Krzysztof Biegun

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Szablon:T polski nielot skoczek narciarski. Zwycięzca zawodów w Klingenthal, fartowny lider po dwóch pierwszych konkursach w sezonie 2013/14.

Kariera

Żałosne początki

Debiutował w 2011 roku w Sterbskim Plesie w beznadziejnych zawodach FIS Cup. Mimo praktycznie zerowego poziomu zawodów FIS, pierwszy sezon zakończył na samym dnie rankingu, zajmując 258. pozycję. Mimo, iż nawet w tym śmiesznym pucharze FIS nie potrafił odnieść żadnego sukcesu, postanowiono przepchnąć go w kolejnym sezonie do Kontynentala. Tam również nie potrafił niczego wygrać, ba – nie potrafił nawet zapunktować, a plasował się gdzieś w szóstej lub siódmej dziesiątce, więc do końca sezonu startował już tylko w FIS-ie.

W sezonie 2012/13 jakby coś drgnęło: zdobył punkty w Letnim Kontynentalu na trawie, gdzie większość z tych najlepszych nie skakała. Zaczął w miarę regularnie zdobywać punkty, jednak dalej nic nie potrafił wygrać. W jedynym swoim występie w PŚ w Oberstdorfie (a więc w debiucie) zdobył 1 punkcik za 30. miejsce, a na Uniwersjadzie, gdzie skaczą studenci udający skoczków lub skoczkowie udający studentów, zdobył dwa medale. Na MŚJ nie zdobył medalu, ale w drużynie wraz z kolegami zdobył złoto, co skumulowane ze sobą dało mu status „utalentowanego młodego skoczka”.

2013/14

Nastał sezon 2013/14 i jakimś cudem okazało się, że Biegun nie jest takim nielotem jak Kubacki czy Murańka i załapał się na kadrę A do PŚ. W inauguracyjnym konkursie w Klingenthal był jedynym zawodnikiem w pierwszej serii, który dostał mocny wiatr pod narty i na skoczni HS140 poleciał 142,5 metra. W drugiej serii warunki były jednak tak niestabilne, że wujek Walter musiał złamać swoją życiową zasadę, że Polacy nie mogą być lepsi od Austriaków i postanowił odwołać drugą serię, czyniąc Bieguna zwycięzcą konkursu i drugim polskim liderem Pucharu Świata (po, oczywiście, naszym kochanym Adasiu).

W kolejnym zwariowanym konkursie (w Kuusamo, czyli w sumie nic nowego) Biegunowi w jakiś sposób udało się oddać dwa równe skoki i ostatecznie zajął 18. miejsce, co pozwoliło mu na utrzymanie koszulki lidera. W kolejnych dwóch konkursach w Lillehammer jednak nie łapał się do „30”, więc szybciutko go wycofano z PŚ. Pojawił się jeszcze w Oberstdorfie, gdzie był 27. i 31., w Innsbrucku w pierwszym konkursie TCS (tam udało mu się tylko zakwalifikować, jak przystało na rasowego nielota) i w polskich konkursach w Wiśle i Zakopanem, gdzie był odpowiednio 20. i 15. W nagrodę za dobre wyniki został cofnięty do Kontynentala, gdzie w 9 konkursach raz był piąty, trzy razy gdzieś w trzeciej dziesiątce i pięć razy nie punktował. Ale nie ma czym się martwić – dopóki Kamilek punktuje i wygrywa, nie ma co się przejmować jakimiś 20-latkami, którzy mają jakieś pojęcie o skakaniu, ale potrzebują solidnego przygotowania. Przy odrobinie szczęścia sami z siebie zaczną dobrze skakać, a jeśli skończą jak Mateusz Rutkowski… No cóż, mówi się trudno.