Maciej Kot
Generalnie trzeba powiedzieć, że Maciek Kot ma teraz tendencję zwyżkową.
- Apoloniusz Tajner o niezwykłej formie Maćka podczas TCS 2011/2012
Maciej Kot (Kot Maciek, przyszłość) – ze łzami w oczach stwierdzając, nadzieja polskiej kadry skoków narciarskich. Po zakończeniu kariery Adasia, najprawdopodobniej brany będzie na większość światowych skoczni w celu gonienia Kazachów i Ukraińców w ilości występów bez zdobywania punktów. Światowe skocznie drżą. Polacy również. Jedyne co nie drży, to światowa czołówka skoków narciarskich, której wymiana ta jest wybitnie na rękę.
Kariera juniorska
Ponieważ nie szło mu za dobrze w szkole, postanowił się z niej za wszelką cenę wyrwać, aby nie wylądować na przymusowej służbie w wojsku. Wyobrażacie go sobie tam z jego nazwiskiem? Nic przyjemnego. Fakt górskiej lokalizacji jego miejscowości oraz fascynacja wynikami Małysza spowodowały, że Maćkowi zachciało się skakać. Pierwszy spektakularny sukces Maciej odniósł 20 sierpnia 2005 w czeskim Rożnowie, kiedy to wygrał zawody i pokonał kilku kadrowiczów z Czech.[1] To wiekopomne osiągnięcie miało niebagatelny wpływ na losy jego dalszej kariery. W 2006 został powołany do kadry Polski na MŚJ w Kranju, jednak i tam był za słaby, a jego występ ograniczył się do udziału w oficjalnych treningach. Największym pechem polskich skoków narciarskich była jednak jego wygrana w zawodach FIS Cup oraz Lotos Grand Prix. Dlaczego pechem?
Kadra narodowa
... ponieważ Maciek postanowił zacząć starać się o miejsce w kadrze A. Nie było to trudnym osiągnięciem jak na polskie realia, tym bardziej, że jego ojciec był tam fizjoterapeutą. Maciuś dostał się tam więc w trybie priorytetowym, odsyłając tym samym o klasę lepszego Żyłę do Kontynentala. W Pucharze Świata zadebiutował w konkursie drużynowym, w którym skakał lepiej od połowy składu. Polacy zajęli siódme miejsce, a Maciek dostał stały angaż do kadry. Optymistyczny start nie przełożył się jednak na dalsze wyniki. W sezonie 2007/08 wystartował w 20 zawodach, z czego 9 razy nie zakwalifikował się do pierwszej, a 11 razy do drugiej serii. Na tym przykładzie podziwiać można niezłomną wiarę i nadzieję polskiej ekipy szkoleniowej.
Maciej Kot swoimi występami próbował wyśrubować rekord startów bez zdobycia punktów w Pucharze Świata. Od 10 marca 2007 do 3 grudnia 2011 Maciejowi udawało się nie zdobyć żadnych punktów zimą. Trenerzy wysyłali go nawet do Sapporo, gdzie nie startowało nawet 50 skoczków, ale nawet tam Maciej uparcie nie zdobywał punktów, przegrywając z Kazachami. Dopiero w Lillehammer na średniej skoczni udało mu się zdobyć punkty – zajął 19 miejsce, ale o tym później.
Dlaczego nie oglądamy już Maćka?
Najprawdopodobniej dlatego, że Rafał Kot nie jest już dłużej fizjoterapeutą w kadrze. Oficjalna wersja mówi, że Maciek ciężko trenuje, aby uzyskać optymalną formę na ZIO w Soczi w 2014 roku. Wszyscy jednak dobrze wiedzą, że Maciek tak naprawdę skacze za słabo, żeby chociażby próbować sił w zawodach Pucharu Świata. Podczas 33 występów, ani razu nie zdobył ani jednego punktu. W związku z tym, nazwa tej sekcji powinna raczej brzmieć „Dlaczego tak długo oglądaliśmy Maćka?”
Dlaczego tak długo oglądaliśmy Maćka?
Odpowiedź na to pytanie zawiera się w logicznym dopełnieniu pierwszego zdania w sekcji powyżej. Jest jeszcze jedna rzecz, o której wypada wspomnieć. Maciek, pod nieobecność 1/4 światowej czołówki oraz przy słabej dyspozycji połowy startujących, doskonale radzi sobie w Letnim Grand Prix. Cały rok przygotowywana forma przekłada się na letnie występy, w których regularnie zdobywa punkty i liczy się w czołówce, nawet raz będąc na podium. Pełni nadziei szkoleniowcy powołują go tym samym do sezonu zimowego, jednak trzy pierwsze występy skończone na kwalifikacjach szybko weryfikują formę Maćka. Wraca więc z powrotem do swojej rodzinnej miejscowości, trenując szczytową formę na kolejne lato.
Sezon 2011/2012
Po kolejnej cudownej edycji dla Maciusia, w której ogólnie był dziewiąty, nadeszła zima. Po fatalnym skoku w kwalifikacjach w Kuusamo wszyscy myśleli, że znowu się powtórzy sytuacja z poprzednich lat. Stał się jednak cud – 3 grudnia, w 34 urodziny Adama Małysza, na skoczni normalnej w Lillehammer skoczył 87 m. Po paru kiepskich skokach lepszych zawodników okazało się, że znajduje się w II serii, na 23 miejscu. Cała Polska w tym momencie czciła tę historyczną chwilę. W II serii skoczył tylko 85 metrów, ale ponieważ skoczkowie przed nim skakali jeszcze krócej, utrzymał swoją pozycję. Po kilku skokach innych zawodników okazało się, że nie tylko utrzymał 23 miejsce, ale i poprawi swoją pozycję, wyprzedzając niezłych/dobrych skoczków jak Tom Hilde, Severin Freund, Jakub Janda, Peter Prevc czy Daiki Ito. Ostatecznie zajął 19 miejsce, zdobywając 12 punktów do klasyfikacji generalnej. Od tej chwili historia Maćka zaczęła się na nowo. Wielu ludzi myślało, że w końcu odbije się od dna. Jednak Maciuś ucieszony punktami zepsuł skok w niedzielnych kwalifikacjach 4 grudnia i nawet ich nie przeszedł. Fani skoków wymyślili nową teorię, wedle której Maciek będzie punktował tylko na skoczniach normalnych, ale skoro rzadko przeprowadza się na nich konkursy, będzie musiał czekać kilka lat na kolejne punkty. Maciuś, po kilku występach skończonych na I serii lub kwalifikacjach, postanowił pokazać, że i na dużej skoczni potrafi zdobyć punkty. Nie do końca udało mu się to, bo w Innsbrucku 4 stycznia 2012 zdobył nie punkty, ale punkt – zajął 30 miejsce po typowym i krótkim dla niego skoku w II serii. Punkty w liczbie mnogiej zdobył jednak w następnym konkursie w Bischofshofen 6 stycznia, gdzie zajął 28 miejsce. W klasyfikacji TCS zajął 34 miejsce, wyprzedzając zawodników takich jak Matti Hautamäki, Bjørn Einar Romøren, Johan Remen Evensen czy Tom Hilde tylko dzięki temu, że pierwsi trzej byli bez formy, a czwarty odniósł kontuzję. W większości następnych konkursów zdobywał punkty groszami, a najlepsze miejsce to 12 – w Lahti i w Oslo. Ostatecznie skończyło się wesoło – zdobył 108 punktów do generalki.
Dzięki tym wynikom poziom Maćka pozwala mu na stałe miejsce w kadrze narodowej, a kibice przynajmniej nie sprzeciwiają się zabieraniu go na kolejne zawody.
Ciekawostki
- Przy jego skoku niemieccy fani skoków narciarskich zawsze leją ze śmiechu w gacie – jego nazwisko w języku niemieckim oznacza kał.
Zobacz też
Przypisy
- ↑ To zdanie zacytowane jest z Wikipedii, ale i tak wybitnie pasuje do realiów Nonsensopedii.