Standardowy polski perkusista

Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru

Chyba wam się zaciął, gra to samo od 5 sekund

Gitarzysta jednego polskiego zespołu do drugiego o standardowym polskim perkusiście

Standardowy polski perkusista – twór pałkeropodobny znany głównie z występowania w polskich zespołach – tylko Polacy takiego zniosą. Istnieją jednak wyjątki, jak Cannibal Corpse czy Dimmu Borgir. Polskich perkusistów cechuje niezdecydowanie – co chwila grają inaczej. Taki perkusista musi co chwila wyskoczyć z jakimś przejściem, bo inaczej trafi go szlag.

Skąd się biorą[edytuj • edytuj kod]

Polski perkusista pochodzi najczęściej skądśtam w Polsce. Od zawsze był nadaktywny i nie mógł się skupić. W czasach PRL-u, kiedy nikt nie wiedział, co to ADHD, takie dzieci traktowało się na dwa sposoby – albo paskiem, albo kupowało się takiemu perkusję, która kosztowała trzy do pięciu pensji ojca. Dlatego tak mało polskich perkusistów.

Dzieciństwo takiego perkusisty nie było lekkie, więc dorobił się nerwicy. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych usłyszał Imperatora, Vadera czy inne Morbid Angel i kompletnie mu odbiło. Zaczął naparzać w kupione za tatusiową krwawicę garnki tak szybko i mocno, aż wszystkie poszły do diabła (te aluminiowe też). Tatuś zdenerwował się i kazał synkowi znaleźć jakiś zespół, inaczej wywali go z domu i wydziedziczy.

Synuś pojechał więc do wielkiego miasta (np. Olsztyn) i znalazł zatrudnienie jako chłopiec od tłuczenia mięsa tłuczkiem w mięsnym. Robił to tak sprawnie, że pod wieczór na zapleczu zalegało ćwierć tony tłuczonego mięsa, którego nie ma komu sprzedać, a chłopak dostaje urlop, bo nie będzie potrzebny przez tydzień, co znów się później powtarza.

Daje mu to czas na przejrzenie ogłoszeń w lokalnej gazecie. Znajduje tam ogłoszenie – nowo powstały zespół heavy metalowy zatrudni perkusistę. Tak, to założyciele zespołu byli tak niekonsekwentni, że napisali heavy zamiast death i na casting przywiozło się całe stado leszczy z rączkami chudymi jak pałki, które mieli dzierżyć. W tym tłumie wyróżnia się nasz obiekt, który błyszczy na tle innych tempem i techniką i odgrywa pięć łącznie dwudziestominutowych utworów w siedem minut w międzyczasie idąc na siusiu.

Zostaje przyjęty, zespół zaczyna koncertować. Chłopak rzuca pracę w mięsnym i jeździ z zespołem do Niemiec, Rosji, USA czy Japonii na koncerty. Tłucze w gary przez kilkanaście lat, po czym umiera na zawał przed czterdziestką. Zespół znajduje innego perkusistę, ale to już nie to samo.

Sposób użycia[edytuj • edytuj kod]

Polskich perkusistów nie należy wcielać do zespołów power metalowych[1]. Tłuczenie jednego rytmu zwyczajnie doprowadziłoby go do śmierci z nudów, a gdy tylko zmieni tempo, basista nie będzie wiedział, co ma robić i zemdleje z natłoku informacji. Nie powinni także występować w niemieckich zespołach, czegokolwiek taki zespół by nie grał – w niemieckim zespole zawsze musi być ład i porządek. W języku niemieckim oba te słowa mają taki sam antonim – Polak.

Polski perkusista dobrze wkomponowuje się przede wszystkim w polskie zespoły death metalowe, w których znajdują się osoby dość cwane, by załapać, że zaraz coś się stanie. Poszukiwani są głównie młodzi perkusiści, którzy pociągną jeszcze kilka lat, zanim pikawka takiemu pęknie.

W wielu zespołach niekiedy zamiast pałkera stosuje się automat perkusyjny, żeby choć ten jeden kawałeczek był trochę dłuższy – różnicy tempa i tak nie widać.

Znane osobniki[edytuj • edytuj kod]

  • Krzysztof „Docent” Raczkowski – protoplasta wszystkich standardowych polskich perkusistów, karierę zaczął i skończył (kiepsko) w Vaderze. Był też Perkusistą jazzowym.
  • Dariusz „Daray” Brzozowski – gra w Hunterze, Vesanii i norweskim Dimmu Borgir, bo mu się nudzi. Grał w Vaderze, gdzie zastąpił Docenta, gdy ten niespodziewanie zakończył karierę.
  • Zbigniew „Inferno” Promiński – garkotłuk od Nergala. Poza Behemothem gra w Azaracie. Przez ostatnich kilka lat trochę zwolnił.
  • Paweł „Paul” Jaroszewicz – mimo że ma 39 lata, zdążył przewinąć się przez większość znanych polskich kapel. Grał już w Vaderze, Christ Agony czy Lost Soul. Obecnie w Crionics, Hell-Born i Decapitated. Co ciekawe, wszędzie gra dobrze. Nierzadko dorabia jako muzyk sesyjny.
  • Stanisław „Hexen” Malanowicz – garkotłuk Hate'a. Rówieśnik Jaroszewicza, ale nie lata tak z kwiatka na kwiatek. Oprócz perkusji gra na równie szatańskim forteklapie.
  • Witold „Vitek” Kiełtyka – mimo, że nie dożył 24. urodzin, zaznaczył swoją obecność w historii polskiego DM-u.
  • Paul Mazurkiewicz – Polak z Nowego Jorku, od zawsze, tj. od 1988[2] w Cannibal Corpse. Mimo bycia polskim perkusistą, udało mu się dożyć czterdziestki. Amerykańskie powietrze?

Przypisy

  1. Dlatego w Polszy takich zespołów godnych wymienienia nie ma
  2. Docent też dołączył do Vadera w '88. Rezultat?