Rozpad Jugosławii

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru
Wersja z dnia 14:33, 24 cze 2021 autorstwa Runab (dyskusja • edycje) (dodano link do artykułu Gavrilo Princip)
Medal.svg
Serbski generał Ratko Mladić wraz ze swoją świtą. Po perfidnych minach widać, że ewidentnie coś knują. Oj, się będzie działo!

Rozpad Jugosławii – proces rozpadu państwa w formie wojny domowej rozpoczęta w 1991 i przewalająca się wte i wewte po kolejnych częściach składowych federacji w ciągu następnych ładnych paru lat. Przyczyną walk było… eee… yyy… Właściwie któż to wie, co nią było. Na samą myśl o tym konflikcie normalny człowiek rozkłada bezradnie ręce i puka się w czoło, gdyż za cholerę nie potrafi zrozumieć, co tej bałkańskiej zgrai strzeliło do łbów, że postanowili wyłączyć racjonalne myślenie i się trochę ponapierCenzura2.svgć na zasadzie każdy na każdego. Ot, typowe dla Słowian potrząsanie szabelką bez poważniejszego powodu. Wszystko to byłoby nawet zabawne, gdyby nie fakt, że tym razem haratanina zrobiła się naprawdę paskudna. Gavrilo Princip może być dumny ze swoich następców, w sumie poczynili wcale nie gorszy rozgardiasz niż on.

Geneza konfliktu

Od tego pana wszystko się zaczęło

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami był sobie piękny kraj, który się nazywał Socjalistyczna Federacyjna Republika Jugosławii. Żyli w nim sobie razem Serbowie, Chorwaci, Muzułmanie z Bośni, Słoweńcy, Macedończycy, Czarnogórcy, no i jeszcze paru albańskich pastuchów. Wszystkim tym narodom brakowało nieco luzu, tak więc zacni obywatele czasem patrzyli na siebie spode łba, bo mieli do wyrównania jakieś tam porachunki z przeszłości. Nic to jednak, ponieważ krótko trzymał ich za mordy człowiek-legenda, Josip Broz-Tito. Marszałek może i był komunistą urobionym we krwi po łokcie, ale za to jaki miał autorytet! A to pogonił kota hordom Führera w czasie II wojny światowej, nie oglądając się na pomoc przyjaciół ze Wschodu, a to później wypiął się na samego Wujka Soso i powiedział, że sobie poradzi bez niego w dziarskim marszu ku powszechnej szczęśliwości. Po prostu mąż stanu, nawet Zachód go szanował. Ale niestety, oprócz Lenina nikt nie żyje wiecznie, w maju 1980 roku Tito zmarł i wszystko się wtedy pochrzaniło. Władzę objęła grupa niezdecydowanych leśnych dziadków, która pomyślała, że skoro Gierkowi i Ceaușescu ot tak dawano kredyty, to oni sami zaciągną trochę pożyczek i zaczną inwestować w kraj, by jakoś zapisać się w historii. Chętny do udzielania pożyczek MFW wykorzystał okazję i przy niewielkiej lichwie wynoszącej 30% kredytu dał Jugosławii odpowiednie kredyty. Wszystko przejedzono podczas zimowych igrzysk w Sarajewie i przy okradaniu resztek sieci kołchozów Agrokomerc. Widmo bankructwa rozpoczęło problemy. Słowenia i Chorwacja nie zgadzała się na spłacę długów Belgradu, Serbowie mieli dosyć wspierania finansowo Kosowian, a reszta zastanawiała się, jak napisać swoją własną historię od zera i odciąć się od Jugosławii. Międzyczasie swój biznes zaczął rozkręcać Slobodan Milošević. Założył on spółkę sprzedają kamienie i cegły obywatelom Kosowian z instrukcją obsługi, jak rzucać, by trafić w Serba. Po pierwszych ustawionych zamieszkach wysunął się na prowadzenie wśród komunistów, biorąc w obronę uciśnionych Serbów.

Sieroty po Przywódcy Narodów zaczęły od tego czasu kombinować, jak by tu wszcząć awanturę. Główkowanie zajęło im ponad dekadę, albowiem nigdy nie byli za dobrzy w te klocki. W 1991 roku szlag trafił władzę ludową w Jugosławii i powód się znalazł. Czerwoni z miejsca przefarbowali się na brunatny kolor i postanowili urządzić mistrzostwa, który naród jest najważniejszy. W zaciętej rywalizacji najmocarniej napinali klatę Serbowie, ponieważ opanowali w większości armię, policję i władze centralne. Próbując trzymać wszystko w kupie, oberwali jednak mocno po pyskach, dodatkowo reszta potraktowała ich czarnym pijarem i w związku z tym społeczność międzynarodowa dolepiła im etykietkę głównych sprawców całego zamieszania. Wiadomo, przegrani są zawsze winni, dlatego Dawid Warszawski w Wyborczej i niemiecka prasa do dzisiaj wałkuje jedynie temat zgotowanej przez Serbów masakry Muzułmanów w Srebrenicy. Na całe szczęście są jeszcze inne media, przypominające, że Karadžić kochał dzieci, dbał o ludzi i zawsze dzień dobry mówił, a Slobodana Miloševicia zabili podczas ustawionego procesu.

Na marginesie nadmienić należy o czynnikach zewnętrznych, które nie pozostawały bez znaczenia wobec rozpoczynającej się właśnie nawalanki. Jeśli chodzi o raczej proserbsko nastawionych wschodnich towarzyszy, to początkowo nowy konflikt niezbyt ich zainteresował, ponieważ skupieni byli akurat na uspokajaniu Jelcyna na irlandzkim lotnisku. Zachodnie demokracje natomiast zareagowały w typowy dla siebie sposób. Z jednej strony politycy, grając rolę mediatorów, nawoływali do utrzymania pokoju, a z drugiej razem Niemcy, Austria i Watykan po cichu podliczali zyski, jakie może im przynieść tolerowanie łamania embarga na broń przez Chorwatów.

Niepodległość Słowenii, Chorwacji i Macedonii

Na początku największej bardachy narobili Słoweńcy i Chorwaci. Mając dość tego bałaganu, jedni i drudzy w czerwcu 1991 roku ogłosili niepodległość. Serbów ta wieść lekko zirytowała, więc postanowili poszczuć ruchawkę Jugosłowiańską Armią Ludową. Po Słowenii wojsko poszwendało się raptem przez 10 dni i w końcu trepostwo oznajmiło miejscowym, że ten swój nędzny kawałek ziemi mogą sobie zabrać, bo tam nawet nie ma gdzie stworzyć quasi-serbskiego państwa. Walki w Chorwacji trwały natomiast dłużej, ponieważ na taką stratę federacja nie bardzo mogła sobie pozwolić. Ponadto lokalnym Serbom zachciało się autonomii, więc zaczęli dymić, zakładając Serbską Republikę Krajiny. Paromiesięczna rozwałka kosztowała Bóg jeden wie ile pierdyliardów zielonych, w końcu obie strony dały sobie trochę na wstrzymanie (ale tylko trochę) i na początku 1992 roku z pomocą ONZ naprędce sklecone zostało tymczasowe zawieszenie broni. W ten sposób Chorwaci utrzymali niezależność, rąbnęli prawie cały dostęp do Adriatyku, ale został im w spadku uciążliwy serbski wrzód na zdrowej tkance jednolitego narodu. W następnych latach parę razy próbowali go wyciąć, co uskutecznili dopiero w 1995 roku (ale o tym później).

Gdy wszyscy byli odwróceni plecami, to Macedończycy skorzystali z okazji i we wrześniu 1991 roku oddzielili się od Jugosławii. Cwaniaczkom się upiekło, bo z powodu nadmiaru zajęć reszta południowosłowiańskiej dziczy skwitowała ten fakt jedynie wzruszeniem ramion i nikt z tego grona nie wpadł do nich z rodzinną wizytą. Ale żeby nie było za łatwo, to zaraz z gębą i z łapami wyskoczyli Grecy, którzy zaczęli się burzyć, że mają prawa autorskie do nazwy „Macedonia”, powołując się przy tym na jakieś starożytne pierdoły o dziedzictwie narodowym. Macedończycy nie mieli zbytnio chęci na mordobicie z tego powodu, po pewnym czasie zmiękła im rura i w rezultacie od 1995 roku w Europie funkcjonował FYROM, czyli Była Jugosłowiańska Republika Macedonii, a od 12 lutego 2019 roku Macedonia Północna. Nowa nazwa państwa została przyjęta za sprawą Ǵorge Iwanowa, który stwierdził, że ma dosyć tej głupiej nazwy.

Sytuacja w Bośni i powstanie Nowej Jugosławii

Wielki wódz Serbów. Patrzcie jaką ma bujną czuprynę!

W marcu 1992 roku niezależność ogłosiła Bośnia i Hercegowina i wówczas zakręciło się na ostro. Chłopaki poszli na całość i postanowili tak skomplikować szkolnej dziatwie lekcje historii współczesnej (o ile ktokolwiek uczy się jeszcze o takich wydarzeniach jak wojna w Jugosławii), by żaden małolat nie zdołał się połapać, kto tam się wtedy tłukł z kim i w jakim celu. Symbolem tej wojny stało się serbskie oblężenie Sarajewa, a jego najbardziej charakterystycznym elementem była epicka strzelanka urządzona na ulicach przez Snajperów.

Z grubsza wyglądało to mniej więcej tak: bośniaccy Muzułmanie, kontrolujący rząd w Bośni i Hercegowinie, wymyślili sobie niepodległość. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie mały problem, otóż stanowili oni tylko około 40% populacji kraju. Mniej więcej 20% tworzyli bowiem bośniaccy Chorwaci, na wszelki wypadek mający pochowane trochę złomu od Bundeswehry. Pomagali im Chorwaci z Republiki Chorwacji, czyli chorwaccy Chorwaci. Jakieś 37% ludności to z kolei zawsze skłonni do draki bośniaccy Serbowie. Wspierali ich, a jakże, Serbowie z Republiki Chorwacji, czyli Serbowie z Republiki Serbskiej Krajiny, czyli chorwaccy Serbowie, a także Serbowie z Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii, czyli Serbowie z Republiki Serbii, czyli serbscy Serbowie. Na domiar złego każda grupa etniczna wyznawała inną religię, Chorwaci to z dziada pradziada papiescy fanatycy, Serbowie są w większości zatwardziałymi schizmatykami, natomiast bośniaccy Muzułmanie praktykują oczywiście bicie łbem o ziemię pięć razy dziennie. Niemożliwa do pokonania okazała się także bariera językowa, ponieważ Chorwaci mówią po chorwacko-serbsko-bośniacku, Serbowie po serbsko-bośniacko-chorwacku, a bośniaccy Muzułmanie po bośniacko-chorwacko-serbsku.

W międzyczasie w kwietniu 1992 roku nadszedł koniec na mocno nadgryzioną zębem czasu Socjalistyczną Federacyjną Republikę Jugosławii, co właściwie nikogo nie zainteresowało. W miejsce nieboszczki powstała okrojona terytorialnie Federalna Republika Jugosławii. Najbardziej w nowym państwie rozpychali się jak zwykle Serbowie obrażeni na cały świat za to, że nikt się nie chce z nimi dłużej męczyć. W dalszym ciągu trzymali oni ciężką łapę na dwóch autonomicznych okręgach: Wojwodinie (ze sporym odsetkiem bardzo spokojnych Madziarów) i Kosowie (z koczującą tam watahą z UÇK). Oprócz nich w federacji cichutko siedziała sobie Czarnogóra, która stwierdziła, że na razie lepiej się nie wychylać, bo można zebrać straszny omłot. Ale wróćmy jednak do głównej rozpierduchy.

Walki serbsko-chorwacko-bośniackie

Ustasze idą na Mostar i Sarajewo

W 1992 roku zaczęli się naparzać bośniaccy Muzułmanie z bośniackimi Serbami oraz bośniaccy Chorwaci z bośniackimi Serbami. Bośniaccy Chorwaci zmontowali własne państwo, znane jako Chorwacka Republika Herceg-Bośni, natomiast bośniaccy Serbowie utworzyli Serbską Republikę Bośni i Hercegowiny. Tak w ogóle to bośniaccy Serbowie kombinowali, by połączyć wszystkich Serbów w jeden organizm, czyli Wielką Serbię. W tym projekcie bośniaccy Serbowie, chorwaccy Serbowie i serbscy Serbowie staliby się na powrót jugosłowiańskimi Serbami, czyli wielkoserbskimi Serbami. Także Chorwatom zamarzyła się Wielka Chorwacja złożona z bośniackich Chorwatów i chorwackich Chorwatów tworzących naród wielkochorwackich Chorwatów. Przez chwilę w Belgradzie i Zagrzebiu zastanawiano się nawet czy nie wystawić bośniackich Muzułmanów do wiatru i nie podzielić Bośni między siebie, ale przemożna chęć dalszego wypruwania sobie flaków zwyciężyła, toteż ten wielce interesujący pomysł nie doczekał się realizacji.

W toku walk w drugiej połowie 1992 roku pożarli się ze sobą bośniaccy Muzułmanie i bośniaccy Chorwaci. Zamiast bić bośniackich Serbów, zaczęli podgryzać się wzajemnie po kostkach, więc w rezultacie w Bośni i Hercegowinie od tego czasu trwała wojna wszystkich ze wszystkimi. Oczywiście skład trzech armii nie był jednorodny (jakżeby inaczej), skutkiem czego w oddziałach bośniackich Muzułmanów służył pewien odsetek bośniackich Chorwatów i bośniackich Serbów, w wojskach bośniackich Chorwatów znalazła się pewna ilość bośniackich Muzułmanów i bośniackich Serbów, zaś w szeregach bośniackich Serbów walczyła pewna liczba bośniackich Muzułmanów i bośniackich Chorwatów. Za przykład niech posłuży przypadek Republiki Zachodniej Bośni, którą w 1993 roku utworzyli zachodniobośniaccy Muzułmanie, żeby tłuc się z resztą bośniackich Muzułmanów atakowanych również przez bośniackich Chorwatów, których zwalczali oczywiście bośniaccy Serbowie posiłkowani zza miedzy przez Serbów z Federalnej Republiki Jugosławii, a z drugiej strony przez chorwackich Serbów mających porachunki z Chorwatami z Republiki Chorwacji.

Po jakimś czasie bośniaccy Muzułmanie i bośniaccy Chorwaci doszli do porozumienia i w 1994 roku znowu wspólnie ruszyli na bośniackich Serbów, w związku z czym ci ostatni zorientowali się, że chyba mają coraz bardziej przechlapane. Zmieniła się również sytuacja po sąsiedzku, bowiem cierpliwość stracili Chorwaci z Republiki Chorwacji, którzy ponownie wszczęli zadymę u siebie i w 1995 roku ostatecznie zlikwidowali Republikę Serbskiej Krajiny. Zapędzonym w kozi róg chorwackim Serbom nie pozostało nic innego jak tylko wiać do Zachodniej Bośni i dalej robić krwawą siekę ramię w ramię z grasującymi tam zachodniobośniackimi Muzułmanami i bośniackimi Serbami. Szybko jednak dorwały ich oddziały bośniackich Muzułmanów, bośniackich Chorwatów i Chorwatów z Republiki Chorwacji, które momentalnie zrobiły z nimi porządek, a następnie wzięły się za łby z resztą bośniackich Serbów. I w tym właśnie momencie naszych bohaterów, srogo sobie poczynających w kompletnie rozpierdzielonym kraju (wojna w Chorwacji to przy tym pikuś), dopadły znienacka rokowania pokojowe.

Misja pokojowa

Ze względu na to, że entuzjazmu mordujących się nawzajem Jugosłowian jakoś nie podzielała reszta świata, ONZ już w 1992 postanowiła skierować do kupy gruzów misję pokojową. Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić, klika gapowatych Amerykanów, perfidnych Brytyjczyków i nadętych Francuzów nie potrafiła dogadać się w Radzie Bezpieczeństwa z czerwono-żółtą koalicją złożoną z Rosjan i Chińczyków. Spory ignorantów na najwyższych stołkach spowodowały, że wysłane na Bałkany oddziały UNPROFOR miały faktycznie status misji obserwacyjnej, ponieważ w związku z zakazem kiwnięcia palcem w bucie głównym zadaniem gamoni w błękitnych hełmach było stanie z bronią u nogi i obserwowanie tubylców wykazujących niezwykłą kreatywność w masowym wyprawianiu się na tamten świat (można się więc domyślać wyniku całego przedsięwzięcia, szczególnie że przeciw ślamazarności i nieudolności rozjemców protestował nawet tak energiczny i zdecydowany polityk jak Tadeusz Mazowiecki, działający tam w randze Specjalnego Wysłannika ONZ). Obok głównych sił międzynarodowych tu i ówdzie kręciło się także NATO, które po raz pierwszy od powstania w 1949 mogło sobie oficjalnie trochę postrzelać i skwapliwie skorzystało z tej okazji.

Po wielu morderczych rundach negocjacji pod koniec 1995 roku w Dayton przyklepano wreszcie porozumienie w sprawie Bośni i Hercegowiny, która ocaliła niepodległość. Najtęższe umysły dyplomacji, po zaznaczeniu na mapie każdej serbskiej chałupy, chorwackiej stodoły i muzułmańskiego wychodka, wymyśliły niezwykle skomplikowany podział tego państwa na dwie części składowe. 51% terytorium tworzyła federacja chorwacko-muzułmańska, natomiast 49% objęła republika bośniackich Serbów. Dowództwo nad siłami pokojowymi IFOR i SFOR pilnującymi tego nieprawdopodobnego bałaganu objęło NATO, które zwietrzyło szansę, że w razie czego będzie tam można znowu trochę postrzelać. Misja zakończyła się w 2004 roku, okazało się jednak, że Bośnia i Hercegowina wpadła z deszczu pod rynnę, gdyż twardogłowych natowskich imperialistów zastąpiła Unia Europejska i ich siły wojskowe EUFOR.

Wojna w Kosowie

Przepraszamy, nie wiedzieliśmy, że był niewidzialny[1]

W Kosowie, rdzennej serbskiej ziemi, ze względu na mnożenie się jak króliki znaczną większość stanowili Kosowianie. Trudnili się oni tradycyjnymi zajęciami takimi jak: handel prostytutkami, pozyskiwanie na przeszczepy organów od żywych dawców, produkcja i przemyt narkotyków, pranie brudnych pieniędzy oraz masowa dystrybucja broni za pieniądze od krewnych pracujących w Reichu. Do promocji kultury kosowskiej znacząco przyczynił się niejaki Aleksandar Vučić, pełniący w rządzie Miloševicia tę samą funkcję co Jerzy Urban u Jaruzelskiego. Propaganda Vučicia przypominała jednak pracę Kurskiego, przez co cały Zachód patrzył się z politowaniem na materiały o głupich Kosowianach.

Knując cichaczem od dawna, Kosowianie doszli do wniosku, że skoro wszyscy zerwali się Serbom z łańcucha, to warto by było też co nieco ugrać i w rezultacie wypuścili na ulice UCK, czyli Armię Wyzwolenia Kosowa.

Eskalacja (trudne słowo) konfliktu nastąpiła w 1998 roku po interwencji regularnej armii Jugosławii. Jak to na wojnie bywa każda ze stron miała trochę na sumieniu. Kosowscy Albańczycy podnieśli jednak wielkie larum, jacy to oni są biedni, skrzywdzeni i poszkodowani, więc sprytnie udało im się wmówić światowej opinii publicznej, że wszystkiemu jak zwykle winni są Serbowie, a szczególnie w Raczaku. Cały konflikt wykorzystał Bill Clinton, chcący jakoś przykryć skandal rozporkowy. Spuścił ze smyczy NATO, które od marca 1999 roku zaczęło testowanie swoich sił powietrznych, zrzucając bomby (oczywiście pokojowe) na Belgrad i okolice. Wskutek tej delikatnej perswazji Serbowie zgodzili się w czerwcu 1999 roku na podpisanie porozumienia. Na jego mocy do Kosowa wkroczyły międzynarodowe siły KFOR i pałętają się tam bez celu do dziś.

Kosowianie rozzuchwaleni powodzeniem rozróby, postanowili pójść za ciosem, siejąc terror gdzie tylko się da. W tym celu rzucili hasło Zróbmy z mistyfikacji prawdziwe państwo! i porozglądali się po sąsiadach: Serbii, Czarnogórze, Grecji i Macedonii. W 2001 roku zaczęli brzydko bruździć w tym ostatnim kraju, jednak Fyromczycy kolejny raz nie przejawili ochoty na bijatykę i nie mogąc sobie samodzielnie poradzić z bandziorami, wezwali na pomoc NATO. Tym razem Kosowianie przeliczyli się, gdyż faktycznym kierownikiem NATO został George Walker Bush, mający trochę na pieńku z islamistami. Wojska sojuszu wyraziły zadowolenie, że w końcu naprawdę mogą się komuś na coś przydać i szybko uspokoiła Kosowian. Misję porządkową w 2003 roku przejęła (ku wściekłości i rozpaczy Macedończyków) Unia Europejska.

Ostateczny rozpad Jugosławii

Na początku XXI stulecia w państwach południowosłowiańskich zapanował pokój, który pod względem trwałości i stabilności można porównać z domkiem z kart, układem z kostek domina lub z sytuacją na Bliskim Wschodzie. Nie ma już Jugosławii, ponieważ w lutym 2003 roku przekształciła się w państwo związkowe Serbii i Czarnogóry. Dla Czarnogórców to jednak było wciąż za mało, postanowili do reszty pognębić wyobracanych na wszelkie sposoby Serbów i gdy już wiedzieli, że nic im nie grozi, to w czerwcu 2006 roku ogłosili niepodległość. I rzeczywiście, Serbowie przyjęli ten fakt z podkulonym ogonem.

W tym regionie nikt jednak nie lubi, jak nic się nie dzieje. O podwyższenie adrenaliny zadbali niezawodni Kosowianie, którzy w wolnym czasie zajmowali się paleniem cerkwi i pacyfikowaniem serbskich wiosek na terenie Kosowa. Po iluś tam ekscesach trochę się uspokoiło, ponieważ nadszedł dogodny moment, by propagandowo przyładować z grubej rury.

W lutym 2008 roku Kosowo proklamowało niepodległość, którym to faktem podzieliło świat na dwie nierówne połowy. O tej jednostronnej deklaracji nie chce oczywiście słyszeć Serbia i parę innych krajów mających także u siebie problemy z mniejszościami. Niezależność uznaje natomiast tak gdzieś około 70 państw, w tym większość UE i NATO, a także w ramach branżowej solidarności Al-Kaida, mafia włoska i latynoamerykańskie kartele narkotykowe. W Polsce rządy sprawował wtedy Lech Kaczyński, który zgodził się na nawiązanie przez Donalda Tusk stosunków dyplomatycznych z Kosowem chyba tylko dlatego, żeby zrobić na złość pułkownikowi Wołodii Władimirowiczowi.

Zobacz też

Przypisy