Maciej Kot

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Generalnie trzeba powiedzieć, że Maciek Kot ma teraz tendencję zwyżkową.

Apoloniusz Tajner o niezwykłej formie Maćka podczas TCS 2011/2012
A oto Kot Maciek, dumny reprezentant Polski

Maciej Kot (Kot Maciek, przyszłość) – polski skoczek narciarski. Ze łzami w oczach stwierdzając, (bez)nadzieja polskiej kadry skoków narciarskich. Po zakończeniu kariery Adasia, najprawdopodobniej brany będzie na większość światowych skoczni w celu gonienia Kazachów i Ukraińców w ilości występów bez zdobywania punktów. Światowe skocznie drżą. Polacy również. Jedyne co nie drży, to światowa czołówka skoków narciarskich, której wymiana ta jest wybitnie na rękę. Zwycięzca konkursu LGP w Wiśle 2012. Od sezonu 2011/2012 w końcu przegonił Kazachów i Ukraińców, a w 2016 roku wreszcie stanął na upragnionym podium Pucharu Świata. W 2017 zaczął i zarazem przestał wygrywać. Zawodnik (dosłownie) na piątkę.

Kariera juniorska

Ponieważ nie szło mu za dobrze w szkole, postanowił się z niej za wszelką cenę wyrwać, aby nie wylądować na przymusowej służbie w wojsku. Wyobrażacie go sobie tam z jego nazwiskiem? Nic przyjemnego. Fakt górskiej lokalizacji jego miejscowości oraz fascynacja wynikami Małysza spowodowały, że Maćkowi zachciało się skakać. Pierwszy spektakularny sukces Maciej odniósł 20 sierpnia 2005 w czeskim Rożnowie, kiedy to wygrał zawody i pokonał kilku kadrowiczów z Czech[1]. To wiekopomne osiągnięcie miało niebagatelny wpływ na losy jego dalszej kariery. W 2006 został powołany do kadry Polski na MŚJ w Kranju, jednak i tam był za słaby, a jego występ ograniczył się do udziału w oficjalnych treningach. Największym pechem polskich skoków narciarskich była jednak jego wygrana w zawodach FIS Cup oraz Lotos Grand Prix. Dlaczego pechem?

Kadra narodowa

…ponieważ Maciek postanowił zacząć starać się o miejsce w kadrze A. Nie było to trudnym osiągnięciem jak na polskie realia, tym bardziej, że jego ojciec był tam fizjoterapeutą. Maciuś dostał się tam więc w trybie priorytetowym, odsyłając tym samym o klasę lepszego Żyłę do Kontynentala. W Pucharze Świata zadebiutował w konkursie drużynowym, w którym skakał lepiej od połowy składu. Polacy zajęli siódme miejsce, a Maciek dostał stały angaż do kadry. Optymistyczny start nie przełożył się jednak na dalsze wyniki. W sezonie 2007/08 wystartował w 20 zawodach, z czego 9 razy nie zakwalifikował się do pierwszej, a 11 razy do drugiej serii. Na tym przykładzie podziwiać można niezłomną wiarę i nadzieję polskiej ekipy szkoleniowej.

Maciej Kot swoimi występami próbował wyśrubować rekord startów bez zdobycia punktów w Pucharze Świata. Od 10 marca 2007 do 3 grudnia 2011 Maciejowi udawało się nie zdobyć żadnych punktów zimą. Trenerzy wysyłali go nawet do Sapporo, gdzie nie startowało nawet 50 skoczków, ale nawet tam Maciej uparcie nie zdobywał punktów, przegrywając z Kazach ami. Dopiero w Lillehammer na średniej skoczni udało mu się zdobyć punkty – zajął 19 miejsce, ale o tym później.

Dlaczego nie oglądamy już Maćka?

Najprawdopodobniej dlatego, że Rafał Kot nie jest już dłużej fizjoterapeutą w kadrze. Oficjalna wersja mówi, że Maciek ciężko trenuje, aby uzyskać optymalną formę na ZIO w Soczi w 2014 roku. Wszyscy jednak dobrze wiedzą, że Maciek tak naprawdę skacze za słabo, żeby chociażby próbować sił w zawodach Pucharu Świata. Podczas 33 występów, ani razu nie zdobył ani jednego punktu. W związku z tym, nazwa tej sekcji powinna raczej brzmieć „Dlaczego tak długo oglądaliśmy Maćka?”

Dlaczego tak długo oglądaliśmy Maćka?

Odpowiedź na to pytanie zawiera się w logicznym dopełnieniu pierwszego zdania w sekcji powyżej. Jest jeszcze jedna rzecz, o której wypada wspomnieć. Maciek, pod nieobecność 1/4 światowej czołówki oraz przy słabej dyspozycji połowy startujących, doskonale radzi sobie w Letnim Grand Prix. Cały rok przygotowywana forma przekłada się na letnie występy, w których regularnie zdobywa punkty i liczy się w czołówce, nawet raz będąc na podium. Pełni nadziei szkoleniowcy powołują go tym samym do sezonu zimowego, jednak trzy pierwsze występy skończone na kwalifikacjach szybko weryfikują formę Maćka. Wraca więc z powrotem do swojej rodzinnej miejscowości, trenując szczytową formę na kolejne lato.

Sezon 2011/2012

Po kolejnej cudownej edycji dla Maciusia, w której ogólnie był dziewiąty, nadeszła zima. Po fatalnym skoku w kwalifikacjach w Kuusamo wszyscy myśleli, że znowu się powtórzy sytuacja z poprzednich lat. Stał się jednak cud – 3 grudnia, w 34 urodziny Adama Małysza, na skoczni normalnej w Lillehammer skoczył 87 m. Po paru kiepskich skokach lepszych zawodników okazało się, że znajduje się w II serii, na 23. miejscu. Cała Polska w tym momencie czciła tę historyczną chwilę. W II serii skoczył tylko 85 metrów, ale ponieważ skoczkowie przed nim skakali jeszcze krócej, utrzymał swoją pozycję. Po kilku skokach innych zawodników okazało się, że nie tylko utrzymał 23. miejsce, ale i poprawi swoją pozycję, wyprzedzając niezłych/dobrych skoczków jak Tom Hilde, Severin Freund, Jakub Janda, Peter Prevc czy Daiki Ito. Ostatecznie zajął 19. miejsce, zdobywając 12 punktów do klasyfikacji generalnej. Od tej chwili historia Maćka zaczęła się na nowo. Wielu ludzi myślało, że w końcu odbije się od dna. Jednak Maciuś ucieszony punktami zepsuł skok w niedzielnych kwalifikacjach 4 grudnia i nawet ich nie przeszedł. Fani skoków wymyślili nową teorię, wedle której Maciek będzie punktował tylko na skoczniach normalnych, ale skoro rzadko przeprowadza się na nich konkursy, będzie musiał czekać kilka lat na kolejne punkty. Maciuś, po kilku występach skończonych na I serii lub kwalifikacjach, postanowił pokazać, że i na dużej skoczni potrafi zdobyć punkty. Nie do końca udało mu się to, bo w Innsbrucku 4 stycznia 2012 zdobył nie punkty, ale punkt – zajął 30. miejsce po typowym i krótkim dla niego skoku w II serii. Punkty w liczbie mnogiej zdobył jednak w następnym konkursie w Bischofshofen 6 stycznia, gdzie zajął 28. miejsce. W klasyfikacji TCS zajął 34 miejsce, wyprzedzając zawodników takich jak Matti Hautamäki, Bjørn Einar Romøren, Johan Remen Evensen czy Tom Hilde tylko dzięki temu, że pierwsi trzej byli bez formy, a czwarty odniósł kontuzję. W większości następnych konkursów zdobywał punkty groszami, a najlepsze miejsce to 12. – w Lahti i w Oslo. Ostatecznie skończyło się wesoło – zdobył 108 punktów do generalki.

Dzięki tym wynikom poziom Maćka pozwala mu na stałe miejsce w kadrze narodowej, a kibice przynajmniej nie sprzeciwiają się zabieraniu go na kolejne zawody.

Sezon 2012/2013

Maciek kiepsko rozpoczął ten sezon, podobnie jak pozostali polscy skoczkowie. Jednak punktował w miarę regularnie.

Turniej Czterech Skoczni - przełom Maćka

Tutaj ukazał się ukryty talent Maćka. W pierwszym konkursie zajął co prawda 50 miejsce, lecz w Nowy Rok zajął 5. miejsce, wyprzedzając przy tym Kamila Stocha Kolejne konkursy to 9. i 10. miejsce. Łącznie zajął dobre miejsce w turnieju.

Dalsze występy Maćka

Maćkowi nieco osłabła forma, ale miał parę dobrych występów, m.in. w Zakopanem, gdzie skakał dobrze w drużynie, a indywidualnie był 5. Jednak później zaczął zajmować miejsca w okolicach 15, przez co cały czas chodził naburmuszony, co przekładało się na nieco gorszej formie w późniejszej części sezonu. Na mistrzostwach świata zajął 11 miejsce, z którego nie był zadowolony, lecz prawdziwego focha złapał po konkursie na dużej skoczni, gdzie był 27. Kamil Stoch nie mógł od niego oczekiwać gratulacji, Maciek był za bardzo naburmuszony. Pozostała część sezonu była trochę nierówna dla Maćka – raz latał daleko, innym razem spadał na cztery łapy, jak to kot. Ostatecznie był 18. w Pucharze Świata.

Sezon 2013/2014

Kolejny sezon, ale za to letni został pięknie rozpoczęty. W Hintenzarten zajął 10 miejsce, a w Wiśle dobrze skakał – 130,5 m w drużynówce, czy podium. Potem osłabł, ale i tak nie spadając poza dziesiątkę. A w Einsiedeln był za Stochem. Do ostatniego konkursu nie startował, a w ostatnim konkursie zajął 7. miejsce, to i tak za mało.

Zima

Maciej Kot po raz kolejny skakał w miarę ok. W inauguracyjnym konkursie był szósty, za Żyłą. Wygrał wtedy oczywiście nieoczekiwanie Polak. Kuusamo – jak co roku mamy to samo, to Kot nie postarał się za ładnie, bo był 21. Znowu Lillehammer, na średniej skoczni był piąty (najlepszy konkurs w sezonie!), a na dużej dwudziesty siódmy niestety przez wiatr. Podczas konkursu w Titisee-Neustadt zajął 13 i 10 miejsce, i tak do dupy. Następne konkursy powiodły się tak beznadziejnie, bo znowu był 21, a potem 19, ale wciąż w miarę zdobywa punkty regularnie. No i przyszedł czas na Turniej Czterech Skoczni. W Oberstdorfie, tak jak inni Polacy, wszedł do drugiej serii, ale za daleko sobie nie poskakał. Zajął dopiero 28. miejsce i był gorszy od innych Polaków, a przede wszystkim był gorszy od juniora Murańki. Po konkursie był prawie jak zawsze niezadowolony. W Ga-Pa pokonał w pierwszej serii Ziobrę i wszedł do finału. Zawody zakończył na 20. miejscu i znów przegrał z Murańką, który na szczęście nie zesrał zepsuł skoków. I znów Kot miał swoją normalną, naburmuszoną i poważną minę. W Innsbrucku jego pierwszy skok był beznadziejny, ale wszedł do drugiej serii dzięki temu, że Japończyk Daiki Ito wylądował prawie na buli i sprawił prezent Maćkowi. Drugi skok był lepszy i Kot zająłby dużo lepszą pozycję w konkursie, ale strasznie wiało i Hofer odwołał drugą serię. W Bischofshofen nie postarał się zbytnio i zajął 23. miejsce. W Turnieju Czterech Skoczni Kot zajął bardzo dobre 12. miejsce i mógł się trochę pocieszyć.

Nadejście Horngachera i życiowy sezon

Po ostatnich dwóch gównianych sezonach z Kruczkiem kadrę przejął Stefan Horngacher, co jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wpłynęło na formę Polaków, a szczególnie Maćka. Lato poszło mu nadzwyczaj rewelacyjnie nawet jak na tę porę roku, ponieważ we wszystkich startach zwyciężał oprócz Hinterzarten, gdzie organizatorzy bardzo chcieli zwycięstwa swojego – Maciek jednak nie odstawał i zajął 2. miejsce ze stratą ledwie 0,4 punktu.

Zimą jednak doszli do głosu prawdziwi mistrzowie, wobec czego dominacja Maćka dobiegła końca – mimo to wciąż pozostał zawodnikiem ścisłej światowej czołówki, a w Lillehammer zaliczył swoje pierwsze zimowe podium, niemal o włos przegrywając z Kamilkiem. Turniej Czterech Skoczni również był dla niego stosunkowo udany – w klasyfikacji generalnej prawie był na podium. Prawie, gdyż pandofilowi doliczono kilka metrów w spektakularnie zepsutym ostatnim skoku dla otarcia łez, Maciek musiał zadowolić się czwartym miejscem. Kolejne występy również były solidne i również bez błysku, aż do wylotu na azjatyckie konkursy...

Równo 45 lat po złotym medalu Fortuny i zarazem na tej samej skoczni, w Sapporo, doszło do kolejnego przełomu w karierze naszego mruczka – odniósł zwycięstwo na spółkę z Peterem Prevcem, który z litości oddał mu większy puchar. Kilka dni później podczas próby przedolimpijskiej w Korei odniósł kolejne i zarazem ostatnie [2] zwycięstwo, tym razem samodzielnie, pokonując nawet rozpędzonego Krafta.

Na mistrzostwach świata w Lahti konkursy indywidualne zakończył w pierwszej dziesiątce, z czego na normalnej skoczni zajął swoje ulubione miejsce. Jednak był to poziom wystarczająco wysoki, by nie być zawalidrogą polskiej drużyny i razem z kolegami sięgnął po historyczne złoto w drużynówce. Ostatecznie cały sezon ukończył na swoim umiłowanym 5. miejscu, mocno przyczyniając się do zdobycia przez Polskę pierwszego Pucharu Narodów.

Upadek

Tak dobre wyniki okazały się jednak totalną eksploatacją Kota i już w następnym sezonie 2017/2018 mocno obniżył loty – piąte miejsce, które było dotychczas klątwą, stało się marzeniem nie do zrealizowania, jednak na igrzyskach szczęśliwie wygryzł zmagającego się z upierdliwą żoną Piotra Żyłę i razem z drużyną zdobył brązowy medal, zapewniając sobie emeryturę olimpijską.

Następne sezony były jeszcze gorsze. Za sprawą utraty zdolności do utrzymywania prostej sylwetki po wyjściu z progu Maciek wiecznie chodził naburmuszony, a szczytem jego możliwości była druga dziesiątka w słabo obsadzonych zawodach, co poskutkowało wylotem z podstawowego składu na zbity pysk i od tej pory wszelkie mistrzostwa mógł obejrzeć tylko przed szklanym pudełkiem.

Ciekawostki

  • Przy jego skoku niemieccy fani skoków narciarskich zawsze leją ze śmiechu w gacie – jego nazwisko w języku niemieckim oznacza kał.
  • Dla Niemców jego imię jest niewymawialne. Jak próbują, to wychodzi im Maszej.

Zobacz też

Przypisy

  1. To zdanie zacytowane jest z Wikipedii, ale i tak wybitnie pasuje do realiów Nonsensopedii
  2. I nic nie wskazuje na to, by ten stan rzeczy miał się zmienić