Roswell
Roswell – nieduże, niczym niewyróżniające się miasteczko w Nowym Meksyku (czyli w USA). Położone w typowej westernowej lokalizacji, gdzie hokej nie dociera, a zielony diabeł mówi dobranoc. Znane powszechnie ze względu na serial „Roswell. W kręgu tajemnic” oraz z tego, że w 1947 roku rozbił się tam balon meteorologiczny.
Położenie geograficzne[edytuj • edytuj kod]
Roswell leży w Nowym Meksyku, w USA, na planecie Ziemia. Ta ostatnia informacja wydaje się szczególnie ważna dla turystów. Dodatkowe wskazówki: trzecia planeta Układu Słonecznego w Drodze Mlecznej. Administracyjnie leży w hrabstwie Chaves. Wenezuelsko. Jadąc na zachód, na początek Drogą 380, bez problemu dostaniemy się na Międzyplanetarną Autostradę 375, a stamtąd już tylko kilka kilometrów do Strefy 51. Mamy więc dogodne położenie lotniska i hotelu. Rezerwacja bazy na Mistrzostwa Galaktyki wciąż możliwa, ryzyko wiąże się tylko ze szczegółową kontrolą wojskową przy nieudanym lądowaniu.
Mieszkańcy[edytuj • edytuj kod]
Miasteczko liczy 72 tysiące mieszkańców, spośród których tylko 48 tysięcy to istoty humanoidalne. Okresowo liczba mieszkańców może się zmieniać o +/- 5 tysięcy, zależne od liczby doniesień o niszczeniu tajnych akt przez amerykański rząd. Przeważnie są to Amerykanie. Urodzili się tu m. in. takie postaci, jak John Denver czy nawet Demi Moore (wszak jej byłemu nieobce są kontakty z takimi, co do Roswell w gości przylatują). Bzdury, dużo bardziej rozpoznawalnymi twarzami mieściny są Maxwell Evans, Liz Parker i szeryf Valenti.
Skąd wzięła się mieścina[edytuj • edytuj kod]
Pierwsi (biali!) amerykańscy pionierzy przybyli na koniach w te okolice w 1865 roku, ale szybko się wynieśli z powodu braku wody. Ogólnie tu wszystkiego brakowało, dużo tylko jałowej, niczyjej ziemi. Nic dziwnego, że każdy z galaktyki chciał trochę darmowego majątku. Wyróżnił się John Chisum, który miał tu ówczesne największe ranczo w USA. Nazwa miasta pochodzi od imienia syna jednego z jego twórców. Pierwszy postawił tu budynek, to wolno mu. Coś a'la Władysławowo.
Miasteczko od kiedy tylko mogło pełniło funkcje bazy wojsk lotniczych, mając lądowisko, a nawet broń atomową. Za II wojny światowej był tu amerykański obóz pracy dla Niemców. Ha, a jednak to nasi sojusznicy! Nic dziwnego, skąd plany rakiet V1, V2 i V7 w Roswell i kto po nie przyleciał.
Wycieczka do Roswell[edytuj • edytuj kod]
Do Roswell dotrzeć można z kilku stron Wszechświata, wystarczy tylko kierować się na zachód od Dallas, na wschód od Los Angeles albo awaryjnie z rejonów Planety X. Porządną mapę Nowego Meksyku kupisz w Stanach bardzo łatwo, GPS jest odradzany ze względu na zakłócenia wywoływane przez urządzenia z baz wojskowych. Samochodem jest wygodnie dojechać ze względu na proste jak drut autostrady. Bez samochodu też się obejdzie, wystarczy namalować „ROSWELL” na kartce, na pewno ktoś zabierze takiego autostopowicza. Minusem tego wariantu jest fakt, że kierowca będzie cały czas coś bredził o jakichś stalowych/szklanych kulach, Bobie Lazarze, dziwnym świetle wczorajszej nocy czy powojennej ignorancji rządu. Na dodatek auto też nie będzie wyglądać normalnie, busik hipisów to zapewne wiejska blacharka przy takim transporcie.
Nieważne jak[1], ważne, że stoimy właśnie na rogatkach Roswell. All-American City, mają rację, tu można spotkać ludzi z każdego zakątka USA. O, i nie tylko. Przechodzimy się główną ulicą, twarze tubylców nie są zielone z wrażenia, a przynajmniej nie z wrażenia. Mieścina na krańcu Dzikiego Zachodu, ale ludzie nie dziwią się na widok turysty. Może są tylko z deka znużeni. Nieziemskie uczucie. Trafiamy w pewne niecodzienne miejsce. Muzeum Ufologii? Co to jest ta ufologia, to nawet nie brzmi poważnie, raczej jak zabawy słowotwórcze przedszkolaka przyszłego naukowca. A, to się nazywa Międzynarodowe Muzeum i Ośrodek Badań nad UFO. W środku aż w głowie się kręci. Przeważnie dlatego, że dużo tam gazet z tytułami mówiącymi o jakichś spodkach. Trzeba wyjść, obok jest Muzeum Sztuki, pooglądamy sobie dzieła modernistów i Indian. Tylko ciekawe, czemu przewodnik nie wyjaśnia, co robi osobnik z trzema głowami na jednym z malowideł. Po tej krótkiej wizycie możemy udać się do baru obok. Pod latającym talerzem, zerżnęli z Lil Probe Inn z San Andreas, plagiatorzy. Nim kończysz pić Zieloną Mary w literatce z napędem antygrawitacyjnym ręcznym, jakieś poruszenie – ktoś krzyczy, jakby jacyś oni wrócili. Rabusie dyliżansów? Na wszelki wypadek wychodzimy z baru. Idziemy koło stadionu Roswell Invaders, podziwiając ich jaskrawozielone stroje. Skręcamy prosto w ciemną uliczkę, a wtem natykamy się na...
...szaraka! Tak, tak, są rasy takich wytworów Matki Ziemi, jedna z nich to szaraki. Akurat masz szczęście, bo to reptilianie są odpowiedzialni za gwałty na ludziach i przecinanie krów. Co to? Hola, ja nie chcę na ten spodek...!
Coś się tu musiało stać. Coś nie z tej ziemi. Papież o tym wiedział?
Pewien słynny incydent[edytuj • edytuj kod]
2 lipca 1947r.
Roswell, NM
Honey, is it a bird or a plane?
To wypowiedział Dan Wilmot do swojej żony, siedząc na tarasie. Niestety, to ani nie bocian, a bardziej samolot, tylko taki owalny. I wcale nie zamierzał daleko lecieć. Dan niestety nie słyszał dźwięku tego obiektu, ale czy wymagać słuchu od ludzi żyjących przed erą Rolling Stonesów? Przez to sprzeczne zeznania z żoną nie dają spokoju ufologom.
Wcześniej od 25 czerwca różni ludzie widywali różne ufa nad głowami, a czasem nawet ich stada, rozstawione bojowo – majorzy mają o tym jakieś pojęcie. Każdy chciał zobaczyć spodek, każdy chyba wtedy stał z lornetką skierowaną w czarne niebo. Co widzieli ci ludzie? Nowe samoloty bojowe, a może próby na posiadanych przez sąsiedzką bazę poniemieckim szrocie? Próby były, dokumenty nie kłamią. 13 czerwca i 3 lipca...
...a przecież kosmici chcieli sobie poobserwować, czy Ziemianie poradzą sobie z podniesieniem się po II wojnie światowej. No, w końcu mogli to zrobić z naprawdę bliskiej perspektywy. Skubańce się ujawnili nie wtedy, kiedy było potrzeba.
7 lipca 1947r.
Albuquerque, NM
What the fuck?
Stenogramu myśli Lydii Sleppy, teletypistki z Albuquerque nie posiadamy, ale prawdopodobnie brzmiał on właśnie tak. Dostała ona bowiem bombową wiadomość od reportera Johnny'ego ze stacji w Roswell. Mają tu statek, robił się spodek. Wygląda jak rozgnieciony rondel i wojsko chce go zabrać! To musiało szokować. Wojsko używa tylko sprawnych rondli do gotowania grochówki. Lydia zaczęła nadawać tekst, wystukała pierwsze zdania. Wtedy teleks się nagle zatrzymał. Ach, ten konfederacki szmelc. Ale Johnny mówił już co innego, zduszony głosem: poczekaj, wrócę za chwilę, na pewno. Nie odezwał się. Odezwał się dalekopis. Uwaga Albuquerque: nie nadawać! Powtarzam: nie nadawać tej wiadomości! Natychmiast przerwać połączenie! Nieznany był autor tego zamieszania, a Johnny powiedział tylko Zapomnij, nigdy o tym nie słyszałaś.
Dzień później rzecznik wojska William Blanchard wydał komunikat, podpisany nawet przez generałów, że ta rozbita budka z kebabem to nie Turcy, a zieloni. Lokalny major Jesse Marcel nakazał przebadać ten obiekt w bazie w Roswell, czy aby nie zostało tam trochę zielonej musztardy. 8 lipca ukazała się gazeta z gołą babą dziwnym napisem na rozkładówce: AAF chwyta latający spodek w rejonie Roswell. Nie są znane żadne szczegóły dotyczące latających dysków. Dziś takie wiadomości są nam serwowane przez niektóre szmatławce co kilka dni, ale wtedy było to prawdziwe poruszenie. Wojskowi sporządzili parę notatek, z których wynikało, że załoga miała nie więcej niż pięć stóp wzrostu i wielkie oczy. Klasyczne szaraki. Widocznie ta burza, która wtedy szalała nad Nowym Meksykiem (!) to warunki, które na Planecie X nie występują. Nie mogli jednak za nic rozszyfrować napisów na pulpicie i określić, z czego kosmici zrobili sobie ten wycieczkowiec.
8 lipca 1947r.
Trochę później
Men in Black
Faceci w czerni, choć zwykle w khaki, ogłaszają: to żadna budka z kebabem ani rondel, ani żaden inny przedmiot pospolity w kuchni. To rozbił się nowoczesny balon meteorologiczny. Albo gaz bagienny, tego jeszcze nie wiemy. Prasa, z wyjątkiem oczywiście waszyngtońskiego Post, wydrukowała te zaciemnienia prawdy. Inni men in black, generałowie Ramey i Vandenburg rozkazali ładować sondę meteo na samolot i czym prędzej przerzucić do kwatery generała w Fort Worth. Tam miano ten doskonale znany przecież wynalazek szczegółowo zbadać. Akurat! Ugaszanie pożaru przerwał pułkownik DuBose, sam twierdząc, że wszystkie te odpowiedzi jakoś dziwnie wymijające.
Wścibska jak zawsze opinia publiczna potrzebowała dowodów. Ściągnięto speca od meteorologii Irvinga Newtona, aby zidentyfikował na oczach świadków szczątki jako balon meteorologiczny. Cóż mógł zrobić innego, skoro położono przed nim taką sondę rozwaloną ze specjalnym przeznaczeniem? Kawałki łatwo rozerwalnego papieru w miejsce niezniszczalnych tworzyw z ZSRR[2] kosmosu. W sumie fajne szkolenie mają w tych Stanach, generałowie nie potrafią rozpoznać własnych sond pogodowych. Nawet tych, które 3 dni przed wypadkiem w Roswell rozbijają się gdzieś dalej i nie trzeba było ściągać tylu fachowców. W dodatku zaklasyfikowali to jako model bez metalowej folii, którą przedstawiono dziennikarzom.
Przyrządy meteo robiące duże bum nie są łatwym tematem do zatuszowania. Prasa wychwyciła, że coś jednak się rozbiło i następnego dnia powstała afera, w której każdy oskarżał każdego o kłamstwo i o mało się nie pobito o to (por. ukraiński sejm). Lekkie i twarde materiały, hieroglify, jakieś istotki za pulpitem? Tak wyglądają balony meteorologiczne, dobre! Spytamy tego Blancharda, on wie najwięcej. O, wyjechał na urlop. Dowództwo przejął Payne Jennings, ale jego też nikt o nic nie spytał, bo zniknął gdzieś w pewnym śmiesznym miejscu. Sprawie ukręcono łeb, folie niedające się spalić ani zniszczyć młotem trafiły na śmietnik (na złomie byłoby za tanio, te fragmenty niemal nic nie ważyły). Nowe, fajne pierwiastki wygrzebane z balonu postanowiono zrobić za pomocą reakcji. Na kilka milisekund się udało.
Kontrowersje następnych dni (nie kac!)
Them
Ciała obcych? W balonie meteorologicznym?! I co, może to byli Sowieci? Glenn Dennis prowadził w 1947 roku zakład pogrzebowy na kontrakcie z wojskiem. Interes się rozwinął, gdy żołnierze 8 lipca zapytali go o wykonanie metalowych trumienek półtorametrowej długości oraz o sposoby balsamowania ciał. W bazie pewien von Poppen fotografował ufoków, takie sobie humanoidy (5 palców u ręki, dwie ręce, dwie nogi, brak nosa i uszu, gały jak pięć złotych i kombinezon z kondoma). Konkretniej szaraków. Po co przylecieli i skąd? Cóż, Amerykańce jak zawsze zmarnowali próbę kontaktu, skoro podobno jeszcze żyli, gdy ich znaleziono.
Przecieki, napompowane wyjaśnienia, zgodne o dziwo relacje świadków. Tylko szczątków brak. Podobno niektóre zostały wymiecione i zalane betonem na altance Jesse'go Marcela. Niemniej z jakiegoś powodu nawet Obama i senatorowie nie mają dostępu do tajemnicy. Zaczęła żyć własnym życiem. Kto to rozwiąże? Polecamy Sprawę dla reportera, niemal 100% skuteczności.
Znaczenie katastrofy[edytuj • edytuj kod]
Bez incydentu w Roswell Ziemia byłaby inna. Nie byłoby serialu z kręgiem tajemnic, paranoi wielu Amerykanów, filmu Faceci w czerni ani okładki albumu Rust in Peace od Megadeth.
... ...
(trzask)
UWAGA NONSENSOPEDIA: NIE NADAWAĆ! POWTARZAM: NIE NADAWAĆ TEJ WIADOMOŚCI! NATYCHMIAST PRZERWAĆ POŁĄCZENIE!
(brak trzasku)
Teraz możesz tylko obstawiać, czy pierwsi wpadną do ciebie zieloni, czy agenci CIA.
Zobacz też[edytuj • edytuj kod]
Przypisy