Savoir-vivre

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Savoir-vivre – zbiór zasad dotyczący funkcjonowania człowieka w życiu codziennym, dzięki którym może on się dowiedzieć, że nie smarkamy nieznajomemu w rękaw, nie dłubiemy w nosie wznosząc toast, a do przypalania papierosa używamy zapalniczki, a nie innego papierosa.

Po co?[edytuj • edytuj kod]

Zwolennicy zasad dobrego wychowania wymieniają szeroki katalog korzyści płynących z zastosowania się do nich. Wiemy, jak postępować w sytuacjach niecodziennych, gdy np. szef w zarzyganym fraku opowiada nam o swojej jednodniowej eskapadzie do czeskiej Pragi, podchodzi do nas osoba, która zamiast eleganckiego ubioru i zapachu wygląda niczym cieć stoczni rzecznej na Młocinach i pachnie niczym zdechły serwal czy łatwiej jest nam budować atmosferę i pozyskiwać nowych znajomych wraz z ich wizytówkami, które za dwa dni i tak wylądują w domowym koszu na śmieci. Generalnie dla lansu, dobrej opinii i sprawienia wrażenia swojskiego człowieka, takiego, któremu zawsze potem postawi się alkohol.

Główne zasady savoire-vivre'u[edytuj • edytuj kod]

  • uśmiech – gdy kogoś niechcący zabijemy tępym narzędziem widok naszych białych niczym proszek do prania zębów rozładuje napięcie w sądzie, a my sprawimy wrażenie sympatycznych i wyluzowanych morderców. Cheese.
  • życzliwość – to nic innego, jak otwartość na innych, zrozumienie czyichś potrzeb i zmartwień. W ramach życzliwości zobowiązany jesteś deprecjonować impotencję kolegi, twierdząc, że kobiety wcale a wcale nie przywiązują wagi do takich spraw, gdyż czytają Hannę Arendt czy żeby zrozpaczona matka nie martwiła się zaginięciem syna sprzed 30 lat, bo na pewno gdzieś się zasiedział i już lada moment zapuka do drzwi, wyglądając tak jak dawniej.
  • słowność – przywiązujemy wagę do tego co mówimy. Jeżeli przyrzekliśmy komuś w ramach uprzejmości obciąć włosy, to starannie przykładamy się do tego i pilnujemy, by osoba przez nas ścinana nie miała z jednej strony 1.5 mm włosów, a z drugiej 3 razy tyle. W najlepszym wypadku będzie wyglądała jak przygłup, w najgorszym zwinie ją z ulicy w biały dzień Monar.
  • skromność – zakaz gadania o swoich mocnych stronach. W wypadku, gdy potrafimy się bić, nie chwalimy się tym, dając sobie zrobić z mordy tęczę, jeżeli siedzimy obok kogoś, kto jest od nas mniej oczytany, czynimy retrospektywę i poddajemy wraz z tą osobą analizie krytycznej „Plastusiowy pamiętnik”. Gdy jesteśmy amerykańskim astronautą, a Ziemi zagraża meteoryt, który oczywiście jak zwykle musi uderzyć w Kalifornię albo Nowy Jork, to po prostu usuwamy zbędne świństwo, a po powrocie na Ziemię mówimy, że to nic takiego i że każdy, czy to samotna matka z dzieckiem, czy Przemysław Babiarz zrobiliby w naszej sytuacji to samo. Myjemy grzecznie ręce po meteorycie i wracamy do domu.
  • dyskrecja – czyli nie plotkować. Nie informujemy na przyjęciu, iż nasz przyjaciel co chwila wychodzi do toalety, gdyż aktualnie leczy syfa, bo to nie tylko niedyskretne, ale mogłoby wzbudzić panikę wśród damskiej części zaproszonych i wywołać ofiary w stratowanych ludziach, którzy nie zdążyliby na ostry dyżur. W grach karcianych kompletnie nieprzydatna, gdyż i tak wszyscy oszukują, z tobą włącznie, zaś trzeba być wysokiej klasy idiotą, żeby wyginać karty w rogu lub bazgrać je długopisem. Wyda się.
  • punktualność – dzięki braku szacunku dla cudzego czasu możesz opuścić niezliczoną ilość rozmów kwalifikacyjnych, gdzie i tak najczęstszym tekstem jest „Oddzwonimy do pana”. Lepiej się spóźniać.
  • uprzedzenia – kochaj i szanuj poprawność polityczną. Jeżeli gej, to „heteroseksualny inaczej”, a nie pedał aż trzeszczy, nie zbrodnia ludobójstwa, ale „incydent”, wreszcie zaś „mahometanin”, a nie brudas czy arabus. Powinieneś ponadto zaakceptować, że Twoją pensję przejadają 40-renciści na lewych papierach i jeszcze masz im życzyć smacznego. W przeciwnym wypadku czeka cię niechybnie metka troglodyty.
  • umiejętność słuchania – niestety nie wszyscy potrafią gadać do rzeczy lub ciekawie i właśnie oni wymyślili wyrażenie „umiejętność słuchania”, tak jak mniej więcej depresantki z paroletnimi odleżynami wymodziły „empatię”. Gdy partner bądź partnerka przy kawie dumnie donoszą ci o niesamowitych rozmiarach ostatniego kamienia żółciowego, jaki z siebie raczyli wypluć, o tym jak wytargowali 15 groszy mniej za wspaniale pachnący bób czy czy wciskają ci do oglądania zdjęcia swoich brzydkich dzieci w okularach podczas spotkań z kulturą wyższą w MDK, musisz się uważnie skoncentrować i nie dać się uśpić. Inaczej cóż – znowu troglodyta...

Wybrane sytuacje[edytuj • edytuj kod]

Przy stole[edytuj • edytuj kod]

Nigdy nie mówimy z pełnymi ustami, nie dlatego, że komuś można upaprać obrus, ale miło by było się jednak nie zadławić, co? A nie daj Bóg w takiej sytuacji kichnąć. Przy dobrych wiatrach jedzenie znajdzie się na twarzy osoby siedzącej naprzeciw. Lubisz się myć? Nie lubisz. Czemu więc zmuszasz innych do mycia?

Pilnujemy tego jak siedzimy. Nawet jeżeli mamy już 5 promili alkoholu we krwi głowa znajduje się na szyi, a nie na stole, a już broń Boże pod nim w pozycji embrionalnej razem z resztą ciała. Nie rozstawiamy szeroko nóg, jakbyśmy byli ostatnimi zboczeńcami i nie rozciągamy kończyn. Jeżeli ścierpło, ma cierpnąć dalej. To jest savoir-vivre do cholery, a nie rozgrzewka przed wychowaniem fizycznym.

Nadchodzi najgorsze. Na stole coś śmierdzi, a my nie wiemy jak to zjeść i czym. Zasadniczo:

  • fondue, szwajcarski przysmak o zapachu zużytych skarpet, jemy nadziewając kawałek sera widelcem do fondue (i tak nikt nie wie, jak on wygląda, dlatego najczęściej dostajesz zwykły widelec), moczymy w niewiarygodnie cuchnącym garnku z żółtą breją dla zmyły zwaną sosem i zdejmujemy zwykłym widelcem (należy wziąć drugi, ręka odpada). Potem znowu majdrujemy widelcami w najlepsze, wracając do tego, którym wzięliśmy ser i zajadamy się fondue w najlepsze, o ile nie urwie nam nosa.
  • raki. Bierzemy raka do lewej ręki (upewnij się najpierw, czy jest martwy, byle dyskretnie), a prawą podważamy nożem pancerz, następnie widelcem dłubiemy w ogonie, tak by wygarnąć stamtąd mikroskopijne porcje mięsa, zabieramy się potem za nóżki i kleszcze, które w ogóle nie posiadają mięsa, lecz przyjęło się także w nich niuchać. Uwaga! Nie jest prawdą, że raka należy pozbawić kleszczy przed posiłkiem, kleszcze masz tylko ogołocić z mięsa, którego nie ma. Urywanie łap rakowi albo tłuczenia trupem raka o talerz lub blat stołu, żeby szczypce odpadły są zabronione!
  • ślimaki. Do spożycia tego świństwa potrzebne są: zaokrąglony widelec z dwoma zębami (jest drogi, brzydki, śmiało urwij te zęby ze zwykłego, goście i tak nie zauważą) i łyżka. Bierzemy szczypce, chwytamy za domek ślimaka, ale lekko, żeby ze ślimaka na stół nie wyleciały proteiny, po czym skalpujemy truchło widelcem szarpiąc w lewo mięso, bo przecież nie będziemy jedli ufajdanej lasem skorupki. Gdy już wyciągniemy tę gigantyczną porcję mięsa, przekładamy je na łyżkę i skraplamy cytryną, której najczęściej jest więcej od samego mięsa.
  • żeberka. Kroimy nożem kooperującym z widelcem. Obgryzamy jedynie kości, biorąc mięso do ręki i to tylko wówczas, gdy gospodarze przewidzieli miseczki z wodą, żeby tam wylądowały gnaty. Gdy nie ma żadnych miseczek z wodą, gapimy się na innych i patrzymy co oni robią.
  • ziemniaki. Tak, jedzenie ziemniaków to też rytuał. Kategoryczny zakaz używania noża! Nie rozgniatamy ich przy użyciu pięści, młotka ani głowy, w takim wypadku rozdrabniamy tylko tyle, ile poniesie nasz widelec. Chcąc posilić się ziemniakami zgodnie z zasadami dobrego wychowania, jednego możesz być pewien: nie najesz się.

Lepiej jest, gdy widzą nas jedzących, niż słyszą. Generalnie nawet jeśli będziemy wywijać niczym Wołodyjowski widelcem od pikli, dostaniemy pochwałę w towarzystwie za zjawiskowe wręcz posługiwanie się łopatką do szparagów, efekt końcowy może zepsuć dadaistycznie wyglądający talerz, który w dodatku będzie śmierdział (patrz fondue). Nie przenosimy całej zawartości waz i salaterek do talerza, chyba że biesiadujemy z anorektykami. Należy powstrzymywać się od przemieszania potraw ze sobą – zestaw fondue, ryba w oleju + bób albo karczochy spowoduje masową emigrację z przyjęcia, a jego zapach będzie można porównać tylko do zapachu skarpety bezdomnego wepchniętej nam prosto do nosa. Nie mówiąc o tym, że na przyjęciu dyplomatycznym może to wywołać podejrzenia o zamach stanu przy pomocy broni biologicznej. Talerz ma wyglądać w miarę schludnie, a nie jak eksponat żywcem wyjęty z muzeum II wojny światowej.

Teraz rzecz o napojach, czyli o tym, co lubimy w czasie przyjęć spożywać najbardziej i dzięki czemu autentyczni kretyni stają się nagle erudytami, zaś sekutnica przypominająca skrzyżowanie guźca z workiem na ziemniaki wyda nam się najpiękniejszą kobietą świata. W pierwszej kolejności o toastach.

  • nie zabieramy się mimo najszczerszych chęci od razu do odkręcania flaszki znajdującej się na stole zaraz po tym, jak się przy nim zjawimy, gdyż gospodarz z lewą ręka złożoną po prawej stronie przez 5 minut zapewniał nas, że butów zdejmować nie trzeba. Toast jest wygłaszany dopiero po głodowej porcji przystawek.
  • nigdy nie wyrywamy się z toastem, gdy wszyscy jedzą gorące potrawy. Wszyscy przybyli mają ten sam cel co ty – narąbać się do nieprzytomności za darmo i znajdą pretekst, byś nie wystawał przed szereg.
  • wznosimy go szampanem lub winem. Wódka, bimber, woda brzozowa oraz denaturat odpadają.
  • toasty wygłaszają mężczyźni, chyba że Pan Domu zapił się na śmierć. Wtedy toast w swoje ręce bierze wdowa.
  • pierwszy toast wznoszony jest zawsze za spotkanie, nigdy nie brzmi on „zdrówko”, „no, to po kielichu” ani „na smaka!”.

W szpitalu[edytuj • edytuj kod]

Tu z grubsza możemy dokonać prostego podziału. Albo jesteśmy odwiedzającymi, albo pacjentami. Niezależnie od statusu zawsze zobowiązani jesteśmy przy wejściu do placówki założyć foliowe kapcie, gdyż w szpitalu krąży już tyle syfu, że choćby lekkie przewietrzenie tego grozi inwazją drobnoustrojów na całą gminę.

Kiedy jesteśmy odwiedzającymi, należy najpierw porę, w jakiej władze szpitala przewidują odwiedziny. Z reguły zaczynają się one od 10, kiedy w pacjenta wpompowano hektolitry wody, by się wysikał i laboranci wykryli mu coś w moczu (po to jest tutaj zarówno pacjent, jak i laborant), została pobrana od niego krew oraz zjadł już swoje śniadanie złożone z zimnego mleka i bliżej niezidentyfikowanych trocin. Odwiedziny kończą się o 22, gdyż wtedy zaczyna się w całym szpitalu cisza nocna. Zatem nie zdziw się, że chcąc akurat odwiedzić dziadka po imprezie i pochwalić mu się na gorąco, że stałeś się prawdziwym mężczyzną, dyżurka pokaże ci wała.

Dobrze jest sprawdzić, czy chory życzy sobie naszych odwiedzin. Jeżeli o koledze, matce, ojcu czy aktualnej kochance przypomniałeś sobie po kilkunastu latach, mają oni święte prawo wykazywać oznaki wkurwienia i zakazać tobie kontaktu. W sytuacji kiedy chcesz odwiedzić człowieka, który jakimś cudem przeżył spotkanie pierwszego stopnia z twoim autem na pasach i właśnie leży zabandażowany niczym mumia z kręgosłupem uszkodzonym w 25 miejscach i poprzetrącanymi co do nogi żebrami, musisz liczyć się z tym, że twoja obecność może destruktywnie wpłynąć na jego psychikę. Zresztą aresztantów raczej nie wypuszczają na schadzki po szpitalu.

Nie pałętamy się po bloku operacyjnym sprawdzić, czy „dobrze idzie”.

Wchodząc do odwiedzanego mówimy pozostałym pacjentom „dzień dobry”. Tylko i aż. Nie wręczamy swojej wizytówki, polecając swoje usługi i nie próbujemy się tą drogą pozbyć dekli do auta ani łysych opon. Jeżeli jest to chirurgia, wielce prawdopodobne, że sami tu przybyli za przyczyną łysych opon. Osobie odwiedzanej przynosimy jakiś upominek, jednak nie powinny być to kwiaty, gdyż przenoszą one drobnoustroje. O wiele lepsza jest jakaś książka, zbiór anegdot czy odtwarzacz mp3. Co do książki jedno zastrzeżenie: żadnych opasłych słowników ani encyklopedii. Zapchasz tym pacjentowi szafkę nocną w dodatku pojawi się domniemany zarzut o wtórny analfabetyzm.

Informacji o chorym udziela jego lekarz prowadzący, czyli osoba przychodząca do pacjenta raz na ruski miesiąc, spytać co słychać i wręczyć szpitalną ankietę jakości. Znaleźć go możesz w pokoju lekarza dyżurnego. Jeśli nie wiesz, który to, spytaj po prostu pracowników szpitala, gdzie jest najlepiej zaopatrzony barek – tam właśnie będzie dyżurka lekarska. Lekarz udzieli ci wszelkich wyczerpujących informacji na temat stanu zdrowia chorego. W przypadku kiedy jest głuchoniemy pokaże ci na migi albo w innej niewerbalnej formie, co jest osobie, do której przyszedłeś. Gdy łapie się za brzuch, coś z układem pokarmowym, kaszel wskazuje na choroby płuc, cofanie się na raka, zaś nacieranie sobie skroni nie oznacza, że z czaszką pacjenta jest coś nie tak, tylko że lekarza po całym dniu pracy po prostu głowa napierdala.

Oczywiście jest nieco inaczej, gdy jesteśmy pacjentami. Pierwszą zasadą, jaka nas obowiązuje jest nietraktowanie personelu jak służących zatrudnionych tylko dla nas. Należy szanować ich czas, podziękować za ładnie podaną nam kaczkę, sprzątnięcie nam niechcący zegarka z szafki, a lekarzom trzeba dziękować za pracę. To on zagląda w miejsce, w której nie chce zaglądać Twój partner i bujał się na studiach 6 lat, by móc oglądać twoje wrzody i inne magiczne wynalazki natury, które jakimś cudem znalazły się w twoim organizmie. Po skończonej operacji zawsze grzecznie dziękujemy za włożony w ratowanie naszych bezcennych flaków trud, nawet jeżeli nas boli. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy odczuwamy tzw. ból fantomowy. Polega to mniej więcej na tym, że czujemy swędzenie w nodze, jednak pochodzi ono z tyłka, gdyż noga została amputowana. Wtedy ładnie prosimy o przywrócenie nogi na miejsce, by bolało i swędziało nas tam, gdzie należy.

Nie przeszkadzamy innym chorym. Nasz sąsiad mógł mieć pobierany płyn mózgowo-rdzeniowy i teraz właśnie ma ból głowy, jakiego nie da wypita mieszanka zacieru ze spirytusem. Nie wolno ci mrugać oczami czy podrapać się po głowie, gdyż nawet takie odgłosy przyprawią naszego współlokatora o wrażenia zmysłowe, których doznawanie przekracza wszelkie decybele. Przestrzegamy ciszy nocnej i leżymy nieruchomo.

Korzystamy z pomieszczeń sanitarnych tylko w takim czasie, jaki jest nam niezbędny do zaspokojenia swoich potrzeb. Tym razem więc nie zabierasz nigdzie gazety, radia, kawy i ciastek, ale robisz swoje i znikasz. Kąpieli nie przedłużamy, żadnego czekania aż ci się pomarszczy skóra na palcach „bo tak lubisz” i miło to wspominasz, gdyż na komisji wojskowej powiedziałeś, że tak masz od dziecka, dostając zaszczytną kategorię D. Zawsze zostawiamy za sobą porządek. Przybory osobiste jak mydło, żyletka czy ręcznik przynosimy ze sobą (nasze, nie z innych toalet). Nie dotyczy to teoretycznie papieru toaletowego, aczkolwiek jak wskazuje praktyka i on powinien być ze sobą wzięty.

Podróż[edytuj • edytuj kod]

Przemieszczasz się, by poznawać nowych ludzi, ich kulturę oraz ich choroby przenoszone drogą płciową? Jeżeli tak, to znakomicie, bo teraz właśnie dowiesz się, jak masz zachowywać się w czasie podróży.

Autobus i tramwaj[edytuj • edytuj kod]

Poziom kultury danego człowieka najlepiej widać w godzinach szczytu pasażerskiego.

Po pierwsze i najważniejsze: najpierw wysiadają, potem wsiadają. Nawet po ciężkim dniu nie możesz ciągnąć starszej pani za laskę, chasyda za brodę, a nonkonformisty za środkowy palec. Stajesz po prostu z boku drzwi, tak by ludzie nie włazili ci na stopę zaraz po opuszczeniu pojazdu. Miłym gestem jest przepuszczanie pewnych grup osób. Dotyczy to zwłaszcza inwalidów, byłych saperów, zboczeńców wszelkiej maści, matek z małymi dziećmi oraz żon z dużymi. Gdy już znajdziesz się w środku, dopilnuj by nie wypadły ci gałki oczne w poszukiwaniu wolnego miejsca siedzącego. Tu też obowiązuje zasada pierwszeństwa.

Bilety przygotowuje się z reguł przed wejściem do autobusu albo tramwaju. Jeżeli z powodu dużej liczby podróżujących, trudno jest nam się dostać do kasownika, prosi się współpasażerów o pomoc, niemniej...

  • tych, którzy stoją blisko kasownika najbliższego nam kasownika, a nie atrakcyjną blondynkę po drugiej stronie autobusu, żeby ją wyrwać lub znajomego obok niej, którego widzimy, a który nie widzi nas, co sprawia, że mamy ochotę zwinąć bilet w kulkę, rzucić i trafić w cel.
  • oraz tych, którzy jadą autobusem bez psa przewodnika. Mimo że pasażerowie z cuchnącym owczarkiem alzackim u boku są w tej samej sytuacji co my, nie obowiązuje zasada solidarności.

Pociąg[edytuj • edytuj kod]

Reguły dotyczące wsiadania i wysiadania są tożsame z tymi powyżej. Różnica występuje na poziomie zabierania ze sobą bagażu. Bagaż lokuje się tak, by nie przeszkadzał innym podróżującym – na specjalnie do tego przeznaczonej półce, nigdy na inny bagaż, o ile nie jedziemy Orient Expressem i nie chcemy, żeby kogoś razem z jego głową i rdzeniem kręgowym trafił przysłowiowy szlag. Jeżeli na półce nie ma miejsca, kładziemy na podłodze, ale tak, by konduktor mógł potem wejść, zanim przed powiedzeniem dzień dobry będzie musiał przypomnieć sobie lekcje karate. „Dzień dobry” to zwrot magiczny. Nim witamy zaszczycając przedział swoją osobą (jakkolwiek żaden poradnik nie mówi, co robić w wypadku, gdy przedział jest pusty, a to my jesteśmy pierwszymi, którzy go zaludnią. Proszę zdać się na swoją intuicję i zdrowie psychiczne), zawsze go używamy, kłaniamy się w pas z dygnięciem i mamy gdzieś 10 kilo bagażu na plecach. Przecież w przedziale zawsze może jechać z nami kręgarz, nieprawdaż? Zmywając się z przedziału mówi się tym razem „do widzenia”. Wychodzimy tyłem, żeby nie pokazać nikomu pleców. Ktoś mógłby poczuć się dotknięty.

Bezwzględnie należy przestrzegać zakazu palenia. Żadnych sztuczek w stylu „zamawiam miejsce w wagonie dla niepalących, bo tam nie śmierdzi i o kurwa, pomyliłem się!”. Kiedy grzejemy zapakowane w majtki, spodnie lub spódnice albo tylko w samą spódnicę nasze pośladki, nie przystoi, by w przedziale dla palących ograniczać ich nałóg. Żadnych gaśnic ani gum nicorette. Wolny rynek – wykupili tu miejsca i mogą palić.

Rozmowa z innymi. Ileż to legend krąży o znajomościach zawartych w pociągu, z solidarnymi wizytami w wytrzeźwiałkach włącznie, do iluż rozwodów takie spotkania nie doprowadziły. W wypadku, w którym zamarzyło nam się poderwać inną osobę, zaczynamy grzecznie pogawędkę, jednak jeśli ktoś da do zrozumienia (od grzecznego nie, po nieco mniej grzeczne uderzenie otwartą dłonią w policzek), że jednak nie, to cóż – nie. Czytamy sobie książkę, gazetę etc.

Nie rozkładamy nóg na drugim siedzeniu, a to że zostanie to poprzedzone niby uprzejmym ściągnięciem butów wbrew pozorom tylko pogorszy sytuację, spychając niniejszy katalog savoir-vivre'u do miejsca, w którym mowa o fondue.