystawały fiolki. Zbliżył się do Nonsensopedystów.

– Spokojnie, swój – szepnął i pokazał noszony na szyi łańcuszek z Wielkim Ziemniakiem. – Jestem Cerber, szaman.

– A! To ty jesteś Cerber – powiedział rozpromieniony Damiinho. – Witam!

– Wiem jak was uwolnić! – rzekł szaman, a następnie wyciągnął z tobołka komplet mikstur. – Wypijcie to, a staniecie się niewidzialni. Uśpiłem uwagę Wikipedian podrzucając im chodliwe hasło na SDU. Prześlizgniecie się między nimi niepostrzeżenie.

Wypili.

– Hmm, myślałem, że będzie niesmaczne, a smakuje jak woda – stwierdził Michalwadas.

Cerber spojrzał na fiolkę z pozostałą miksturą i zbladł.

– Bo to jest woda – rzekł przepraszającym tonem. – Musiałem zostawić właściwe fiolki w domu.

Szoferka prychnęła.

– Ale mam inny sposób, tylko że pójść ze mną mogą jedynie dwie osoby – rzekł szaman.

– Weź Haniego i Damiinho – Szoferka wstała i zrobiła kilka kroków odwróciwszy się tyłem do reszty. – Dami się przyda, a Haniego mam dość.

Cerber pokiwał głową, złożył dłonie i wypowiedział kilka dziwnych słów. Obok pojawiły się klony Pertzivall'a oraz Haniego.

– Jestem najlepszy – stwierdził klon Damiinho.

– Na kolana, chamy – rzekł klon Haniego.

– Nieźle – gwizdnął z podziwem Artur.

– Dzięki temu nie zauważą zniknięcia dwóch zakładników – dodał Cerber.

Wyszli na zewnątrz omijając czterech strażników, którzy kłócili się używając jedynie światłych słów, oraz zwrotów grzecznościowych. Zabrali im dwa miecze, w zastępstwie tych przetrzymywanych przez Angelę. Szaman stanął na wzgórzu i raptownie zmienił się w dużego trzygłowego psa o smolistej sierści. Wskazał jedną z głów na swój kark, co jednoznacznie wskazywało czego oczekuje.

– Nie, no bez przesady! – zbuntował się Hani.

Dami uśmiechnął się i bez słowa usiadł na nietypowym wierzchowcu. Hani musiał postąpić podobnie. Cerber pobiegł z jeźdźcami w stronę Polski.


Biurokrata – gej prowadził za sznur Ełka i Samiego. Na rękach mieli kajdanki z różowym futerkiem i przez cały czas niewoli znosić musieli niewybredne docinki ze strony nadzorcy. Sami kilkakrotnie bronił się przed wszędobylskimi dłońmi homoseksualisty, a Ełek pewnej nocy widział jak biurokrata ściska poduszkę wymawiając jego imię. Cokolwiek czekałoby ich na końcu, chcieli się tam znaleźć.

Większą część drogi przejechali pancernym pojazdem, lecz końcowy etap przeszli pieszo. Było ciemno, więc Sami i Ełek nie zauważyli nawet jak trafili w pobliże trzech domów. Na spotkanie wyszło im dwóch rycerzy.

– Dzięki za kolejną dwójkę – rzekł pierwszy z nich. – Teraz możesz sobie iść gdzie chcesz.

Wziął zakładników i spojrzał na nich z litością. Widocznie mieli podobne opinie co do owego biurokraty.

– A może ja przenocuję u was? – spytał zaczepnie.

– Kurwa... – szepnął odprowadzający ich Wikipedysta.

– Nie, bo my mamy... ten... szczury w pokoju! – zaczął drugi z nich.

Dwójka Nonsensopedystów trafiła do stodoły, w której znajdowało się już reszta.

– Spać! Jutro idziemy do Szwajcarii! – paladyn brutalnie rzucił ich na środek.

– Cześć wszystkim – rzekł do zebranych Sami, gdy tylko wstał z ziemi.

– Cześć Sami – odrzekł Kompressor i Michalwadas.

– Jestem najlepszym administratorem na świecie – dodał klon Damiego.


Zbliżał się już poranek, a Cerber wciąż biegł niosąc na sobie Haniego i Damiinho. Jednak i na niego padło zmęczenie. W kącikach trzech pysków pojawiła się piana. Demoniczna metamorfoza padła w końcu do przodu zrzucając dwójkę Nonsensopedystów. Szaman wrócił do swojej ludzkiej postaci i jeszcze przez chwilę leżał na trawie brzuchem do dołu. Hani wyciągnął z jego tobołków bukłak z wodą i wepchnął dość brutalnie w jego usta. Cerber wypił kilka łyków, odetchnął głęboko, po czym podniósł się.

– To koniec, dalej tak nie pobiegnę – rzekł.

Damiinho zaczął węszyć i rozglądać się po horyzoncie.

– Według mnie jesteśmy gdzieś w Czechach – rzekł wykorzystując swoje zmysły geograficzne.

– No to całkiem blisko, ale bez transportu – stwierdził Hani Master of Domination. – Mimo wszystko należy dotrzeć po posiłki jak najszybciej!

– Chyba obejdzie się bez – stwierdził Sir Damiinho wpatrując się w dal.

Na horyzoncie majaczyły dziwne kształty, które wzbijały w górę tumany pyłu. Początkowo de Pertzivall uznał to za gromadę zwierząt i wiele się nie pomylił. Były to słonie – dużo słoni!

– Cholera, musimy się gdzieś ukryć! – krzyknął Hani.

Odwrócili się dookoła, lecz w pobliżu nie było żadnych drzew, budynków, płaska przestrzeń była dookoła. A tłum zwierząt zbliżał się.

– Już po nas – stwierdził Hani.

– Nie, musimy uciekać – odrzekł Cerber wstając z ziemi.

– Nie zdążymy – wyszeptał MoD.

Tymczasem z naprzeciwka na niebie majaczył zupełnie inny kształt. Coś leciało w ich kierunku, jakiś ogromny śmigłowiec. Damiinho spojrzał w pozostałe strony, czy aby stamtąd również nic nie nadchodzi, lecz tamtejsze tereny były wolne. Przydałoby się chociaż trochę gapiów, aby sprawiać pozory normalności.

A jednak słonie zamiast rzucić się na nich w amoku, zwolniły zataczając wokół trójki coś na kształt półkola. Ponadto na zwierzętach ktoś siedział. Sir Damiinho zaśmiał się głośno, gdy dojrzał charakterystyczne dla Nonsensopedystów pozdrowienie.

– Wy zawsze lubicie mocne wejścia – rzekł w ich stronę.

Na czoło wyszły trzy słonie niosące Adi'ego, Terrapodiana i Kubboza.

– Pozdrawiamy cię, sir Damiinho Alourus de Pertizivall i ciebie, Hani Mistrzu Dominacji, oraz ciebie Cerberze – rzekł na jednym tchu Adi'i.

– Joł, Adi! – odkrzyknął Dami. – I ty Terr, i ty Kubboz!

– Analiza pamięci... doszły nas słuchy, że potrzebujecie pomocy – powiedział Jakub910.

– My nie, ale wciąż część Nonsensopedystów jest uwięziona – odrzekł. – Powinni już teraz być w Szwajcarii.

Nonsensopedyści zeszli ze słoni, aby zrobić sobie przerwę. W tym momencie nadleciał ogromny śmigłowiec, o którym zdążyli już zapomnieć. Nie atakował ich jednak. Wylądował w pobliżu, płosząc słonie. Z maszyny wysiadły cztery osoby i zbliżyły się do Nonsensopedystów. Pierwszą dwójkę rozpoznali dość szybko, jako że byli znanymi działaczami w Organizacji. Był to hrabia Wasilij Żygutek, herbu Koziogłowy, oraz By Serscull bez herbu. Za nimi niepewnym krokiem szli alchemicy – Amoniak, oraz Towarzysz Alchemik.

– Pozdrawiamy cię... – zaczął hrabia.

– Dobra, dość – przerwał mu Hani. – Cześć Wasyl i Serscull.

Zebrali się w kółku, aby dopowiedzieć sobie wydarzenia ostatnich dni. Bardzo zirytował bohaterów fakt zdrady Ptoka, oraz powrót Zela z Ziomkiem. Podjęli również plan odbicia jeńców.

– Czyli Wasilij, Amoniak, Towarzysz Alchemik, Kubboz oraz Cerber atakują z helikoptera, a reszta wyrusza na słoniach? – potwierdził Hani. – No to może być.

– Ja już szykuję mikstury lecznicze – rzekł Amoniak grzebiąc w zasobniku.

– A ja wykombinuję mikstury uzupełniające manę – dodał Towarzysz Alchemik obserwując poziom płynów w retorcie.

– Byłem kiedyś magiem, więc mogę walić ze spelli – stwierdził Terrapodian.

– A ja będę walił ze sworda – dodał Hani.MD.

Kubboz nic nie wyrzekł, a jedynie ładował magazynki. W tym momencie Wasilij wstał i krzyknął;

– OK, dość tych narad, czas działać – rzekł, po czym krzyknął. – WAAAAAAAAASIIIIIIIIIIIILIIIIIIIIIIIIJ ŻYYYYYYGUUUUUUUUUUUTEEEEEEEEEEEK!!!

Biegiem ruszył w stronę helikoptera. Reszta wstała raptownie.

– Mój Boże, on już pobiegł – wyszeptał Adi'i.

– Czyli czas już ruszać – stwierdził wesoło Damiinho.


Słonie bardzo męczyły się, aby przekroczyć Alpy. Górzysty teren nie był stworzony dla tych zwierząt. Lecz dla zdeterminowanych Nonsensopedystów nie było rzeczy niemożliwych. Uzbrojeni po zęby kierowali się w stronę, gdzie według wszelkich danych znajdowała się twierdza Wikipedii. Rzeczywiście, natknęli się na nią. Zbudowana był na zboczu góry Mont Blanc. Wielka kula na szczycie budynku połyskiwała wyraźnie w świetle słońca. Wędrowców przycisnęła swoim rozmachem. Przystanęli, aby oczekiwać na kolejny punkt planu.

Oczekiwany helikopter nadleciał z tej samej strony, od której przeszli. Podleciał do twierdzy i rozpoczął ostrzał z rakiet. Gdy pociski się skończyły, w ruch poszły karabiny mające na celu zniszczenie wikipedyjnej artylerii. W tym samym momencie Nonsensopedyści ruszyli na główne wrota budynku.

– Przyjaciele i przyjaciółki, dziś wieczorem będziemy żreć kolację w piekle! – zakrzyknął Hani.MD.

Po ostrzale helikopter osiadł na dachu zamku, a znajdujący się w środku Nonsensopedyści, otworzyli klapę prowadzącą do dolnych partii. Stanowili siłę uderzeniową, która na celu miała uwolnienie jeńców. Natomiast raptowne natarcie słoni zniszczyło bramę wejściową i umożliwiło wtargnięcie żołnierzy do środka. Pozostawili słonie na zewnątrz, a sami wpadli do środka. Rycerze Wikipedii początkowo byli zaskoczeni, co Nonsensopedyści skwapliwie wykorzystali. Pierwsze straże padły po ostrzale, lecz kolejne posiłki zaatakowały za pomocą mieczy raniąc kilkoro z Wikian. Do walki ruszyły czary z obu stron, dotkliwie raniące uczestników walki. Nonsensopedyści powoli oczyścili główną halę i rozdzielili się na trzy grupy, z których dwie miały oczyszczać boczne korytarze. Reszta ruszyła na eksterminację w sali tronowej.


Ekipa ratunkowa zbiegała po spiralnych schodach i zatrzymała się przed wejściem na korytarz. Przeczekali, aż Wikipedyści ruszą do walki w głównych salach, a następnie pobiegli natychmiast w poszukiwaniu wieży więziennej. Po drodze nie natknęli się na żadnych Wikipedystów. Lecz po chwili usłyszeli za sobą demoniczny kobiecy głos. Z sufity zleciała wampirzyca. Niezwykle blada i koścista, o ustach szkarłatnych i z wydatnymi kłami.

– Angela! – krzyknął Wasilij. – Brońmy się.

Zaatakowała raptownie celując w drużynę. Jednak w porę udało im się uniknąć ataku. Towarzysz Alchemik zaczął żonglować kilkoma fiolkami z żółtawym płynem i począł rzucać nimi w wampirzycę. W górę raptownie buchnęły płomienie, lecz Angela uniknęła ognistej śmierci. Rzuciła się raptownie z pazurami na Towarzysza, przygniatając go do ściany. Siła uderzenia była tak wielka, że kawałki hełmu Alchemika spadły na podłogę, a on sam padł omdlały. W tym momencie Cerber zmienił się w srebrzystego wilka i chwycił Wikipedystkę za łydkę. Krew pociekła spomiędzy jego zębów. Angela krzyknęła i jęła drapać zwierzę. Amoniak wyciągnął spokojnie doniczkę z rośliną, która miała kilka macek podobnych do ośmiornicy, a ze środka wystawała uzębiona paszcza. Alchemik pocałował ją w paszczkę, a następnie wystawił w stronę wampirzycy. Macki oraz paszcza urosły kilkunastokrotnie, uwięziły ręce, a następnie roślina odgryzła głowę. Mimo to trup dalej szarpał się, więc Wasilij dobił nieumarłą pchnięciem miecza w serce.


– Słyszycie? – szepnął Michalwadas. – Chyba na górze toczy się walka.

– Wreszcie po nas przybyli – stwierdził Artur.

Siedzieli w kole, odwróceni do siebie plecami. Teoretycznie mogliby się uwolnić, lecz w pobliżu spacerowali trzej strażnicy. Jednak w pewnym momencie poczerwienieli i pozamieniali się w gromadę karaluchów. Nikogo to nie zdziwiło.

– Ha! Utajone czary – zawołał wesoło Ełek. – Zero gestów i słów.

– Świetnie, spadamy stąd – rzekła Szoferka zrzucając z rąk kajdany.

– Moment, te kajdany nie były zamknięte na klucz – zdziwił się Kompressor.

– Odpowiedź jest prosta – odrzekła szefowa, otwierając celę. – Nie chcą nam zabraniać możliwości wyrażenia siebie, a na bana nie zasługiwaliśmy w świetle regulaminu.

Wypadli z baszty i natrafili na ekspedycję Wikian walczących z kilkunastoma Wikipedystami. Wśród walczących rozpoznali Kubboza. W przerwie na przeładowanie broni zauważył ich.

– Analizowanie twarzy... Mam tutaj zapasową broń, gdy tylko wyplenimy tą hołotę, spotkamy się w głównej hali – rzekł, podał im broń, po czym dodał. – Wasz ekwipunek i zapasy Wikipedystów znajdują się w skarbcu, ale na razie nie możemy tam się dostać. Później.


Oczyszczanie twierdzy zajęło im kilka godzin. W pewnym momencie wojska Wikipedystów uciekły, zostawiając budynek wolny. Skarbiec opróżniono, rozdzielając wszystkim należne im części, a Nonsensopedyści odzyskali własny ekwipunek. Potem spotkali się w hali głównej, aby naradzić się.

– Uważajcie – rzekła Szoferka z niebezpieczną miną determinacji. – Zasięgnęłam języka i wiem mniej więcej jak sprawy się przedstawiają. W świat muszą wyruszyć cztery drużyny, aby późniejsza rewolucja mogłaby odnieść skutek mniejszymi kosztami. Słuchajcie jak brzmi plan...

Rozdział 5: Rewolucja![edytuj • edytuj kod]

...pierwsza grupa wybierze się do Norwegii, gdzie black metalowa partyzantka toczy ciężkie boje z ultrakatolicką organizacją, wspieraną przez Wikipedię – Frondą. W przyszłości black metalowcy mogą bardzo się nam przydać, a z Frondą walczyliśmy od pewnego czasu...

– Widzisz coś? – spytał Terrapodian Towarzysza Alchemika, gdy ten za pomocą lornetki obserwował góry.

Musieli odnaleźć odpowiednie miejsce do lądowania, dość blisko możliwych kryjówek black metalowców. Za sterami helikoptera siedział Jakub910, który do tej roli był wprost stworzony. Mapę analizował pilnie Sir Damiinho, ponieważ ogólnie lubił mapy, a szczególnie ich studiowanie.

– Chyba mam odpowiednie miejsce do lądowania – stwierdził po chwili Kubboz.

– Gdzie? – Dami skoczył do przodu i jedynie zręczny chwyt Towarzysza Alchemika za koszulę, ochronił Nonsensopedystę przed upadkiem w dół.

Alourus de Pertzivall zrobił groźną minę, po chwili pokazał język z uśmiechem i rzucił;

– Już widzę to, o czym mówił Jakub.

Rzeczywiście w dole widniała dolina, do której się kierowali. Terrapodian w oddali zauważył kilka odwróconych krzyży, ale nie chciał ich niepokoić. Ewidentnie byli blisko. Helikopter leniwie lądował na dość płaskim terenie. Nim śmigło przestało pracować, wokół wzbiło się w powietrze mnóstwo śniegu. Towarzysz Alchemik wręczył każdemu po dwie mikstury lecznicze, a sam przyszykował sobie kilka nietypowych, po czym nałożył na głowę już naprawiony czerwony hełm.. Jak zwykle spokojny Kubboz przypiął sobie pas z amunicją do skórzanej kurtki. Jako jedyny nie nosił nic cieplejszego. Jak mówił, jego cybernetyczne wszczepy niwelują różnice temperatury. Sir Damiinho zapiął kożuch pod samą szyję, a Terrapodian usiłował odnaleźć się w nowym image'u, gdyż jako jedyny był bliski preferencjom muzycznym Norwegom i przypominał choć trochę wikinga.

– Ten corpse paint mnie postarza, a mroczny płaszcz zimowy... przecież to śmieszne – narzekał w drodze z lądowiska.

Nie musieli szukać długo black metalowców. To oni znaleźli ich. Po chwili otoczyła ich zgraja długowłosych i niekiedy brodatych ludzi, z twarzami pomalowanymi na biało, rysy podkreślone na czarno. Co bardziej ekstremistyczni wręcz przypominali żywe trupy, część zachlapana była syntetyczną krwią. Większość miała na sobie czarne płaszcze, lecz bywały przypadki black metalowców z nagimi torsami.

– Fronda? – zapytał lakonicznie jeden z nich.

– Skądże by znowu – drużyna była jednomyślna.

– A więc za nami – rozkazał.

Nie sprzeciwili się rozkazowi. Ruszyli za nim brodząc w zaspach. Metal zaprowadził ich prosto do przywódcy, który siedział na tronie z czaszek. W pobliżu płonęły odwrócone krzyże, a na palach wisiały czaszki kozłów. Ich wódz był rosłym mężczyzną, o niebieskim corpse paincie. W ręce trzymał buławę w kształcie gitary elektrycznej.

– Jam jest God's Impaler – rzekł ochrypłym głosem. – Tu są moi bracia – Necrocannibal, Kischnackh i Shannarum. Razem gramy w zespole black metalowym od lat jak nasz ojciec i jego ojciec.

Towarzysz Alchemik położył na ziemi dary, jako wstęp do negocjacji. God's Impaler skinął na podwładnych, by zabrali przedmioty. Były to cztery sztuki starożytnych sztyletów, którymi ponoć zadźgano Juliusza Cezara, którymi poderżnięto gardło Janowi Husowi (na stosie spłonął jego brat bliźniak), których używał Rasputin i z którymi pozował do zdjęć La Vey.

– W jakim celu niepokoicie mój lud? – zapytał wódz.

– Przybyliśmy poprosić was o pomoc – zaczął Terrapodian. – Jesteśmy z organizacji Nonsensopedia i walczymy ze wspólnym wrogiem...

– Ten wróg to Wikipedia, która pomaga Frondzie – dokończył Sir Damiinho, kłaniając się do pasa.

Wódz skrzywił się na dźwięk słowa Fronda, lecz uśmiechnął się po chwili.

– Od dawna podziwiałem wasze wolnomyślicielstwo i opozycję wobec żądań bojowników boga krzyża – rzekł poważnie. – Lecz najpierw my poprosimy was o przysługę. Dziś zadamy ostateczny cios Frondzie, a dzięki wam mamy ogromną szansę zwyciężyć.

Następne godziny spędzili na przygotowaniach wojennych, z tym, że Nonsensopedyści patrzyli. Black metalowcy ostrzyli topory i miecze, malowali twarze w bardziej mroczne wzory. Pod koniec zaczęli grać pieśni bojowe z repertuarów takich zespołów jak 1349 czy Bathory.

Kiedy wyruszyli, członkowie Frondy już wychynęli ze swoich baz. Słychać było ich śpiew, gdy wędrowali w równej formacji. Złote zbroje połyskiwały w północnym słońcu. Tymczasem po drugiej stronie na wzgórzu ukazały się wojska partyzanckie black metalowców. Fronda zatrzymała się i ich przywódca rozpoczął modlitwę. Gdy zabrzmiało donośne Amen rzucili się do walki. Tak samo poczynili Norwegowie. Ścisnęli swoje topory, miecze oraz gitary elektryczne.

– Za wolność!!! – krzyknął God's Impaler.

Dwie armie zderzyły się w śmiertelnym tańcu. Nonsensopedyści natomiast wpadli do obozu Frondy z akcją dywersyjną. Zniszczyli urządzenia komunikacyjne, zapasy broni, oraz maszyny bojowe. Zaskoczenie ultrakatolickich fanatyków było ogromne, gdy roboty kroczące nie wpadły na pole bitwy. Kubboz chwycił za karabiny i pobiegł pomóc black metalowcom, w tym samym momencie pozostała trójka rozpoczęła dokańczanie destrukcji. W pobliżu znajdowała się wyrzutnia rakiet balistycznych, zostawiona niegdyś przez Amerykanów. Jej pierwotne zadanie oznaczało atak dobijający ostatki ruchu powstańczego. Sir Damiinho stwierdził, że dobrze będzie, jeśli użyje się ich przeciwko im samym. Towarzysz Alchemik przed zniszczeniem ostatniego komputera, oprócz czterech trojanów, ściągnął plan rozmieszczenia pozostałych baz Frondy. Terrapodian wprowadził współrzędne do komputera zarządzającego rakietami współrzędne i nacisnął klawisz Enter.

W tym czasie walka dogasała, a przetrwałych paladynów Frondy pojmano. Gods Impaler był wyjątkowo zadowolony.

– Dzięki wam nasz kraj znów jest wolny – rzekł powoli. – Znajcie honor True Norwegian Black Metalowców. Pomożemy wam w walce.

Pierwej musieli udać się w miejsce ataku.

– Przyszykuj ludzi i bądź gotowy – rzekł Sir Damiinho i pokazał język, gdyż bez tego jego słowa zabrzmiałyby zbyt poważnie.

Po chwili nadleciał helikopter z Kubbozem za sterami.

– Zwiększenie mocy wokabulatora... Szoferka zna miejsce położenia głównej siedziby Wikipedii! – krzyknął.


...druga grupa zbierze się w Tokio, gdzie działa nasz agent. Tam również znajduje się tajna kryjówka niepodbitych Wikii. Będziecie musieli nakłonić ich do współpracy...

Winda podjechał w górę dość szybko.

– Czy Japończycy nie mogliby budować niższych budynków? – zapytał zniecierpliwiony Cerber.

– Od wysokich wieżowców są właśnie Japończycy – uciął rozmowę Hani, który przez całą podróż był zły i spięty.

W środku znajdował się jeszcze Adi'i i Michalwadas. Wreszcie wysiedli z windy i skierowali się zgodnie z poleceniami w prawy korytarz. Oczekiwał tam na nich młodziutki agent, który z Nonsensopedią współpracował od niedawna, choć charakteryzował się niebywałą pracowitością. Był to Misiek. Właściwie nazywał się inaczej, ale z racji wieku nadali mu ten pseudonim, a on musiał go polubić.

Przywitał się z nimi i rzekł;

– Wszyscy już zebrali się w środku.

Rzeczywiście w sali byli jedni z najbardziej zasłużonych Wikian. W stroju Jedi siedział emisariusz Wookiepedii, rozłożywszy się w fotelu siedział Mroczny Elf i jeden z zarządców WoWWikii, w obcisłym, wielobarwnym wdzianku stał w kącie oparty o ścianę jeden z biurokratów Marvel Database Project. Oprócz nich było wielu innych działaczy Wikii, co bardziej przypominało zjazd cyrkowców, niż kulturalną rozmowę na temat ratowania przyszłości Wikian. Gdy wszyscy zasiedli do stołu, zaczął Hani.

– Zebraliśmy się tu wszyscy, aby omówić plan współpracy przeciwko Wikipedii.

Zgłosił się mężczyzna w obcisłym, błyszczącym wdzianku.

– Kapitan Akkard ze Star Trek Wikii – przedstawił się. – Proponuję wytworzyć wokół Ziemi wielką czarną dziurę i wrzucić tam wszystkich Wikipedystów.

Kilkoro zwolenników science fiction przyklasnęło jego pomysłowi.

– Nie, to raczej nierealne – odrzekł Hani.

– Coś mi się wydaje, że zapowiada się nudny dzień – szepnął Michalwadas do Cerbera.

Wstał administrator Muppet Wiki, wyciągnął zza pleców marionetkę żółwia i za jej pomocą mówił.

– Jak dla mnie jest rzeczą najistotniejszą by... – zamilknął na dłuższą chwilę. – Nie ważne... zapomniałem, co miałem powiedzieć.

– Może poproszę o wypowiedzenie się kogoś, kto naprawdę ma coś do powiedzenia? – zapytał raz jeszcze Hani.MD.

Zapadła cisza. Nagle wstał ambasador WoWWikii i zdjął maskę Nocnego Elfa.

– Dobra, dość tej zabawy, czas naprawdę pomyśleć, bo już więcej nie będziemy mieć naszych Wikii – powiedział.

– No i nigdy nie napiszemy żadnego artykułu... – dodał Fallout'owy Wikianin.

– Ani nikogo nie zbanujemy... – szepnął administrator Uncyclopedii, stylizowany na Oscar'a Wilde.

– Jesteśmy z wami! – krzyknął Wookiepedysta.

W tym momencie przez okna w odłamkach szkła do sali wpadło kilkoro ninja. Przez drzwi przetoczyło się kilkunastu kolejnych. Wśród nich był mężczyzna i kobieta – członkowie zarządu Wikii, których Hani rozpoznał jako Yukichi'ego i Kaurjmeb. W sali wybuchła prawdziwa sieczka. Wszyscy sięgnęli po broń, z drugiej strony w ruch poszły katany. Do zajętego walką Michalwadasa podszedł Misiek.

– Musimy koniecznie dostać się na drugą stronę budynku – rzekł.

– Co? Dlaczego? – zapytał, siekając przypadkowego ninja.

– Ponieważ znajduje się tam Wielki Ziemniak – powiedział nerwowo. – Oni przybyli również po to...

– Skąd on się tam wziął?! – krzyknął słyszący tą rozmowę Adi'i.

– Zabrałem go z ruin Nonsensopedii i ukryłem tutaj – szepnął Misiek cudem unikając lecących shurikenów.

– Trzeba poinformować o tym Haniego... – wysapał Michalwadas.

Inkwizytor był już zachlapany obficie krwią, ponieważ przed chwilą zmiażdżył krzyżowym obuchem głowę Yukichi'ego. Nakazał jak najszybszy bieg w tamtą stronę. Opuścili walkę w sali i natychmiast rzucili się do pędu. Misiek wskazał im salę w której znajdował się Ziemniak. Podest był jednak pusty. Spóźnili się. Warzywo leżało rozgniecione pod okutym butem biurokraty o śniadej cerze.

– Zuirdj... ty też... – szepnął Hani zszokowany.

Powiedział coś po hiszpańsku i zza jego pleców wypadł oddział mutantów. Niegdyś były to dzieci boga Neostradara, lecz poddane eksperymentom, stały się istotami tak potężnymi i niszczycielskimi, że mało było istot mogących się im przeciwstawić.

– Nie mamy szans – stwierdził Cerber. – Musimy wiać i to prędko.

– Popieram – dodał Adi'i.

Odwrócili się i raptownie biegli przez korytarz. Zza zakrętu wypadł jeden z Wikian. Trzymał się kurczowo za krwawiącą rękę.

– Wszyscy uciekli – rzekł szybko. – Będą gotowi na sygnał do ataku.

Po czym pobiegł w kierunku schodów. Wkrótce zaczęło tłoczyć się coraz więcej wikininja, przez co Nonsensopedyści ruszyli raptownie z kopyta. Dolne piętra były zajęte przez wrogów, lecz pomyśleli o tym wcześniej. Windą wyjechali na dach, gdzie oczekiwały motolotnie. Niezwykle praktyczny środek transportu w Japonii.


...trzecia drużyna natomiast uda się przez mroczne ostępy Królestwa Emo. Tam natraficie na goth'ów, których powinniście nakłonić do udziału w waszej misji. Chodzi bowiem o wytępienie trolli, dzięki czemu nie wezmą udziału w walce z nami. Musicie uważać, gdyż wciąż żyje Pietras...

Wędrowali ponurym lasem. Drzewa były pozbawione liści i powykręcane niczym w chorych filmach Tima Burtona. Mimo południowej godziny, było ciemno, księżyc w pełni utrzymywał się na niebie, a pohukiwania sów oraz odgłosy innych zwierząt, skutecznie pobudzały wyobraźnię Nonsensopedystów. Do zadania przydzielono Ełka, hrabiego Wasilija Żygutka, Amoniaka oraz By Serscull'a. W pewnym momencie spadł przed nimi jakiś młodzieniec. Czarna grzywka zasłaniała mu twarz, ubrany był w kraciastą koszulę, na nadgarstku widniała pieszczocha, czarno-białe trampki i rozbite obok okulary w grubych oprawkach. Ewidentnie był to Emo. Martwy Emo.

– Należał do brygady samobójców, chyba nas zauważyli – rzekł Ełek badając ciało.

– Spójrzcie tam! – krzyknął Serscull.

Podbiegło do nich cztery Emo niezidentyfikowanej płci i zaczęło podcinać sobie żyły żyletkami. Krew powoli wypływała z nacięć, a oni wpatrywali się w drużynę z mieszaniną strachu, złości i żądzy współczucia. Wasilij przeszedł po ich zwłokach, gdy tylko omdleli od upływu krwi. Idąc dalej natknęli się na wisielców, oraz zamek w pobliżu. Przed wejściem do niego, na niesionym przez czterech Emo tronie, siedziała księżniczka Emo. Włosy farbowane na czarno, kolczyk w wardze, na nogach glany. Słudzy położyli ją na ziemi i wypili z fiolek srebrzysty płyn. Po chwili padli w drgawkach.

– Czemu zawitaliście tutaj, przybysze, czemu nas niepokoicie – rzekła cicho. – Czemu?!

Rozpłakała się, łzy rozmyły makijaż. Drużyna ledwo tłumiła wybuch śmiechu.

– Nienawidzicie nas, bo jesteśmy bardziej uczuciowi od was... – ton głos przybrał oskarżycielską formę. – My też was nienawidzimy.

Wyciągnęła pistolet i strzeliła sobie w skroń. Cząstki mózgu i czaszki bryzgnęły w powietrze.

Podczas spaceru widzieli siedemnaście różnych sposobów samobójczej śmierci. Po chwili stało się to dla nich rutyną. W pewnym momencie natknęli się na siedzibę goth'ów, która znajdowała się w grocie. Nie pozwolili im jednak wejść do środka.

– To miejsce jest przeznaczone jedynie dla dzieci mroku – wyszeptała jakaś dziewczyna, której nie widzieli na oczy, gdyż siedziała w cieniu.

Po odgłosach oddechu stwierdzili, że jest ich tam kilkunastu.

– Ale błagamy was o pomoc, musicie nam pomóc... – mówił Amoniak. – Odwdzięczymy się.

– Dzieci mroku nie współpracują ze śmiertelnikami – stwierdziła ponuro kobieta. – Ponadto nie wychodzimy na światło.

– Przecież nie ma słońca – powiedział niecierpliwie Ełek. – Jest księżyc, wy lubicie księżyc.

– Owszem, lubimy księżyc, ale nie lubimy pospolitych śmiertelników – odrzekła gothka.

– Właśnie, czemu nas nachodzicie? – rozległ się męski głos.

W tle rozległy się głosy aprobaty. Wasilij wzruszył ramionami.

– Chyba nic tu nie wskóramy – powiedział. – Chodźmy.

Poszli więc dalej, w kierunku gdzie znajdowała się siedziba trolli. Świadczył o tym okropny zapach, potęgujący się z każdym przebytym kilometrem. Po jakimś czasie postanowili zrobić sobie odpoczynek nad samotnym stawem. Coś w środku świeciło się, a taflę wody muskała tajemnicza mgiełka. Przy brzegu rosło kilka fluorescencyjnych grzybów. Nonsensopedyści rozpakowali plecaki i zabrali się za obiad. Gdy kończyli zapiekanki, powierzchnia wody zafalowała niebezpiecznie. Światło podwodne zaczęło znikać i coś wyskoczyło z jeziora na drogę. Był to człowiek dość młody wiekiem, pochylony, w czerwonym, grubym płaszczu, z kapeluszem o szerokim rondzie. W ręce trzymał maskę, którą zasłaniał sobie twarz.

– Czegóż chcecie od pustelnika? – wychrypiał.

– Ktoś ty? – spytał wciąż zszokowany Ełek.

– Jam jest demon, prorok, szaleniec, uwięziona w mięsie dusza – rzekła istota. – Imię? Mam wiele imion, wielu ludzi nazywa mnie inaczej. Ale sam przyjąłem jedno. Przeklęte imię. Zapomniane przez wieki. Znają je jedynie uschnięte drzewa i gwiazdy. Diabelko jestem.

Uścisnął im raźnie dłonie. Wciąż trzymał białą, porcelanową maskę przy twarzy.

– Powróżyć wam? – spytał. – Chcecie? Znam wróżby. Gwiazdy mnie nauczyły. Przez wieki mnie uczyły. Nie ma drugiego, lepszego proroka niż ja. Jedliście kiedyś te grzyby? – wskazał ręką na muchomory porastające brzeg. – Są zajebiste.

– A pomożesz nam pokonać trolle? – hrabia zrobił kilka kroków do tyłu.

Diabelko zatańczył dziwny taniec i zaśmiał się psychopatycznie.

– Znam ja trolle – syknął. – Istoty demoniczne, pozbawione umysłu. Da się je pokonać, lecz nie bronią. Nie. Metal nie robi im krzywdy. Ich skóry są twarde jak stal, a uderzenia kruszą skały. Sprytem ich. Sprytu się boją, bo głupie. Hahahaha!

Ruszyli w stronę groty. Diabelko łaził wokół nich. Czasami przystawał patrząc się w jeden punkt, a bez względu jak szybko szli Nonsensopedyści, on nagle znajdował się w ich pobliżu. Kiedy doszli do jaskini trolli, Diabelko klasnął w dłonie i rzekł swoim charakterystycznym stylem.

– To tutaj, niech mnie diabli porwą. Tu mieszkają trolle. Czujecie ten zapach, nie? Ona paraliżuje nozdrza, więc musimy szybko ich zabić, a następnie uciec, bo wypali nam mózg.

– A masz plan, co do ich pokonania? – zapytał hrabia Wasilij.

– Czy mam? Wahahahaha! – zaśmiał się głośno. Trwało to pięć minut, w trakcie których żyły wyszły mu na skroń. – Kiedyś nazywali mnie mordercą trolli! Łowcą ich głów! Główek-makówek. A jest sposobów wiele. Czy chcecie ich żywcem wziąć, czy od razu wyczyścić ze świata?

– Wyczyścić.

– Ahahahaha! – Diabelko podskoczył kilkakrotnie wokół osi hrabiego. – Ja mam taki sposób, który mi same piekielne demony poddały, gdy żem u nich wizytował. A może mi się przyśniło. Różne rzeczy mi się śnią...

Pobiegł nagle samotnie do jaskini, zaskakując Nonsensopedystów. Ci ruszyli za nim, ciekawi postępowania proroka. Zobaczyli jak stoi na krawędzi jakiegoś urwiska. Nie było to urwisko, a skraj ogromnej, okrągłej sali. W środku przy ognisku siedziały trolle. Ogromne, szare i obleśne istoty. Diabelko trzymał w ręce kartkę z wypisanymi słowami. Nagle rzucił nią pomiędzy bestie. Kilka trolli podeszło i próbowały odczytać napis. Parę podeszło, aby pomóc w odczytaniu informacji. Po godzinie zaczęły drapać się po głowach, reszta podeszła aby również rozwiązać łamigłówkę.

– Nieźle, co tam napisałeś? – zapytał hrabia.

– Co Diabelko szrajbnął tam? – zapiał z dumą prorok. – Napisałem na jednej stronie słowa To twierdzenie jest fałszywe, a to po drugiej stronie prawdziwe. Hahaha. A po drugiej stronie padały słowa To twierdzenie jest prawdziwe, a to po drugiej stronie fałszywe. Prosta zagadka, prosta. Ale nie dla trolli. Trollaki jej nie rozwiążą. Nie rozwiążą jej tępogłowy. Potem zaczną się spierać i zabijać nawzajem, a niektóre umrą od przegrzania mózgu.

– Nie przewidzieliście jednego punktu tego planu – rozległ się tubalny głos.

W wejściu ukazał się troll masywniejszy, a jednocześnie... bardziej ludzki.

– Zgaduję, że to ty jesteś Pietras – rzekł Ełek.

– Ten od Kurowa? – zapytał Amoniak.

Uśmiech spełzł z twarzy Diabelka. To znaczy mógł to zobaczyć jedynie narrator, gdyż Diabelko wciąż trzymał maskę na twarzy. Pietras bez słowa zamachnął się maczugą w kierunku Amoniaka, który podskoczył w górę, aby uniknąć uderzenia. Jednak zahaczył końcówkami butów o maczugę, przez co upadł na ziemię. Następnie troll skierował się w stronę Ełka. Czarodziej rzucił kilka czarów, te jednak odbiły się od skóry trolla. Podobnie wyglądało uderzenie mieczem Wasilija. Ostrze pękło na kilka części, a ręka arystokraty zdrętwiała. Serscull cofnął się o kilka kroków. Za pomocą swojego noża nie zdziałałby wiele.

– Mówiłem wam, mówiłem! – krzyczał Diabelko. – To pomiot diabelski, którego istnienie powoduje obdukcję świata!...

– Zamknij się wreszcie! – ryknął Pietras.

Rzucił się w stronę Diabelka, który zrobił krok na bok. Troll rzucił się całym ciałem przez krawędź. Huk uderzenia o glebę słychać było w całej jaskini.

– Chyba już nie żyje – stwierdził Amoniak wstając z podłoża.

– No... Ale to wygląda fajowo! – Diabelko klaskał w dłonie. – Rozflaczał się po jaskinii...

– Dobra... już nic nie mów... – szepnął Ełek.


...natomiast ja udam się z czwartą grupą by rozprawić się ostatecznie z reinkarnacją Telefona. Będzie to raczej zemsta, ale ponadto odetniemy część Wandali oraz Dzieci Neostradara od punktu kontrolnego. I niech Latający Potwór Spaghetti będzie z wami!

Mechaniczny pingwin Pedro podszedł wahadłowym krokiem do Artura. Podał płaski, okrągły przedmiot, z którego wyemitowany został holograficzny obraz okolic budynku WikiHumoru.

– Brakuje tutaj strażników – stwierdził Artur analizując trójwymiarową mapę. – To podejrzane.

– Właśnie! KCenzura2.svgsko podejrzane – powiedział ostry głos za nimi.

Wszyscy prócz Szoferki odwrócili się raptownie i ujrzeli rosłego wojskowego o ostrym wyrazie twarzy i z cygarem w ustach. Był to Tespis – generał wojsk Nonsensopedii. Niegdyś wojskowy – walczył pod Westerplatte, Monte Cassino, w Korei, Wietnamie, Sudanie, trzy razy w Afganistanie i dwa w Iraku.

– Co siedzicie tu jak ciule, ruszać tyłki do środka! – wrzasnął, łamiąc pewną barierę w kategorii Tajna misja.

Wstali więc i gotowi do walki wpadli wyważając drzwi z zawiasów. Oprócz sali wejściowej w opłakanym stanie, nie było żadnej żywej duszy. Budynek pozostał w podobnym stanie od czasów opuszczenia go przez ZelDeleta. Z bogatego wystroju pozostały popękane ściany, zacieki i powoli rosnące mchy. Wiedzieli jednak, że jest tu już jedna osoba. Pochód zamykał Kompressor z wykrywaczem życia, oraz Sami gotów do rzucania granatami. Wykrywacz życia odnalazł sygnał w pobliżu, co jedynie potwierdziło ich przypuszczenia. Przekroczyli magiczne drzwi do dawnego gabinetu Zela. Teraz siedziała tam kapibara. Zwierzę zwróciło się do nich niezwykle ludzkim głosem.

– Witajcie, oczekiwałem was niestety – patrzył na nich swoimi czarnymi ślepiami.

– Poddaj się Telefon, to już koniec – rzuciła Szoferka.

– Koniec? Nie... to początek – syknęła kapibara.

W bocznych ścianach otworzyły się drzwiczki i do środka wpadło mnóstwo marionetek. Były to zwykłe kukły, bez twarzy, ani wytworzonych palców, jednak na końcach rączek widniały ostrze. Ponadto zwalało ich się do pomieszczenia coraz więcej.

Nofelety nauczą was szacunku do mojej zwierzęcości – dodał Telefon i zniknął pod biurkiem.

Nim kukły rzuciły się do walki, Tespis odepchnął Nonsensopedystów i ze złośliwym uśmiechem, oraz morderczym minigunem w łapach rozpoczął ostrzał. Kawałki drewna leciały na wszystkie strony, a generał śmiał się do rozpuku. Było to jego zwycięstwo, jego dzień śmierci. Dopóki nie skończyła mu się amunicja.

– Użyć broni białej – rzuciła Szoferka.

Kukły Nofeleta padły masą w ich stronę. W tle zaczął grać soundtrack z Mortal Kombat. Nim walka rozpoczęła się na dobre, spod biurka wypadł Telefon. Dramatycznym krokiem ruszył w stronę Nonsensopedystów, lecz padł przed nimi. Z serca wystawał mu sztylet z karteczką: Jeśli czytasz tą wiadomość, to znaczy, że próbowałeś grzebać w mojej tajnej skrytce. Nie rób tego ponownie. ZelDelet.

– No to posprzątane – rzekł Kompressor, gdyż kukły poszły w ślad za pierwowzorem.

– Gdzieś tu musi być komputer – rzekł Artur przewracając regały z książkami.

Sami zaglądnął pod biurko i tam znalazł powód śmierci Telefona.

– Mam coś – rzekł wyciągając metalowe pudło.

W środku znaleźli istotnie jakieś papiery. Były to plany twierdzy Wikipedia, która znajdowała się na...

– Tunguska?! – Szoferka raz jeszcze przeglądnęła papiery. – Nie ma mowy o pomyłce!

Zwróciła się do Kompressora;

– Poinformuj resztę, że spotykamy się w byłej siedzibie Nonsensopedii, skąd ruszymy.

Następnie rzekła do Tespisa:

– Generale, zbieraj wszelkie sojusznicze wojska. Wojna się zaczyna...

Rozdział 6: Lux perpetua part I[edytuj • edytuj kod]

Okręt flagowy Nonsensopedii Chimera leniwie leciała ponad rosyjskimi połaciami lasów. Na pokładzie byli wszyscy zaangażowani w działalność organizacji. Diabelko ocknął się właśnie w powietrzu.

– Że co się niby stało? – rozejrzał się zaskoczony. – Co ja tu robię?!

Nie miał przy twarzy maski. Po chwili sięgnął za pazuchę po grzybka, którego grupa trzecia widziała nad pamiętnym jeziorem. Zjadł go na surowo i natychmiast przyłożył porcelanową maskę.

– Widzę śmierć. Dużo śmierci. Ja wam to mówię – szeptał tajemniczo. – Ten dzień skończy się krwi rozlewem. Pamiętajcie, co prawił Diabelko.

Reszta grupy była dość spięta. Chimera zniżyła się do lądowania na obrzeżach Tunguski, gdzie miały zebrać się wszelkie wojska. Twierdza Wikipedia znajdowała się bowiem na terenie rzekomego uderzenia meteorytu. Po wyjściu Nonsensopedyści rozpoczęli budowę prowizorycznego obozu. W tym miejscu będą czekać przez następne dni, na sprzymierzone wojska, by poprowadzić ofensywę. Wkrótce nadejdą. Już wkrótce...


Tespis po wypaleniu cygara, zjadł je, leniwie smakując tytoń. Przyłożył lornetkę do oczu i rozejrzał się po horyzoncie, choć nie miało to żadnego znaczenia. Odwrócił się w stronę obozujących wojsk. Byli tam wszyscy Nonsensopedyści zdolni do noszenia broni, black metalowcy oraz polscy Wikianie. Brakowało jeszcze zagranicznych Wikian. W tym momencie odezwał się jego komunikator.

– Tespis, nawijać! – rozkazał.

Mówił jeden z WoWWikian. Jego głos był zmęczony i panicznie rwany.

– Tragedia – zaczął. – Napadły nas wojska Wikipedii, chyba się spóźnimy. Tak, definitywnie się spóźnimy!

W tle ktoś uważny dosłyszałby głosy Polewaj! Polewaj!, lecz Tespis przygłuchł od własnej tubalnej mowy. Zaklął i odpowiedział;

– Czekamy na was bezpośrednio w Tungusce!

– OK, zrozumiałem – odrzekł, po chwili jego głos zmienił się w rubaszny. – Gdzie jest moja elfica...?

Tespis odłożył słuchawkę komunikatora i zdębiał. Bojownicy również to zauważyli. W oddali majaczyły flagi, a na nich prymitywne symbole. Wandale.

– Będziemy musieli walczyć! – krzyknął generał. – Pokażemy tym kCenzura2.svgiszonom, z kim zadzierają.

Jednocześnie zdawał sobie sprawę, że ta walka drastycznie opóźni natarcie na twierdzę Wikipedii. Niech Bóg ma ich w swojej opiece.


Sir Damiinho lepił bałwana za obozowiskiem. Ponieważ nie pozwolili mu wziąć marchewki z zapasów, użył patyków, których w lasach było mnóstwo. Gdy skończył spojrzał na swoje dzieło dumnie, a następnie spojrzał na sześć innych, które ulepił z nudów. Czekali tu już trzy dni i nie zjawiły się żadne wojska. Nawet posłańcy nie docierali. Damiinho czuł, że powinien się martwić, jednak nie zamierzał, bo przecież wszystko zawsze układało się po ich myśli. Jakby jakaś mistyczna siła kierowała ich losami i nie pozwoliła im natrafić na śmierć. Nagle wpadł na pomysł by pozbierać szyszki. Nie miał pojęcia, co z nich mógłby zrobić, lecz przynajmniej zabiłoby to czas. Wówczas sponad lasu wyleciały dziesiątki helikopterów. Sir Damiinho chwycił za miecz, choć nawet będąc skrajnym optymistą, wiedział, że tym razem zginą, jeśli po raz kolejny nie pojawi się cud. Z obozów wypadli Nonsensopedyści.

– Artur, biegnij odpalać Chimerę – rzuciła Szoferka zapinając płaszcz nonsensopedyjnego biurokraty.

– Uległa poważnym obrażeniom podczas ostatnich misji, więc naprawa zajmie mi około dziesięciu minut – powiedział von Fornal. – Wytrzymajcie do tego czasu.

Skupili się w centrum obozu, przyjmując postawę pierścienia. Helikoptery wylądowały natomiast dookoła, a z nich wysiedli administratorzy Wikipedii, zarząd Wikii, oraz w zbroi z młotem w ręce, sam Jimbo Wales. Nie zaatakowali jednak. Szef i założyciel spacerował wokół ich. Oczy świeciły mu się na czerwono, cerę miał bladą, dłonie były skostniałe, nienaturalnie wydłużone i wysuszone, zęby spiłowane oraz ostre.

– To wasza ostatnia szansa – rzekł ponuro. – Możecie jeszcze do nas dołączyć.

– Przemyśl to może... – szepnął w stronę Szoferki Kompressor.

– Nie, Nonsensopedyści nigdy się nie poddadzą i w razie potrzeby idą na śmierć! – krzyknęła szefowa.

Z kilku ust wyrwały się deklaracje wprost przeciwne. Jednak Jimbo zaśmiał się i klasnął w dłonie.

– Więc zginiecie...

Stary, poczciwy Jimbo... Armia zaczęła powoli iść w stronę Nonsensopedystów. W tym samym momencie Damiinho Alourus de Pertzivall zaintonował pieśń, którą znali wszyscy i zaczęli śpiewać wyciągając broń.

– Always look on the bright side of life... – rozległa się pieśń, nieformalny hymn Nonsensopedii.

Śpiew ciągnął się nawet, gdy w powietrzu latały kawałki mięsa i grube krople krwi Wikipedystów. Śpiewali nawet przy rzucaniu czarów, które rozrywały przeciwników na kawałki. Nawet w momencie, gdy deptali po rozrzuconych, ludzkich wnętrznościach. A jednak mimo bestialskiej walki, nie mieli szans.

By Serscull poderżnął gardło jednemu z administratorów i rzucił się na plecy drugiemu. Nim jednak kulturalnie podniósł brodę do cięcia, poczuł ukłucie w boku. To był Avatar – jeden z zarządców Wikii. Niczym anioł śmierci kręcił się po polu bitwy z włócznią. Gdy Serscull padł martwy na ziemię, Avatar dostał się pod ogień maszynowy Kubboza. W tym samym momencie Hani.md, z modlitwą na ustach miażdżył głowy swym przeciwnikom. Jego krzyżowy obuch zachlapany był krwią, co skutecznie porażało przeciwników. Lecz wtedy samotna strzała wbiła mu się między żebra. Spojrzał z zaskoczeniem w wystający brzeszczot i ruszył, roztrącając Wikipedystów na boki, w stronę łucznika. Był to Dj. Nonek, kolejna reinkarnacja Ziomka, który zszokowany swoimi nowymi umiejętnościami, strzelił w Haniego jeszcze dwa razy. Strzały wbiły się w ciało, a inkwizytor padł na kolana. Ostatkiem sił machał obuchem na obie strony, lecz otoczenie powoli rozmazywało się. Padł ze słowem Nonsensopedia na ustach. W pobliżu za pomocą bułatu i kukri walczył Michalwadas. Szło mu dobrze póki nie natknął się na Jsharp'a, który schwycił Nonsensopedystę za szyję. Mimo ran zadawanych za pomocą kukri, nie puścił go, lecz rzucił daleko w drzewo. Michalwadas jeszcze wstał, lecz biurokrata doskoczył do niego i wyrwał serce. Amoniak biegł w jego stronę z miksturą leczniczą, ale nie zdążył. Wypił ją sam, gdyż na jego ciele widniały rany, które po chwili się zasklepiły. Z przerażeniem zauważył brak mikstur wybuchowych i kwasów, miał za to napoje poprawiające kondycje, leczące oraz regenerujące manę. Wpadł w pole bitwy w poszukiwaniu swoich współtowarzyszy. Wtem poczuł jak coś gwałtownie kroi mu czaszkę. Nad nim stała Sannse – jedna z najpotężniejszych zarządców, oraz pożeraczka mózgów. Amoniak był jej kolejną ofiarą. Tymczasem hrabia Wasilij Żygutek i Kompressor zostali otoczeni przez kilkunastu biurokratów. Osłaniając swoje plecy odparowywali ataki, odwdzięczając się ciosami. Położyli już kilku biurokratów i gotowali się do dalszej walki, póki nie przygniótł ich głaz rzucony przez kilku potężnych wandali. Ełek położył wandali swoimi czarami. Następnie przyszykował sobie zaklęcie przytwierdzające cele za pomocą kolczastych pędów. Zauważył biegnących na niego zmutowane Dzieci Neostradara. Czar zadziałał i przeciwnicy uwięzieni zostali w bolesnym uścisku. Rzucił kolejny, którego jeszcze nie próbował, a który mógłby całkowicie ich zdezintegrować. Niestety pomylił jedną literę. Mag eksplodował z głośnym hukiem, zostawiając na polu bitwy dymiące kozaki. Niezwykle niszczący okazał się ostrzał Kubboza. Tam gdzie stał Jakub910, wokół rósł tłum trupów. Dopóki nie skończyła mu się amunicja. Przed śmiercią walczył jeszcze za pomocą gołych pięści, kładąc przeciwników z połamanymi kośćmi. Sam skończył jednak z toporem w głowie. Zamieniony w trójgłowego, piekielnego psa, Cerber nie zdążył dobiec mu z pomocą. Rzucił się więc na najbliższych Wikipedystów rozrywając trzech za pomocą stalowych szczęk. Odgłos kruszonych zbroi i kości rozlegał się pomiędzy polem bitwy. A jednak walka była stracona. Ktoś uciął toporem jedną z głów i Cerber stracił życie. Podobnie stało się z Adi'm, który na długość włóczni trzymał swoich wrogów. Niestety nadział się na nią Diabelko, biegający po polu bitwy z demonicznym okrzykiem i gryzący ludzi w szyje. Bezbronny Adi'i padł ofiarą toporka do rzucania. Terrapodian używał starożytnej techniki, której nauczył się kiedyś u eskimosów. Znikał i pojawiał się za celem, by małym nożykiem robić dziurę w rdzeniu kręgowym. Robił tak dopóki nie natrafił na osobę, która potrafi tak samo. Padł sflaczały i martwy. Towarzysz Alchemik dopił ostatnią miksturę, będącej zwykłym bimbrem. Będąc pijanym walczył dużo lepiej. Unikał nawet ciosów ze zręcznością godną zaawansowanych fighterów. Nie posiadając żadnych niszczących mikstur, postanowił posługiwać się wyłącznie własnymi pięściami. Wówczas jeden z potężnych wandali rozkroił alchemika toporem na pół. Misiek nie potrafił odnaleźć się w walce, więc przybrał postać pluszaka. Niebezpiecznego pluszaka. Każdy, kto nastąpił na niego zostawał śmiertelnie ugryziony w zadek. Ktoś nastąpił zbyt mocno.

Szoferka zatłukła kolejnego Wikipedystę i zobaczyła, jak Sannse pożera mózg Samiego. Zdjęła płaszcz, bluzę i w koszuli bez rękawów stanęła naprzeciwko przeciwniczki. Odrzuciła broń, przyjęła postawę wyuczoną w klasztorach Shaolin, a Sannse zgarbiła się jeszcze bardziej.

– Chodź tu szmato, spróbuj ze mną! – krzyknęła Szoferka.

Pożeraczka mózgów wrzasnęła chlapiąc z pyska śliną zmieszaną z krwią. Rzuciła się do przodu, lecz schwyciła ją szefowa. Tak walczyły w śmiertelnym zwarciu. Sannse gryzła, usiłowała złamać kończyny, lecz Szoferka wykonała ruch, który położył ją na plecy, a następnie skręciła kark demonowi. Gdy tak siedziała postanowiła poświęcić kilka sekund na ochłonięcie, gdy poczuła jak ostrze przecina jej skórę na gardle. Ciepła krew ulatywała wraz z życiem. I ten zimny głos ZelDeleta.

– Wreszcie, po tylu latach, to ja jestem górą...

Od samego początku bitwy, Sir Damiinho walczył z Jimbo Walesem. Ich miecze krzyżowały się, wytwarzając ogromne skupiska energii, która odrzucała mniejsze rzeczy w pobliżu.

– I coś nie walczysz dość dobrze, dziadku Jimbo – szydził Damiinho.

– Nienawidzę was – szepnął Jimbo Wales. – Nienawidzę was za to co zrobił Yossarian, za to że macie poczucie humoru, którego ja nie mam. Nawet mój dowcipny list otwarty pomagali pisać Uncyclopedyści.

Uderzył wyzwalając całą swoją nienawiść. Miecz odleciał Damiemu daleko do tyłu, a on sam wylądował na plecach.

– Teraz użyję swej mocy i sprawię, że znikniesz z tego świata – rzekł Jimbo Wales.

Sir Damiinho wiedział, że już późno na ucieczkę. Tajemna energia wychodząca z dłoni Jimbo zdawała się go wysysać po kawałku. Jednak nie stracił swojego humoru.

– Always look on the Bright Side of Life... – śpiewał, gdy powoli przestawał istnieć.

Znad lasu wyleciała Chimera i rozpoczęła ostrzał. Było jednak za późno. Artyleria Wikipedystów skupiła się na jednym celu. Wkrótce trójkątny pojazd latający skierował się w stronę ziemi, płonąc. Nim jednak Artur zginął, pociągnął ze sobą tylu Wikipedystów, ilu tylko zdołał. Chimera wleciała wprost w część wojsk.

Jimbo Wales spacerował po polu bitwy zasłanym trupami. Uśmiechał się szeroko.

– To już z nimi koniec – rzekł zadowolony. – Ostatecznie pozbyliśmy się tych buntowników.

Podszedł do przetrwałych bałwanów i utrącił jednemu z nich głowę.

Rozdział 7: Lux Perpetua part II[edytuj • edytuj kod]

Niebo. Sir Damiinho nigdy nie był w niebie. Właściwie nigdy nie był martwy. Dziwnie czuł się chodząc po chmurach. Zdawały się być takie lekkie, mogące w każdej chwili rozlecieć. Wszyscy już tam byli. Wszyscy, którzy zginęli tam na dole. Jednak tacy normalni – bez broni, zbroi, czyści od krwi i błota. Spokojni w tej sielankowej scenerii. Po chwili podszedł do nich długowłosy mężczyzna z zarostem, w koszulce Pink Floyd.

– Je-Jezus? – spytał cicho Amoniak.

– Tak, to ja – rzekł wesoło. – Przyszedłem tu do was osobiście, bo uważam, że jesteście zawaliści. Nawet po tym, co pisaliście o mnie w swoich artykułach – tu zerknął na zebranych z pobłażaniem.

– Myślę, że warto was zesłać znów na dół – dodał.

Po chwili podszedł do niego Budda i Mahomet.

– Wprawdzie brzydzę się przemocą, ale używaliście mózgu, to wam się chwali – rzekł spokojnie Budda poprawiając okulary.

– A i orężem posługiwać się potraficie – dodał Mahomet.

Ares! Jak myślisz? Możemy ich puścić? – zawołał Jezus.

Podszedł do nich bóg wojny, w złotawej zbroi, z hełmem w kształcie czaszki. Spojrzał na zebranych umarlaków i stwierdził szyderczo.

– Płotki... – lecz dodał. – Płotki, które walczą jak lwy nemejskie.

Po chwili podszedł do nich ktoś jeszcze. Miał na sobie koszulkę z logiem Nonsensopedii.

– Cześć wam, jestem Yossarian – powiedział. – Zatrudniłem się w niebie, gdzie administruję HeavenWiki. Obserwowałem waszą pracę i jestem z was dumny.

– Czyli możecie kolesie wracać na Ziemię – powiedział wesoło Jezus.

W tym momencie pojawił się w powietrzu obraz. Wielki zamek Wikipedii był atakowany przez liczne wojska Wikian, Nonsensopedystów, black metali atakujących za pomocą zabójczych riffów. Do walki po stronie Jasnej Strony przystąpili również niektórzy Wikipedyści. Siły Wikipedii, Wandali, Dzieci Neostradara, oraz Frondy.

W ich pobliżu znalazł się Latający Potwór Spaghetti, który bez słowa schwycił ich swoimi makaronowymi mackami i zrzucił z nieba.


Walka trwała w najlepsze, gdy znaleźli się na miejscu. Natrafili od razu na wojska Frondy, oraz samego Marcina Niewaldę używającego różańca jako śmiercionośnego korbacza. Ponieważ Nonsensopedyści byli zregenerowani, fanatycy natychmiast padli, a Niewalda z krzykiem runął w przepaść.

To była bitwa, o której pamiętać będą wszyscy. Siły Wikipedii powoli się załamywały. Zuirdj zginął zatłuczony przez swoich zbuntowanych podwładnych. Jsharp popełnił samobójstwo, gdy otoczyli go Wikianie. Wielu pisarzy pokroju |Tolkiena, chciałoby zobaczyć podobną walkę. Elfy strzelające z łuków, magowie z ognistymi kulami, rycerze śpiewający święte pieśni. Jednak Szoferkę i Sir Damiinho bardziej interesowała przyszłość Jimbo Walesa i... Zela. Wpadli do środku zamku pomiędzy walczących i biegli korytarzami. Tam natknęli się na Jimbo, który właśnie dobił kilkoro samotnych Wikian. Spojrzał w ich stronę z żądzą krwi w oczach, a następnie ruszył z obnażonym mieczem. W tym momencie strzała przeszyła głowę Walesa, który padł na posadzkę zamkową z pytającym wyrazem twarzy.

– Nonek, ty idioto! – rozległ się krzyk Zela.

Szoferka i Damiinho natychmiast odwrócili się i ujrzeli zdradziecką trójkę. Ci uciekli natychmiast, a dwójkę biurokratów zatrzymała nawała wandali. W tym momencie wpadł Hani, Ełek i Amoniak.

– My ich powstrzymamy, wy biegnijcie! – krzyknął Ełek.

Dami z Szoferką ominęli walczących i ruszyli biegiem za uciekinierami. Szefowa kątem oka dojrzała jak Ptok przyzywa kilkunastu Dzieci Neostradara, lecz natychmiast w ich kierunku rzucił się Towarzysz Alchemik z Cerberem. Pościg trwał nadal. Po drodze widzieli jak Terrapodian, Sami, Wasilij oraz Misiek rozprawiają się ostatecznie z pozostałością demonicznych Dzieci Neostradara. Ostatnia bariera była nie do przejścia. Kilkunastu fanatycznych biurokratów usiłowało odeprzeć atak reszty Nonsensopedystów. Mimo działań Artura, strzałów Kubboza, bohaterskich pieśni Kompressora, pułapek By Sersculla, cięć Michalwadasa, oraz Adi'ego, ci biurokraci dalej tam stali. Wówczas Szoferka zauważyła boczne przejście. Wybiegli tuż za biurokratami.

Droga prowadziła na dach. Ptok w odpowiednim momencie sypnął piaskiem w ich oczy, zmienił się w olbrzymiego ptaka i z Zelem oraz Nonkiem na grzbiecie wzbił się w powietrze. W locie zgubił przypadkowo DJ Nonka, który spadł z ponad trzystu metrów.

– Uciekli! Cholera! – krzyknęła Szoferka ścierając piasek z oczu.

W tym czasie ofensywa w zamku skończyła się. Pojmano przetrwałych Wikipedystów, a ci, którzy w ostatniej chwili złożyli skruchę, musieli przysięgnąć, że już nigdy więcej nie wystąpią przeciwko jakiejkolwiek Wikii. Po polu bitwy chodził sobie Diabelko i tak mawiał każdemu, kto chciał go słuchać;

– Ja wam mówiłem! Mówiłem wam ja! Jeszcze dzisiaj zwyciężymy. Blask chwały otoczy nasze dusze!...


Szoferka siedziała na tronie i mówiła. W sali znajdowali się wszyscy Nonsensopedyści.

– Widzicie więc, że nie możemy przestać – jej głos odbijał się od ścian nowej siedziby Nonsensopedii. – Taka jest nasza rola i tak musimy walczyć. Wprawdzie odparliśmy zagrożenie, przetrzebiliśmy wojska Wandali, Neostradarów i Frondy, lecz to nie koniec. Podejrzewam, że wkrótce będziemy musieli stawić czoła jeszcze większej wali niebezpieczeństw. Powtarzam, walczmy i nigdy się nie poddajmy!

Sir Damiinho uśmiechnął się i pokazał język.

Zobacz też[edytuj • edytuj kod]