Rozpad Jugosławii
Wojna w Jugosławii – wojna domowa rozpoczęta w 1991 r. Przyczyną walk było... eee... yyy... właściwie któż to wie, co nią było. Na samą myśl o tym konflikcie normalny człowiek rozkłada bezradnie ręce i puka się w czoło, gdyż za cholerę nie potrafi zrozumieć, co tej ogłupiałej bałkańskiej zgrai strzeliło do łbów, że postanowili wyłączyć racjonalne myślenie i się trochę ponapierć na zasadzie każdy na każdego. Ot, typowe dla Słowian potrząsanie szabelką bez poważniejszego powodu. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie fakt, że tym razem haratanina zrobiła się naprawdę paskudna.
Geneza konfliktu
Dawno, dawno temu był sobie piękny kraj, który się nazywał Socjalistyczna Federacyjna Republika Jugosławii. Żyli w nim sobie razem Serbowie, Chorwaci, Bośniacy (właściwie to bośniaccy Muzułmanie, jakiś pajac z Wikipedii wymyślił im nawet nazwę Boszniacy), Słoweńcy, Macedończycy, Czarnogórcy i paru albańskich pastuchów. Towarzyszom brakowało nieco luzu i czasem patrzyli na siebie spode łba, bo mieli do wyrównania jakieś tam porachunki z przeszłości, nic to jednak, ponieważ krótko trzymał ich za mordy Josip Broz-Tito. Facet może i był wrednym komuchem, ale za to jaki miał autorytet! A to pogonił kota hordom Führera w czasie drugiej wojny, nie oglądając się na przyjaciół ze Wschodu, a to później wypiął się na Wujka Soso i powiedział, że sobie poradzi bez niego w dziarskim marszu ku powszechnej szczęśliwości, no po prostu mąż stanu, nawet zgniły Zachód go szanował. Ale niestety, oprócz Lenina nikt nie żyje wiecznie, w 1980 r. marszałek kopnął w kalendarz i wszystko się wtedy pochrzaniło.
Sieroty po przywódcy narodów zaczęły od tego czasu kombinować jak by tu wszcząć awanturę. Główkowanie zajęło im 11 lat, bo nigdy nie byli za dobrzy w te klocki. W 1991 r. szlag trafił władzę ludową w Jugosławii i powód się znalazł. Czerwoni przefarbowali się na brunatny kolor i postanowili urządzić mistrzostwa, który naród jest najważniejszy. W zaciętej rywalizacji najmocarniej napinali klatę Serbowie, ponieważ w większości opanowali armię, policję i władze centralne. Próbując trzymać wszystko w kupie, oberwali jednak mocno po pysku, dodatkowo reszta potraktowała ich czarnym pijarem i w związku z tym społeczność międzynarodowa dolepiła im etykietkę głównych sprawców całego zamieszania. Wiadomo, przegrani są zawsze winni.
Niepodległość Słowenii, Chorwacji i Macedonii
Bardachy na początku narobili Słoweńcy i Chorwaci. Mając dość tego burdelu, ogłosili niepodległość 25 czerwca 1991 r. Serbów lekko to zirytowało, więc poszczuli ruchawkę Jugosłowiańską Armią Ludową. Po Słowenii wojsko poszwendało się raptem przez 10 dni i w końcu trepy powiedziały miejscowym, żeby sobie ten swój nędzny kawałek ziemi zabrali i wsadzili tam, gdzie Słońce nie dochodzi. Walki w Chorwacji trwały natomiast dłużej, ponieważ na taką stratę federacja nie bardzo mogła sobie pozwolić, ponadto lokalnym Serbom zachciało sie autonomii, więc zaczęli dymić, zakładając Serbską Republikę Krajiny. Paromiesięczna rozwałka kosztowała Bóg jeden wie ile miliardów zielonych. W końcu obie strony dały sobie trochę na wstrzymanie (ale tylko trochę) i na początku 1992 r. naprędce sklecone zostało tymczasowe zawieszenie broni. W ten sposób Chorwaci utrzymali niezależność, rąbnęli prawie cały dostęp do Adriatyku, ale został im w spadku uciążliwy serbski wrzód na dupie. W następnych latach parę razy próbowali go wyciąć, co uskutecznili dopiero w 1995 r.
Gdy wszyscy byli odwróceni plecami, to Macedończycy skorzystali z okazji i 8 września 1991 r. ogłosili oddzielenie się od Jugosławii. Cwaniakom się upiekło, bo z powodu nadmiaru zajęć reszta południowosłowiańskiej dziczy skwitowała ten fakt jedynie wzruszeniem ramion i nikt nie wpadł do nich z rodzinną wizytą. Ale żeby nie było za łatwo, to zaraz z gębą i z łapami wyskoczyli Grecy, którzy zaczęli się pienić, że mają prawa autorskie do nazwy "Macedonia", powołując się przy tym na jakieś starożytne pierdoły o dziedzictwie narodowym. Macedończycy nie mieli zbytnio chęci na mordobicie z tego powodu, po pewnym czasie zmiękła im rura i w rezultacie od 1995 r. w Europie funkcjonuje FYROM, czyli Była Jugosłowiańska Republika Macedonii. Głupszej nazwy państwa na Starym Kontynencie nie uświadczysz.
Sytuacja w Bośni i powstanie Nowej Jugosławii
5 kwietnia 1992 r. niezależność ogłosiła Bośnia i Hercegowina, wówczas zakręciło się na ostro. Chłopaki poszli na całość i postanowili tak skomplikować szkolnej dziatwie lekcje historii współczesnej (o ile ktokolwiek uczy się jeszcze o takich bzdurach jak wojna w Jugosławii), by żaden uczeń nie zdołał się połapać, kto tam się wtedy tłukł z kim i w jakim celu. Symbolem tej wojny stało się serbskie oblężenie Sarajewa, czyli wypasiona strzelanka w stolicy urządzona przez snajperów.
Z grubsza wszystko wyglądało mniej więcej tak. Bośniaccy Muzułmanie, kontrolujący rząd w Bośni i Hercegowinie, wymyślili sobie niepodległość. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie mały problem, otóż stanowili oni tylko 40 % populacji kraju. 20 % tworzyli bowiem bośniaccy Chorwaci, na wszelki wypadek mający pochowane trochę kałachów po domach i tanków po garażach. Pomagali im Chorwaci z Republiki Chorwacji, czyli chorwaccy Chorwaci. 37 % ludności to z kolei zawsze skłonni do draki bośniaccy Serbowie. Wspierali ich, a jakże, Serbowie z Republiki Chorwacji, czyli Serbowie z Republiki Serbskiej Krajiny, czyli chorwaccy Serbowie, a także Serbowie z Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii, czyli Serbowie z Republiki Serbii, czyli serbscy Serbowie. Na domiar złego każda grupa etniczna wyznawała inną religię, Chorwaci to z dziada pradziada papiescy fanatycy, Serbowie są w większości zatwardziałymi schizmatykami, natomiast bośniaccy Muzułmanie praktykują oczywiście bicie łbem o ziemię pięć razy dziennie. Niemożliwa do pokonania okazała się także bariera językowa, ponieważ Chorwaci mówią po chorwacko-serbsko-bośniacku, Serbowie po serbsko-bośniacko-chorwacku, a bośniaccy Muzułmanie po bośniacko-chorwacko-serbsku.
W międzyczasie, 28 kwietnia 1992 r. nadszedł koniec na mocno nadgryzioną zębem czasu Socjalistyczną Federacyjną Republikę Jugosławii, co właściwie prawie nikogo nie zainteresowało. W miejsce nieboszczki powstała okrojona terytorialnie Federalna Republika Jugosławii. Najbardziej w nowym państwie rozpychali się jak zwykle Serbowie, obrażeni na cały świat za to, że nikt się nie chce z nimi dłużej użerać. Trzymali oni ciężką łapę na dwóch okręgach: Wojwodinie (ze sporym odsetkiem bardzo spokojnych Madziarów) i Kosowie (z koczującą tam dziką albańską watahą), oprócz nich w federacji cichutko siedziała sobie Czarnogóra, która stwierdziła, że na razie lepiej się nie wychylać, bo można zebrać straszny omłot. Ale wróćmy jednak do głównej rozpierduchy.
Walki serbsko-chorwacko-bośniackie
W 1992 r. zaczęli się naparzać bośniaccy Muzułmanie z bośniackimi Serbami oraz bośniaccy Chorwaci z bośniackimi Serbami. Bośniaccy Chorwaci zmontowali własne państwo, znane jako Chorwacka Republika Herceg-Bośni (durna nazwa, nie?), natomiast bośniaccy Serbowie utworzyli Republikę Serbską Bośni i Hercegowiny. Tak w ogóle to bośniaccy Serbowie kombinowali, by połączyć wszystkich Serbów w jeden organizm, czyli Wielką Serbię. W tym projekcie bośniaccy Serbowie, chorwaccy Serbowie i serbscy Serbowie staliby się na powrót jugosłowiańskimi Serbami, czyli wielkoserbskimi Serbami. Także Chorwatom zamarzyła się Wielka Chorwacja złożona z bośniackich Chorwatów i chorwackich Chorwatów tworzących naród wielkochorwackich Chorwatów.
W toku walk, w 1993 r. pożarli się ze sobą bośniaccy Muzułmanie i bośniaccy Chorwaci. Zamiast bić się z bośniackimi Serbami, zaczęli się gryźć nawzajem po kostkach, więc w rezultacie w Bośni i Hercegowinie od tego czasu trwała wojna wszystkich ze wszystkimi. Oczywiście skład trzech armii nie był jednorodny (jakżeby inaczej), więc w oddziałach bośniackich Muzułmanów służył pewien odsetek bośniackich Chorwatów i bośniackich Serbów, w wojskach bośniackich Chorwatów znalazła się pewna ilość bośniackich Muzułmanów i bośniackich Serbów, zaś w szeregach bośniackich Serbów walczyła pewna liczba bośniackich Muzułmanów i bośniackich Chorwatów. Za przykład niech posłuży przypadek Republiki Zachodniej Bośni, którą w 1993 r. utworzyli zachodniobośniaccy Muzułmanie, żeby tłuc się z resztą bośniackich Muzułmanów atakowanych również przez bośniackich Chorwatów, których zwalczali oczywiście bośniaccy Serbowie posiłkowani zza miedzy przez Serbów z Jugosławii oraz przez chorwackich Serbów mających porachunki z Chorwatami.
Po jakimś czasie bośniaccy Muzułmanie i bośniaccy Chorwaci doszli do porozumienia i w 1994 r. wspólnie ruszyli na bośniackich Serbów. Ci ostatni zorientowali się, że chyba mają coraz bardziej przechlapane. W 1995 r. cierpliwość stracili bowiem Chorwaci, którzy ponownie wszczęli wojenkę u siebie i ostatecznie zlikwidowali Republikę Serbskiej Krajiny. Zapędzeni w kozi róg chorwaccy Serbowie nie mieli innego wyjścia jak tylko zwiać do Zachodniej Bośni i dalej robić krwawą siekę ramię w ramię z zachodniobośniackimi Muzułmanami i bośniackimi Serbami. Tam jednak dopadły ich oddziały bośniackich Muzułmanów, bośniackich Chorwatów i Chorwatów, którzy momentalnie zrobili z nimi porządek, a następnie wzięli się za łby z resztą bośniackich Serbów. I w tym właśnie momencie naszych bohaterów, srogo sobie poczynających w kompletnie rozpieprzonym kraju (wojna w Chorwacji to przy tym pikuś) dopadły znienacka rokowania pokojowe.
Misja pokojowa
Ze względu na to, że entuzjazmu mordujących się nawzajem Jugosłowian jakoś nie podzielała reszta świata, ONZ już w 1992 r. postanowiła skierować do kupy gruzów misję pokojową. Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić, gapowaci Jankesi, perfidni Angole i nadęte Żabojady nie potrafili się dogadać w Radzie Bezpieczeństwa z czerwono-żółtą koalicją złożoną z wiecznie napranej sowieckiej swołoczy i małych podstępnych skośnookich komunistów. Spory ignorantów na najwyższych stołkach spowodowały, że wysłane na Bałkany oddziały UNPROFOR miały faktycznie status misji obserwacyjnej, ponieważ w związku z zakazem kiwnięcia palcem w bucie, głównym zadaniem gamoni w błękitnych hełmach było stanie z bronią u nogi i obserwowanie tubylców wykazujących niezwykłą kreatywność w masowym wyprawianiu się na tamten świat. Można się więc domyślać wyniku całego przedsięwzięcia, szczególnie że przeciw ślamazarności i nieudolności rozjemców protestował nawet tak energiczny i zdecydowany polityk jak Tadeusz Mazowiecki, działający tam w randze Specjalnego Wysłannika ONZ. Obok głównych sił międzynarodowych tu i ówdzie kręciło się także NATO, które po raz pierwszy od powstania w 1949 r. mogło sobie oficjalnie trochę postrzelać i skwapliwie skorzystało z tej okazji, waląc do Serbów jak do kaczek z wszystkiego, co było pod ręką.
Po wielu morderczych rundach negocjacji 21 grudnia 1995 r. w amerykańskiej mieścinie o nazwie Dayton przyklepano wreszcie porozumienie w sprawie Bośni i Hercegowiny, która ocaliła niepodległość. Najtęższe umysły dyplomacji, po zaznaczeniu na mapie każdej serbskiej chałupy, chorwackiej stodoły i muzułmańskiego wychodka, wymyśliły niezwykle skomplikowany podział tego państwa na dwie części składowe. 51 % terytorium tworzyła Federacja Chorwacko-Muzułmańska, natomiast 49 % objęła Republika Serbów Bośniackich. Dowództwo nad siłami pokojowymi IFOR i SFOR pilnującymi tego okropnego bałaganu objęło NATO, które zwietrzyło szansę, że w razie czego będzie tam można znowu trochę postrzelać. Misja zakończyła się w 2004 r., okazało się jednak, że Bośnia i Hercegowina wpadła z deszczu pod rynnę, gdyż twardogłowych natowskich imperialistów zastąpiła ponura szajka sprzedajnych biurokratów i ich (pożal się Boże!) siły wojskowe EUFOR.
Wojna w Kosowie
W Kosowie, rdzennej serbskiej ziemi, ze względu na mnożenie się jak króliki, znaczną większość stanowili kosowscy Albańczycy. Tak jak ich bracia z macierzy, trudnili się oni tradycyjnymi albańskimi zajęciami takimi jak: handel żywym towarem, pozyskiwanie na przeszczepy organów od żywych dawców, produkcja i przemyt narkotyków, pranie brudnych pieniędzy oraz masowa dystrybucja broni. Knując cichaczem od dawna, doszli do wniosku, że skoro wszyscy zerwali się Serbom z łańcucha, to warto by było też co nieco ugrać i w rezultacie w 1996 r. wypuścili na ulice swoją bandę znaną jako UCK, czyli Armia Wyzwolenia Kosowa. W odpowiedzi spadły im na grzbiet policyjne represje, no i się znowu zaczęło.
Eskalacja (trudne słowo) konfliktu nastąpiła w 1998 r. po interwencji regularnej armii Jugosławii. Jak to na wojnie bywa, każda ze stron miała trochę na sumieniu. Kosowscy Albańczycy podnieśli jednak wielkie larum, jacy to oni są biedni, skrzywdzeni i poszkodowani, więc sprytnie udało im się wmówić światowej opinii publicznej, że wszystkiemu jak zwykle winni są Serbowie. W wyniku tej agitacji naiwni frajerzy z Zachodu, mając daleko gdzieś rezolucje ONZ, spuścili ze smyczy NATO, które od 24 marca 1999 r. zaczęło testowanie swoich sił powietrznych, zrzucając bomby (oczywiście pokojowe) na Belgrad i okolice. Wskutek tej delikatnej perswazji Serbowie zgodzili się 9 czerwca 1999 r. na podpisanie pozozumienia. Na jego mocy do Kosowa wkroczyły międzynarodowe siły KFOR i pałętają się tam bez celu do dziś.
Kosowscy Albańczycy, rozzuchwaleni powodzeniem rozróby, postanowili pójść za ciosem, siejąc terror gdzie tylko się da. W tym celu rzucili hasło Wielkiej Albanii i porozglądali się po sąsiadach: Serbii, Czarnogórze, Grecji i Macedonii. W 2001 r. zaczęli brzydko bruździć w tym ostatnim kraju, jednak Fyromczycy nie przejawiali ochoty na kolejną bijatykę i nie mogąc sobie samodzielnie poradzić z bandziorkami, wezwali na pomoc NATO. Sojusz przyjął z zadowoleniem fakt, że w końcu może się komuś na coś przydać i bijąc islamistów pałą przez łeb, szybko usadził hołotę. Misję porządkową w 2003 r. przejęła (ku wściekłości i rozpaczy Macedończyków) Unia Europejska.
Ostateczny rozpad Jugosławii
Obecnie w państwach południowosłowiańskich panuje pokój, który pod względem trwałości i stabilności można porównywać z domkiem z kart lub z sytuacją na Bliskim Wschodzie. Nie ma już Jugosławii, bowiem 4 lutego 2003 r. przekształciła się w państwo związkowe Serbii i Czarnogóry. Dla Czarnogórców to jednak było za mało, postanowili do reszty pognębić wyobracanych na wszelkie sposoby Serbów i gdy już wiedzieli, że nic im nie grozi, 3 czerwca 2006 r. ogłosili niepodległość. I rzeczywiście, Serbowie przyjęli ten fakt z podkulonym ogonem, w sumie to nie ma się co dziwić, skoro się wszyscy na nich uwzięli.
W tym regionie nikt jednak nie lubi, jak nic się nie dzieje. O podwyższenie adrenaliny zadbali niezawodni kosowscy Albańczycy, którzy w wolnym czasie zajmowali się paleniem cerkwii i pacyfikowaniem serbskich wiosek na terenie Kosowa. Przy okazji oberwało się także Romom w myśl starej sprawdzonej zasady, że każdy powód jest dobry, żeby cygańskiemu brudasowi nakłaść po ryju (całe szczęście, że nie ruszyli innej mniejszości, bo dopiero by się zrobił raban!). Po iluś tam ekscesach trochę się uspokoiło, ponieważ nadszedł dogodny moment, by propagandowo przyładować z grubej rury.
17 lutego 2008 r. Kosowo proklamowało niepodległość, którym to faktem podzieliło świat na dwie (nierówne) połowy. O tej jednostronnej deklaracji nie chce oczywiście słyszeć Serbia wspierana przez Kacapów i parę innych krajów mających także u siebie problemy z mniejszościową hałastrą. Niezależność uznało natomiast 70 państw z hakiem, w tym większość UE i NATO, a także w ramach branżowej solidarności włoska mafia i latynoamerykańskie kartele narkotykowe. U nas mściwy Kartofel udzielił zgody Ryżemu i jego kolesiom z ferajny na nawiązanie z Kosowem stosunków dyplomatycznych chyba tylko dlatego, żeby zrobić na złość pułkownikowi Wołodii Władimirowiczowi.
I tak to wszystko dziś wygląda. Masowe zbrodnie, zgliszcza, przesiedlenia, tysiące trupów, straty na niewyobrażalną ilość koła papieru, oto chleb powszedni chorwacko-serbsko-bośniacko-kosowskiej zarazy. Czy to ich czegoś nauczyło? A skąd! Małpia banda słowiańska czeka tylko na sygnał, żeby znowu z radością skoczyć sobie do gardeł. Sytuacja wciąż jest daleka od normalności, jak tak dalej pójdzie, to ten artykuł może się doczekać w przyszłości nielichej rozbudowy. Facet, który wymyślił pojęcie "kocioł bałkański", zaiste miał łeb na karku!